Spotykałam się z żonatym mężczyzną półtora roku. Próbowałam zakończyć to sama, uwolnić się, ale nic z tego nie wychodziło, bardzo go kochałam. Przekonywał mnie, iż również mocno mnie kocha. Było wiele cierpień z obu stron, chociaż rozumieliśmy, iż to nie jest zwykły romans czy tylko namiętność, a prawdziwe uczucie. Wszystko było skomplikowane: małe dziecko u niego, chora mama. Jednak on wszystko przemyślał, zważył i ostatecznie podjął decyzję być ze mną.
Jego żona odeszła 4 miesiące temu do innego miasta, tam, gdzie pierwotnie mieszkali. Od tego czasu nie dawała nikomu spokoju: dzwoniła do niego o 6 rano, sprawdzała, gdzie jest, bombardowała mnie wiadomościami z groźbami, których choćby strach wspominać. Sprytnie manipulowała dzieckiem.
Dzwoniła do niego, wymyślała opowieści, jakoby to ja do niej dzwonię i opowiadam historie o naszym szczęśliwym życiu, co rzekomo bardzo traumatyzuje ją i dziecko, bo to on je opuścił. Ogólnie bardzo profesjonalnie zaszczepiała w nim poczucie winy, czego tak naprawdę nie wymagało – sam “oszalał” z powodu tej sytuacji, ciągle mówił o córce.
Miałam wrażenie, iż przebywam w piekle, a jedynie fakt, iż żyłam z ukochanym mężczyzną, dodawał mi sił. Bardzo go wspierałam we wszystkim, starałam się być cierpliwa, rozumiałam, iż to wszystko nie jest łatwe. Ale dla mnie również było bardzo trudno z powodu wszystkich jego wahnięć, wydawało mi się, iż w każdej chwili może wrócić z powrotem. Odchodził do pracy, a ja bałam się, iż już do mnie nie wróci.
I tylko to, iż ciągle mówił, iż już podjął ostateczną decyzję, iż chce być ze mną, dodawało mi sił. A teraz nagle trudny moment, który trzeba przejść. Zapewniał, iż bardzo mnie kocha i marzy, iż niedługo będziemy mieć swoją szczęśliwą rodzinę. To tylko jego słowa mnie podtrzymywały. Bardzo się starałam wierzyć i go bardzo kochałam.
Pewnego pięknego dnia pojechał do miasta, gdzie wcześniej mieszkał, gdzie jego żona wyjechała z dzieckiem. Powiedział, iż chce zobaczyć rodziców, córkę, iż konieczne jest rozwiązanie sprawy rozwodowej. Oczywiście bardzo się martwiłam, ale on zapewniał, iż wszystko będzie dobrze i mogę mu zaufać. Stało mi się lżej. W rezultacie nie rozwiedli się. Zadzwonił do mnie i powiedział, iż chce zostać z rodziną, z bliskimi i ukochanymi ludźmi. Zrobiło mi się bardzo źle, brakowało mi powietrza.
Od tamtej pory minęły 3 tygodnie, nie słyszałam od niego ani jednego słowa, ani wyjaśnienia. Wczoraj dowiedziałam się, iż on i jego żona wyjechali na wakacje w trybie pilnym. Wydaje mi się, iż świat mi się zawalił. choćby nie uznał za konieczne nic wyjaśnić. Postanowiłam, iż nigdy więcej nie będę związana z żonatymi, aby nie obiecywali, jak dobrzy i nieszczęśliwi nie wydawali się. Słowa nic nie znaczą.
Nie potrafię zrozumieć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby wszcząć cały ten bałagan, wciągnąć w to wszystkich (poinformował wszystkich, iż się rozwodzi), a potem udawać, iż w ogóle nic się nie stało. Nie wyobrażam sobie, jak jego żona zamierza z nim teraz żyć, wiedząc, iż to nie była zwykła przelotna historia, a on miał poważne związki ze mną. To zupełnie inny poziom zdrady. Jak to można przebaczyć? Co myślisz o tej sytuacji?