Summer
wybiera się z koleżankami Vicky i Evą na ślub znajomej ze studiów
w Tulsie w stanie Oklahoma. Dzięki aplikacji FaceTime niemal przez
cały czas jest w kontakcie ze swoim chłopakiem Chrisem, z którym
powoli odbudowuje stosunki po poważnym kryzysie w związku. Po
weselu kobiety rozgaszczają się w starym domu wynajętym przez
Airbnb. Wieczór upływa spokojnie, dopóki nieobliczalna Norweżka,
Vicky, nie postanawia zaspokoić swojej ciekawości odnośnie
zamkniętego na klucz pomieszczenia. Później uwagę wszystkich
zaprzątną domniemane epizody somnambuliczne Evy, które będą
miały nadzwyczaj drastyczny przebieg. Tymczasem Chris odkryje
przerażającą historię tymczasowego lokum swojej ukochanej i jej
koleżanek. Odtąd coraz bardziej będzie skłaniał się ku teorii o
nawiedzeniu tego miejsca przez nieprzyjazne duchy, tym samym
narażając się na dobrze znany mu już gniew Summer, sceptycznie
nastawionej do zjawisk paranormalnych, ale to może się zmienić w
każdej chwili. Bo wygląda na to, iż nadprzyrodzona aktywność w
wynajętym domostwie gwałtownie się nasila.
 |
Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus |
Nowoczesne
wykorzystanie techniki found footage przez Alexa Herrona,
norweskiego reżysera, scenarzysty i producenta, którego najbardziej
znanymi osiągnięciami są pełnometrażowe filmy grozy
„Odejdź!”
(2022) i
„Dark Windows” (2023). Nakręcony w Newark w stanie New
Jersey latem 2024 roku paranormal horror pt. „Don't Hang Up”
(pol. „Nie rozłączaj się”) odnoszący się do UWAGA SPOILER
masakry w Tulsie, pogromu czarnoskórych mieszkańców miasta z 1
czerwca 1921 roku zatuszowanego przez władze miejskie z pomocą Ku
Klux Klanu. Sprawę nagłośniono dopiero w 2000 roku. Dokładna
liczba ofiar śmiertelnych przez cały czas nie jest znana – od trzydziestu
sześciu choćby do trzystu bestialsko zamordowanych osób, których
oprawcy nigdy nie zostali ukarani KONIEC SPOILERA. Światowa
premiera „face-timowego straszaka” Alexa Herrona odbyła się 19
marca 2025 roku na Kosmorama Trondheim International Film Festival, a
szeroka dystrybucja kinowa w Norwegii wystartowała dziewięć dni
później. W tym samym miesiącu obraz został udostępniony w Polsce
– na platformie CDA Premium. W krajach nordyckich za dystrybucję
„Don't Hang Up” odpowiada SF Studios, natomiast sprzedażą
międzynarodową zajmuje się firma REinvent.
Trzecie
długometrażowe dokonanie Alexa Herrona w kinematografii grozy i
według mnie najlepsze. Umowna transmisja live w popularnej aplikacji
do rozmów wideo i audio, widok z kamer w telefonie głównej
bohaterki filmu. Telekonferencje zakochanej pary zmuszonej do
kilkudniowej rozłąki. Zaczynamy od zabawy weselnej w Tulsie w
stanie Oklahoma – krótka wycieczka przybyłej z daleka koleżanki
panny młodej, dzielenie się wrażeniami z życiowym partnerem,
który nie mógł skorzystać z zaproszenia na to huczne wydarzenie.
Następnie zaglądamy do samochodu, w którym toczy się rozmowa na
temat leciwego domu wynajętego przez internet – weekendowej
przystani głównej kamerzystki, Amerykanki Summer (poprawna kreacja
debiutującej w pełnym metrażu Claire McPartland), pochodzącej z
Norwegii Vicky (zadowalający występ Siri Black Ndiaye, nie po raz
pierwszy współpracującej z Alexem Herronem; patrz: „Odejdź!”
z 2022 roku) i mającej koreańskie korzenie Evy (najbardziej
widowiskowe wcielenie w „Nie rozłączaj się”, ładny popis
kolejnej długometrażowej debiutantki, Jueun Kang). A u dołu ekranu
widzimy siedzącego przy biurku Afroamerykanina Chrisa (w tej roli
Brett Curtis, dotąd działający w serialach i filmach
krótkometrażowych, który w moim poczuciu całkiem nieźle wywiązał
się z tutejszego zadania: niecichy obserwator), życiowego partnera
Summer, który, iż tak to ujmę jest na okresie próbnym. Dostał
drugą szansę i robi wszystko, co w jego mocy, by jej nie zmarnować.
