Na pierwszym planie odległa-nieodległa przyszłość pozwala na manipulacje materiałem genetycznym dla wyeliminowania różnych zagrożeń czających się w zakamarkach dziedziczonego genomu. To zabieg, który na swojej córce dokonuje Jóhanna, by uchronić ją przed ewentualną nieuleczalną i śmiertelną chorobą swojego brata. To też punkt niezgody z ojcem, uznającym, iż takie procedury są zbyt niebezpieczne i nieprzewidywalne w skutkach bliskich i tych bardziej odległych.
Chociaż w tym przypadku chodzi o jednostkowy, zdeterminowany bolesnymi doświadczeniami i strachem o życie dziecka wybór, to autor zarysowuje też dyskretnie szerszy kontekst społeczny.
Dzieci ze zmodyfikowanym genomem są problemem: napawają obawą. Odzywają się głosy, by tworzyć ich spisy, ujawniać tożsamość – społeczeństwo musi wiedzieć, skąd przychodzi zagrożenie. To zagrożenie być może nie tyle ze strony samych dzieci, co raczej z nieprzewidywalności skutków takich zabiegów. Bohaterka obwinia ojca o przymierze z głoszącymi takie poglądy. To jednak tylko pogłębia konflikt mający korzenie w głębinach rodzinnej historii: przemilczeniach i ranach.
Uciekanie
Drugi plan – dominujący jednak objętościowo – to powieść ojca Jóhanny, Stefána, saga rodzinna i próba zrozumienia przeszłości. Jego rozliczenie z dawnymi czasami to próba przedarcia się przez warstwy przemilczeń, aby móc dotknąć prawdy o sobie i się z nią skonfrontować. Johanna czyta tę powieść niechętnie, z oporami, jednak systematycznie. A my z nią.

fot. materiały prasowe
Bohaterowie i bohaterki tej powieści wciąż uciekają. Od siebie nawzajem, od bólu, od samotności, od przeszłości, od złudzeń.
Galeria tych postaci to mieszkańcy małej włoskiej wioski, którzy migrują w poszukiwaniu lepszego losu do USA, uciekinierzy z ogarniętego wojną Wietnamu, próbujący odnaleźć się w Kanadzie, Islandczycy, dla których wyspa jest jedynym światem. Ich losy przecinają się, efektem czego są wzajemne niezrozumienie i dzieci jednocześnie. Dzieci, które widząc niepowodzenie życia rodziców, obiecują sobie żyć inaczej i popełniają te same błędy, ponoszą te same co oni porażki.
Ustawiczne porażki
Poznając powielane scenariusze, można się zastanowić, czym spowodowane są powtórki tych samych trajektorii, gdzie kryje się zagadka ustawicznych porażek? Czy to formuła ludzkiego losu, czy zakłócenie? To też pozwala w innym świetle spojrzeć na decyzję Jóhanny (dzielącej zresztą z wszystkimi swoimi przeszłymi bliskimi przegrane życie).
Nie jest wiadome, czy genetyczne modyfikacje dotyczą tylko zapobiegania chorobom (czy wywoływałyby wówczas tyle kontrowersji?), czy też mogą służyć ingerencjom głębszym.
W to, kim jesteśmy, jaki mamy charakter. Być może, choćby nie mając pojęcia o całości historii swojej rodziny, a tylko boleśnie doświadczając historii własnego życia – jako córki i partnerki – chciała wykorzystać okazję, by życie swego dziecka wyrwać z pułapki nieuniknionych porażek i rozczarowań. Usunięcie genu odpowiedzialnego za śmiertelną chorobę własnego brata byłoby pretekstem bądź racjonalizacją.
Smutek i nadzieja
Dla Stefána opowiadanie o swojej genealogii naznaczonej życiowymi klęskami, niemożnością stworzenia przestrzeni dla szczęśliwego życia, to próba nawiązania kontaktu z córką, wyjaśnienia jej, iż w każdej nieudanej próbie tkwił niestrudzony wysiłek stworzenia czegoś dobrego. Przynajmniej ochrony swoich dzieci przed wszelkim złem.
Tytułowe płuca, których obraz stanowi kodę powieści-w-powieści napisanej przez Stefána, to być może próba przekonania – siebie? córki? – iż przy wszystkich niepowodzeniach każdy oddech może nieść smutek albo nadzieję.
Że z ciężarem losu każdy musi skonfrontować się samodzielnie. Jednocześnie życie nie musi być klęską. Póki starcza oddechu, póty jest nadzieja – i możliwość – zrobienia czegoś, co nada mu sens, uczyni ważnym, cennym. Jest nadzieja na przekroczenie horyzontu niepowodzenia. On sam był otoczony miłością przez tych wszystkich, którzy myśleli, iż ich życie jest porażką.
Pojednania wyobrażone
Finałowa scena, w której Stefán spotyka się z wszystkimi swoimi przodkami i przodkiniami w przestrzeni wykreowanej w rzeczywistości wirtualnej przez Jóhannę (to prezent od niej, być może pojednawczy), jest z pozoru kojąca. Zwaśnione często ze sobą osoby: małżonkowie, kochankowie, spotykają się ze sobą i mogą objąć w przyjaznym uścisku. Puścić w niepamięć urazy, przebaczyć zadane sobie wzajemnie rany, zamazać słowa raniące takimi, które niosą ze sobą miłość.
Krajobraz rozświetlonych blaskiem słońca zielonych wzgórz wzmacnia jeszcze sielankowy efekt. Sam Stefán jednak tego nie wytrzymuje. Odczuwa duszności i ucieka z kapsuły. Może dlatego, iż to wszystko wymyślone, choćby jeżeli z najlepszą wiarą? Że tak naprawdę nic podobnego się nie zdarzyło. W rzeczywistości ból pozostał nieukojony, rany niezabliźnione, wciąż bolesne.
Zostajemy z wrażeniem, iż pocieszenie jest możliwe tylko w przestrzeni złudzenia, a tym samym samo stanowi złudzenie. Że słowa, które mogłyby przynieść ulgę, nigdy nie padają. choćby pomyślane, nie pokonują granicy wypowiedzenia.
Pojednania upragnione, a dokonujące się w wyobraźni, są dojmująco smutne. Rażą sztucznością i nieprawdopodobieństwem. Sugerują, iż bez tego wszystko było nieodwołalnym błędem. Przeszłość jednak to czas dokonany. A płuca Jóhanny i Stefána unoszą się jeszcze w oddechu. Co miałoby więc być klęską?