Nie tylko Colin Farrell rozwala tu system. "Pingwin" to jeden z najlepszych seriali roku [RECENZJA]

natemat.pl 2 godzin temu
HBO rzadko zawodzi i tak jest też tym razem. Wystarczył jeden odcinek "Pingwina", żeby przekonać się, iż to świetna rzecz. A trzy nas już w tym upewniły. jeżeli Marvel Disneya jest dla Was zbyt cukierkowy i szukacie czegoś mroczniejszego, a do tego lubicie gangsterskie klimaty, to choćby się nie wahajcie i oglądajcie. Nie tylko dla fenomenalnego Colina Farrella.


Pamiętacie "Batmana" z Robertem Pattinsonem? Możecie ten film lubić lub nie, ale na pewno zapamiętaliście Pingwina.

Zniekształcona, pobrużdżona twarz; charakterystyczny, pingwini chód; sarkastyczny uśmiech na twarzy; przerzedzone włosy; charakterystyczne duże marynarki. I to niedowierzanie widzów, iż to naprawdę Colin Farrell. Umówmy się: komiksowy bohater wyglądał na ekranie skrajnie inaczej niż przystojny irlandzki gwiazdor, a ekipa od charakteryzacji zrobiła niesamowitą robotę.

Pingwin tak bardzo skradł uwagę, iż doczekał się własnego serialu HBO. Na spin-offy często kręci się nosem, ale nie na ten. Praktycznie wszyscy chcieliśmy więcej czasu ekranowego dla Farella jako złola z "Batmana", uważanego za jednego z "najlepszych" złoczyńców w historii komiksów. Ok, tym razem bez Batmana, ale Człowiek Nietoperz z Gotham nie musi być przecież wszędzie (zresztą będzie druga część filmu Matta Reevesa), a jego wrogowie są często ciekawsi niż on sam.

Ale jak wypadł sam serial "Pingwin", który miał premierę 19 wrześnie i łącznie doczeka się ośmiu cotygodniowych odcinków? Spoiler: jest super.



O czym jest "Pingwin"? To spin-off filmu "Batman" z Robertem Pattinsonem


Do Gotham wracamy tuż po zakończeniu filmu z Pattinsonem. Król gangsterskiego półświatka, Carmine Falcone, nie żyje, a mieszkańcy "mrocznego Nowego Jorku" usiłują stanąć na nogi po wysadzeniu falochronu i zalaniu miasta.

Następcą Carmien'a chce być jego syn, Alberto Falcone (Michael Zegen), ale pech chciał, iż podczas nocnego spotkania z Pingwinem, czyli Oswaldem "Oz" Cobbem, prawą ręką zmarłego ojca, postanowił go ośmieszyć. I to akurat wtedy, kiedy Oz podzielił się swoim marzeniem o zostaniu wielkim, szanowanym gangsterem. Pingwin ma dość śmieszków i zabija młodzika (nie jest to duży spoiler, bo dzieje się w pierwszych kilku minutach pierwszego odcinka), a dopiero później zastanawia się, co on najlepszego zrobił.

I teraz zaczyna się walka o przestępczą władzę w Gotham. Marzy o niej Pingwin i postara się zrobić wszystko, żeby ją zdobyć, a pomóc ma mu w tym nastolatek Victor (Rhenzy Feliz), który przypadkowo i w dość drastycznych okolicznościach, staje się jego pomocnikiem i uczniem.

Ale graczy jest wiele, w tym osadzony w więzieniu były boss Salvatore Maroni (Clancy Brown). Najgroźniejszym okazuje się córka i siostra zmarłych Carmine'a i Alberta, czyli Sofia Falcone (Cristin Milioti), psychopatyczna seryjna zabójczyni, która właśnie wyszła ze szpitala psychiatrycznego Arkham. Pytanie, kto tę o walkę o władzę w półświatku wygra. Będzie nieczysto, krwawo, brutalnie.

Niektórzy nazywają "Pingwina" "komiksową 'Rodziną Soprano'" i wcale się nie dziwię, bo to typowe gangsterskie klimaty. Ale równie dobrze może też porównać serial do "Ojca chrzestnego", "Chłopców z ferajny" albo "Irlandczyka". W końcu mafia to mafia, a historia o mafii zawsze jest dość podobna, zmieniają się tylko szczegóły: ktoś walczy o władzę, ktoś zabija, ktoś ginie, ktoś kłamie. Pewnie, spore uproszczenie, ale historie gangsterskie zwykle mają ten sam trzon, podobnie jak historie o superbohaterach.