Wynajęta nieruchomość na całej czwórce robi dość upiorne
wrażenie – budynek jakby żywcem wyjęty z XX-wiecznej ghost
story; posępne domiszcze, w którym czas się zatrzymał
(staroświecki wystrój wnętrz) – ale dziewczyny odbierają to
bardziej jako obietnicę ekscytującej przygody, o której będą
mogły opowiadać znajomym niż sygnał do odwrotu. Tylko Chris ma
wątpliwości, ale nie dość, iż jest daleko, to przede wszystkim
ma na względzie swoją przyszłość u boku Summer. Woli ustąpić
niż ryzykować kolejną kłótnię z miłością swojego życia. I
wmawiać sobie, iż wzrok płata mu figle. Bo przebywający setki mil
od miejsca wydarzeń młody mężczyzna jest lepszym świadkiem od
bezpośrednich uczestniczek „kolizji nadnaturalnej”. Odbiorcy
„Nie rozłączaj się” Alexa Herrona dostają dokładnie ten sam
obraz sytuacji, co Chris, ale mam podejrzenie graniczące z
pewnością, iż początkowo ich reakcje będą znacząco różnić
się od reakcji „podglądacza” z tego klaustrofobicznego świata
przedstawionego. Zaskakująco mrocznego piętrowego domu w zacisznym
zakątku Tulsy, w którym w poprzednim wieku doszło do strasznej
rzezi, a z czasem obiekt zyskał miano „nawiedzonego”.
Międzynarodową (nie)sławę feralny budynek zyskał po premierze
poświęconego mu odcinka w programie o zjawiskach nadprzyrodzonych,
tak się jednak niefortunnie(?) złożyło, iż Summer, Vicky i Eva
przegapiły te wszystkie informacje. Chris udowodni, iż wystarczyło
wklepać adres w dowolną wyszukiwarkę internetową, żeby zawczasu
poznać tragiczną historię domu pana Souliera - nowej oferty na
Airbnb - ale jakoś nikt nie pomyślał o przeprowadzeniu tej prostej
wersyfikacji. Sama opowieści o duchach najprawdopodobniej nie
zniechęciłyby Summer i jej koleżanek do zorganizowania sobie
poweselnego odpoczynku w tym samym miejscu, ale długo ukrywana przed
opinią publiczną, skandalicznie zatuszowana masakra z lat 20. XX
wieku, to już inna sprawa. Przynajmniej dwie z nich to zatwardziałe
sceptyczki: odpowiedzialna Summer i skrajnie nieodpowiedzialna Vicky,
„chodzące kłopoty” ze Skandynawii, patriotka z amerykofobią,
nie wiedzieć czemu mieszkająca w znienawidzonym kraju. Komentarz do
rażącej hipokryzji szerzącej się w globalnym społeczeństwie?
 |
Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus |
Amerykańsko-norweska
produkcja, na którą wyraźny wpływ miały azjatyckie ghost
stories (chociażby „The Ring – Krąg” Hideo Nakaty i
„Klątwa Ju-on” Takashiego Shimizu) – współczesna opowieść
z posmaczkiem retro o domu nawiedzonym przez ciemnowłosą
dziewczynkę „ze studni”; kobietę, która mogła „umrzeć w
silnym gniewie lub żalu, w ten sposób sprowadzając klątwę, jak
plama gromadzącą się w miejscu śmierci” oraz potwornie
okaleczonego mężczyznę z zagraconej piwnicy, do której wchodzi
się przez wąski, poskręcany korytarz. Twórcy „Nie rozłączaj
się” nie szczędzą manifestacji obecności z zaświatów –
duchów podkradających się i z nagła wyrastających za plecami
niewykwalifikowanej kamerzystki, hipotetycznie opętujących
najbardziej podatną na takie rzeczy najbliższą przyjaciółkę
Summer. Zaczyna się w sypialni zajętej przez czołową bohaterkę –
widok z przylegającej doń łazienki – zaraz po typowym wyskoku
Vicky, akcie wandalizmu w wypożyczonej nieruchomości. Tajemnicza
postać znieruchomiała w kadrze – elektryzujący moment, który
punkt kulminacyjny osiąga po wyjściu Summer spod prysznica. Kobieta
ustawia się tyłem do intruzki, zasłaniając nam widok na
sypialnię, a gdy w końcu spojrzy za siebie... Łatwo się domyślić,
co zobaczy. Zdecydowanie stara szkoła straszenia - efektywna
prostota – room invasion kontynuowane po zaśnięciu Summer.
