Na widok Tuckera, chłopa o posturze niedźwiedzia i psychopatycznym spojrzeniu, większość trzeźwo myślących ludzi prawdopodobnie wzięłaby nogi za pas. Wśród australijskich turystów nie brakuje jednak śmiałków chętnych skorzystać z oferowanej przez niego atrakcji – nurkowania w klatce ochronnej i stanięcia twarzą w twarz z rekinami. Jak przekonuje się w otwierającej scenie Niebezpiecznych zwierząt para Bogu ducha winnych turystów, owładnięty obsesją na punkcie wodnych drapieżników Tucker nie jest jednak najbardziej godnym zaufania przewodnikiem na rynku.
Już ten prolog pokazuje godną pochwały uczciwość stojącego za kamerą Seana Byrne’a. Reżyser ani przez moment nie udaje, iż kręci coś więcej niż rasowe kino klasy B – a do tego zadania zabiera się z budzącym uznanie entuzjazmem. Co może być lepsze od dreszczowców o starciu człowieka z beznamiętną naturą? Oczywiście wzbogacenie tej konwencji o elementy slashera.
Do nierównego starcia z wygłodniałymi rekinami i dostarczającym im pożywienia psychopatą staje młoda surferka Zephyr. Stroniąca od towarzystwa dziewczyna stanowi ucieleśnienie wszystkich mitów o „poskramiaczach fal” jako romantycznych samotnikach – zapytana o to, co pociąga ją w surfingu, dziewczyna rzuca po prostu cytatem z Na fali Kathryn Bigelow. Oczywiście, biorąc pod uwagę okoliczności przyrody, aspołeczny charakter dziewczyny okaże się przykrym balastem – kiedy Zephyr zostaje porwana przez seryjnego mordercę, jedynie zauroczony w niej Moses spróbuje ruszyć jej na ratunek.
Większa część akcji rozgrywa się na łodzi Tuckera, której obskurne wnętrza reżyser filmuje z odpowiednim namaszczeniem. To w tej przestrzeni rozegra się psychologiczne starcie między dwójką samotników. Tucker to mizantrop, przekonany o słabości człowieka w konfrontacji z naturą, który swoje poglądy przekuwa w quasi-artystyczną formę – amatorskie snuff movies dokumentujące kaźń kolejnych swoich ofiar w szczękach rekinów. Z kolei Zephyr przekonuje się boleśnie, iż z takim przeciwnikiem będzie zmuszona walczyć na jego własnych zasadach. I chociaż w filmie Byrne’a nie brakuje dialogów typu „Jesteś taka jak ja, oboje jesteśmy drapieżnikami” (cytuję z pamięci), to wiadomo od razu, iż wszelkie psychologiczne niuanse mają tu czysto użytkowy charakter. Liczy się w końcu przede wszystkim to, w jaki sposób bohaterka wydostanie się z potrzasku.
Sean Byrne ochoczo korzysta tu z prefabrykatów kina z tak zwanej niższej półki – krew leje się strumieniami, kolejne sceny przemocy są filmowane z dbałością o najbrutalniejsze detale, a przedmioty codziennego użytku stają się nagle śmiercionośną bronią. Chociaż całość została ubrana w delikatny cudzysłów, to nie czuć w filmie protekcjonalnego podejścia do obranej konwencji. Reżyser nie podchodzi do gatunku z wyższością, kolejne fabularne absurdy prezentuje z rozbrajającą szczerością. Kogo nie bawi taki model kinowej rozrywki, ten raczej nie ma czego tu szukać.
Sam bawiłem się wyśmienicie. Byrne ma wyczucie zarówno jeżeli chodzi o zorientowanie widza w ekranowej przestrzeni, jak i w kwestii ukazywania brutalności, a z każdej sceny krwawej konfrontacji potrafi wycisnąć maksimum suspensu. Reżyser daje też wystarczająco dużo przestrzeni aktorom – Hassie Harrison w roli Zephyr buduje pełnokrwistą postać z minimalnego scenariuszowego materiału, z kolei wybornie szarżujący Jai Courtney jako Tucker pozwala definitywnie zapomnieć o czasach, gdy wszyscy powątpiewaliśmy w jego talent.
Ktoś mógłby się oczywiście przyczepić do wiarygodności niektórych fabularnych rozwiązań. Narzekać można też na ostatni akt, składający się w zasadzie z kilku różnych punktów kulminacyjnych. Cóż, na zaangażowane kino społeczne zapraszam do sali obok – Niebezpieczne zwierzęta to propozycja dla wszystkich widzów tęskniących za złotą erą VHS i bezpretensjonalnością kina klasy B z lat 80.