I to żadna wada, bo produkcje o gangsterach raczej nigdy się widzom (a przynajmniej tym, którzy je lubią) nie znudzą. Zwłaszcza jeżeli są świetnie zrobione, scenariusz jest złożony i pełen zwrotów akcji, napięcie można kroić nożem, jest sporo akcji i intryg, a bohaterowie są pełnokrwiści. I tak jest właśnie w "Pingwinie", który zadowoli wszystkich fanów seriali i filmów o mafii.

Colin Farrell jest nie do poznania, ale Cristin Milioti też rozwala system


A "Pingwin" wyróżnia się nie tylko swoją (nienachalną) komiksowością w charakterystycznym stylu DC Comics, ale absolutnie zachwyca też atmosferą.

Podobnie jak w "Batmanie" jest bardzo noir i mrocznie, a "Gotham" to miasto z piekła rodem. Zresztą Gotham to jeden z głównych, pełnoprawnych bohaterów serialu. Miasto ciemne, brudne, podejrzane, ruchliwe, chociaż fascynujące, bo wielkie metropolie mają w zwyczaju nas fascynować w całej swojej złożoności (serial był oczywiście kręcony w Nowym Jorku).

Scenografia w serialu HBO jest absolutnie mistrzowska, podobnie jak ponure zdjęcia Darrana Tiernana i klimatyczna muzyka Micka Giacchino. Wszystkie te elementy tworzą brutalny i mroczny świat, w którym gangsterzy próbują nawzajem się załatwić, a ludzie próbują przeżyć.

Zresztą tym razem zaglądamy też do wielkich rezydencji mafijnych rodzin. Bo oczywiście bogaci żyją w Gotham zupełnie inaczej niż przestępcy ze średniej ligi jak Pingwin albo jak ci najbiedniejsi, którzy stracili mieszkania w ostatniej powodzi. Oz jest trochę jak reprezentant maluczkich i dlatego, mimo iż to antybohater, który morduje na potęgę, przekornie mu kibicujemy, chociaż wcale nie powinniśmy. W końcu to gangster.

Ale rola Colina Farrella nie pomaga nam nie lubić Oza. Nominowany do Oscara aktor, którego w "Batmanie" jest absolutnie za mało, tutaj mógł rozwinąć skrzydła.

Irlandzki gwiazdor jest fenomenalny, a wszystkie seriale nagrody w kolejnym sezonie są jego. Na naszych oczach staje się Pingwinem i mimo iż nie każdy lubi wielkie charakteryzacje, to rola Farrela nie jest w stylu "proszę, dajcie mi Emmy i Złoty Glob, bo mam sztuczną twarz" (na oscarowe gremium by to podziałało). Aktor jest po prostu na luzie, fantastycznie bawi się na planie i odpina wrotki. To jedna z najlepszych ról w karierze (obok "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" i "Duchów z Inisherin"), jeżeli nie najlepsza.

Zresztą wspomniana już, niewiarygodna charakteryzacja oraz wyśmienite kostiumy na pewno bardzo pomogły mu wejść w rolę. Możemy tylko podziwiać, iż Farrell miał taką cierpliwość, żeby codziennie przez tyle godzin siedzieć na krześle w przyczepie wizażystów. A ma nie tylko zupełnie inną twarz, ale włosy, stopy, całe ciało. Mówi i chodzi też zupełnie inaczej. To się nazywa poświęcenie dla roli.

Zresztą cała obsada jest świetna, w tym Rhenzy Feliz ("Runaways") jako niepewny siebie Victor, który szkoli się na gangstera, czy jak zawsze znakomity Mark Strong ("Kingsman", "Szpieg") jako Carmine Falcone w retrospekcjach.

Ale równa Farrellowi w doskonałości jest Cristin Milioti jako nieprzewidywalna Sofia Falcone. Filogranowa, rozchwiana gwiazda "Jak poznałem waszą matkę", "Palm Springs" czy "Stworzonej do miłości" jest perfekcyjną przeciwwagą dla potężnego, knującego Pingwina, a ten duet jest absolutnie mistrzowski. Momentami Milioti choćby kradnie show i sezon nagród też powinien należeć do niej.

Zadajcie sobie jeszcze pytanie, czy oglądać "Pingwina"? Oglądać. Zwłaszcza jeżeli nudzi wam się już cukierkowy, kolorowy Marvel i wolicie coś mroczniejszego. Przemocy i krwi w "Pingwinie" będziecie mieli pod dostatkiem. Ok, nie brzmi to dobrze, ale w końcu mówimy o serialu gangsterskim i jednym z największych komiksowych złoczyńców. Krew musi być.

Idź do oryginalnego materiału