**Niepokorna**
Od dziecka marzyłam, żeby zostać lekarzem. Mieszkałam z rodzicami w małej wsi, do szkoły biegałam trzy kilometry do sąsiedniej wioski. Tam była szkoła, przychodnia, poczta i choćby trzy sklepy.
Szkoła była duża i nowa, uczyłam się z radością, wszystko przychodziło mi łatwo, kończyłam piątą klasę.
Wiola, wstawaj, co się tak wylegujesz? krzyknęła mama, wchodząc do domu z wiadrem mleka po udoju krowy. Spóźnisz się do szkoły, budziłam cię, gdy szłam do obory.
Ojej, mamo, faktycznie! zerwałam się z łóżka. W dwie minuty umyłam się, ubrałam, złapałam plecak i wybiegłam bez śniadania. Mama Teresa zdążyła tylko zawinąć parę racuszków i wepchnąć mi je do ręki.
Biegnąć trzy kilometry do szkoły to nie żarty. Liczyłam słupy telegraficzne, biegłam sama inne dzieci już dawno poszły. Zmęczona, zwalniałam, by za chwilę znów biec.
Spóźnię się na pewno myślałam z niepokojem.
Wpadłam do szkoły wraz z dzwonkiem, wbiegłam na drugie piętro i do klasy. Ledwo usiadłam, gdy weszła pani Helena nauczycielka polskiego i literatury.
Wiola, co ty, jakby cię wilki goniły? zapytała Kasia, moja sąsiadka z ławki. Zaspałaś? Chyba nigdy ci się to nie zdarzało.
No, zaspałam szepnęłam i zaczęła się lekcja.
Tego dnia w szkole wszystko było jak zwykle. Po lekcjach wracałam z koleżankami do wsi. Dogonili nas chłopaki, popychali się, żartowali szliśmy wesoło aż do domu.
Klucz zawsze chowaliśmy pod gankiem. Rozzuvszy się w progu, wpadłam do środka w dzień zwykle nikogo nie było. Tata w pracy, mama też pracowała na poczcie. Już miałam iść do swojego pokoju, gdy nagle usłyszałam duszący kaszel z małej izdebki. Zamarłam.
Kto to? przemknęło mi przez głowę. Domowik? Mama opowiadała o takich, ale ja się tylko śmiałam, nie wierzyłam.
Wpadłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Przez całe przebieranie się nasłuchiwałam. Gdy tylko wyszłam, by zjeść obiad, znowu usłyszałam kaszel wyraźnie męski.
Tata w pracy, kto to może być? Bałam się zajrzeć za kotarę, zasłaniającą przejście.
Na gwałtownie zjadłam i wybiegłam przed dom, licząc, iż spotkam mamę. Rozejrzałam się nikogo. Usiadłam na ławce. Przechodził właśnie Michał, sąsiad, siódmoklasista.
Michał! zawołałam. Chodź na chwilę!
Czego chcesz? zapytał.
U nas w domu ktoś kaszle, boję się. Rodziców nie ma.
Jak to kaszle? Kto?
No właśnie, nie wiem. Jak wychodziłam, nikogo nie było. A teraz słychać kaszel. Chodź ze mną, dobrze?
Dobra zgodził się i weszliśmy razem.
Nasłuchiwaliśmy cisza. Pokazałam na kotarę. Michał odsunął ją i zajrzeliśmy. Na łóżku leżał wychudzony mężczyzna skóra i kości.
Dzień dobry, a pan kto? zapytałam zza pleców Michała.
Dzień dobry zachrypiał. Jestem Jan, twój wujek.
Nie znałam żadnego Jana. Zamknęliśmy kotarę i wyszliśmy.
No widzisz, wujek, a ty się bałaś powiedział Michał. Dobra, lecę, mama czeka.
Ledwo doczekałam się mamy. Wypytałam ją o wujka.
To twój wujek Jan, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, teraz wyszedł, ale jest chory. Mało go pamiętasz, byłaś mała, jak go widziałaś.
Ledwo doszedł, a twój tata powiedział: Niech u nas zostanie, może się pozbiera, ziołami go odratujemy. Ale nie wiem, chyba już nie wyzdrowieje.
Janek, młodszy brat Teresy, od dzieciaka był urwisem. Gdzieś przed szesnastką z kolegami włamał się do sklepu w sąsiedniej wiosce. W kasie nie było grosza, ale wynieśli cukierki, ciastka, papierosy i wódkę. Schowali to w opuszczonej leśniczówce i upili się. gwałtownie ich złapali Janek dostał trzy lata, w więzieniu dorobił się kolejnych wyroków. Teraz wrócił ledwo żywy, dwudziestopięciolatek.
Długo nie mogłam zasnąć, słysząc jego kaszel. Przypomniałam sobie o babci Bronisławie z wioski, którą nazywali zielarką. Leczyła wszystkie choroby.
Trzeba jutro po szkole do niej wpaść myślałam. Może zna jakieś zioła.
Nazajutrz poszłam.
Dzień dobry, babciu, muszę uratować wujka. Jest bardzo chory, może choćby umrzeć.
Babcia posadziła mnie przy stole, nalała herbaty, podsunęła talerz z pierogami.
Mów, dziecko, co się stało wysłuchała uważnie mojej historii.
Potem wstała, wyjęła z półek woreczki i zawiniątka, a na kartce spisała zalecenia.
Masz, wszystko dokładnie napisałam, jak zaparzać i podawać. Woreczki są podpisane.
Dziękuję, babciu ucałowałam jej rękę.
W domu zaraz zaczęłam leczenie. Mama tylko skinęła głową nie wierzyła w zioła. Codziennie rano wstawałam wcześniej, parzyłam zioła, stawiałam wujkowi na stołeczku przy łóżku i tłumaczyłam, co ma pić.
Wiolka, ty niepokorna mówił Janek, patrząc na mnie z wdzięcznością. Wiedział, iż tylko ja wierzyłam, iż wyzdrowieje.
Poszłam jeszcze raz do babci Broni, opowiedziałam o postępach. Chwaliła mnie.
Dobrze robisz, dziecko. Niech wstaje powoli, niech siada, potem niech chodzi. Ziemia da mu siłę.
Postawiłam sobie cel wyleczę wujka za wszelką cenę. A on już mi uwierzył. Zaczął siadać na łóżku, potem stawać. Krok po kroku wracał do sił. Brał leki, przychodził felczer, ale byłam pewna, iż bez moich ziół by nie wstał. Mama gotowała syte posiłki wujek jadł i nabierał ciała.
Wujku, wstawaj! powiedziałam pewnego dnia po szkole. Wyjdziemy na podwórko. Lato, mam wakacje. Od dziś codziennie będziemy ćwiczyć.
Oj, niepokorna z ciebie dziewczyna uśmiechał się.
Pewnego wieczoru, leżąc sam, spojrzał w kąt, gdzie wisiała święta ikonaPewnego dnia Janek stanął o własnych siłach, objął mnie mocno i szepnął: „Wiolka, przez ciebie znów poczułem, jak to jest żyć,” a ja wtedy wiedziałam już, iż moje marzenie o byciu lekarzem ma głęboki sens.