Smoliście czarna postać (pojawiająca się i znikająca, też
efektownie zlewająca z nocną ciemnością) z nienaturalnie mocno
świecącymi oczami pchająca się do łóżka (aluzja do „Bytu”
Sidneya J. Furie'ego?) chwilowo niepilnowanej dziewczyny Chrisa, co
przypomniało mi „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena, trzeba
jednak zaznaczyć, iż partner Summer, w przeciwieństwie do chłopaka
Nancy Thompson (którego najzwyczajniej w świecie zmorzył sen)
dotrzymał obietnicy. Podczas nieobecności Chrisa telefon jego
niekoniecznie napastowanej seksualnie dziewczyny ląduje na podłodze
– celowo bądź przypadkiem strącony przez ducha – a po powrocie
nocnego marka z kubkiem parującego czegoś, nieśpiesznie zawiązuje
się następny wątek tej nieskomplikowanej opowieści. Znowu
tradycyjny motyw (śmiem podejrzewać, iż Alex Herron tym razem
działał przede wszystkim z myślą o stęsknionych za
konwencjonalnymi, niesilącymi się na oryginalność ghost
stories) – lunatykowanie o potencjalnym podłożu
nadnaturalnym. Szokujący rzut o ścianę, mocna akcja z umywalką i
niepokojąco giętki odcinek szyjny kręgosłupa. W każdym razie
przygotowałam się na cielesne eksperymenty pod patronatem Pazuzu z
„Egzorcysty” Williama Friedkina – raptowny, ale w gruncie
rzeczy nieprzesadny ruch głową jednostki uznanej za somnambuliczkę
i (kamyczek do ogródka opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych?)
podejrzewanej o zwykłe upojenie alkoholowe. Mój ulubiony moment -
wielki „pająk” biegnący po suficie - też mógł być świadomym
ukłonem dla najsłynniejszego horroru o demonicznym opętaniu,
arcydzieła światowej kinematografii uwolnionego w 1973 roku, ale
równie dobrze Alex Herron mógł z szacunkiem wspominać choćby
wyżej wymienione japońskie dzieła z 1998 i 2002 roku. Reżyser
„Nie rozłączaj się” nie odmówił sobie jednej z
najpopularniejszych i najprymitywniejszych, najmniej kreatywnych (po
linii najmniejszego oporu) technik wykorzystywanych/nadużywanych
między innymi we współczesnych filmach grozy – jolt scare
– osobiście nie miałam jednak wrażenia przesytu (uważam,
idealne zbilansowanie tak zwanego podskórnego lęku, a przynajmniej
starań o przywołanie wywołanie niebłyskawicznie przemijalnych
strachów z „zabawą w buu!”), a raz czy dwa choćby podskoczyłam.
Tylko zakończenie mocno rozczarowujące. Łzawe domknięcie historii
nawiedzonego domu i epilog, który wyglądał mi na rozpaczliwą
próbę ratowania sytuacji – wracający do łask filmowców zabieg
do cna ograny już w latach 90. XX wieku.
Optymiści
prognozują, iż „Nie rozłączaj się” Alexa Herrona będzie
wymieniany jednym tchem z takimi głośnymi obrazami, jak
„Blair Witch Project”
Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka, „Paranormal
Activity” Orena Peliego oraz „Searching” Aneesha Chaganty'ego.
Nie jestem optymistką, więc nie podpiszę się pod tą
przepowiednią, wydaje mi się jednak, iż rzeczony horror found
footage (z podtekstem historycznym) o nawiedzonym domu w
Oklahomie jest w stanie zgromadzić całkiem przyzwoitą liczbę
zagorzałych fanów i ostrożnych sympatyków. Porządne „kręcenie
z ręki” w creepy klimacie.