„Nie rozłączaj się” (2025)

horror-buffy1977.blogspot.com 1 dzień temu
Summer wybiera się z koleżankami Vicky i Evą na ślub znajomej ze studiów w Tulsie w stanie Oklahoma. Dzięki aplikacji FaceTime niemal przez cały czas jest w kontakcie ze swoim chłopakiem Chrisem, z którym powoli odbudowuje stosunki po poważnym kryzysie w związku. Po weselu kobiety rozgaszczają się w starym domu wynajętym przez Airbnb. Wieczór upływa spokojnie, dopóki nieobliczalna Norweżka, Vicky, nie postanawia zaspokoić swojej ciekawości odnośnie zamkniętego na klucz pomieszczenia. Później uwagę wszystkich zaprzątną domniemane epizody somnambuliczne Evy, które będą miały nadzwyczaj drastyczny przebieg. Tymczasem Chris odkryje przerażającą historię tymczasowego lokum swojej ukochanej i jej koleżanek. Odtąd coraz bardziej będzie skłaniał się ku teorii o nawiedzeniu tego miejsca przez nieprzyjazne duchy, tym samym narażając się na dobrze znany mu już gniew Summer, sceptycznie nastawionej do zjawisk paranormalnych, ale to może się zmienić w każdej chwili. Bo wygląda na to, iż nadprzyrodzona aktywność w wynajętym domostwie gwałtownie się nasila.

Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus

Nowoczesne wykorzystanie techniki found footage przez Alexa Herrona, norweskiego reżysera, scenarzysty i producenta, którego najbardziej znanymi osiągnięciami są pełnometrażowe filmy grozy „Odejdź!” (2022) i „Dark Windows” (2023). Nakręcony w Newark w stanie New Jersey latem 2024 roku paranormal horror pt. „Don't Hang Up” (pol. „Nie rozłączaj się”) odnoszący się do UWAGA SPOILER masakry w Tulsie, pogromu czarnoskórych mieszkańców miasta z 1 czerwca 1921 roku zatuszowanego przez władze miejskie z pomocą Ku Klux Klanu. Sprawę nagłośniono dopiero w 2000 roku. Dokładna liczba ofiar śmiertelnych przez cały czas nie jest znana – od trzydziestu sześciu choćby do trzystu bestialsko zamordowanych osób, których oprawcy nigdy nie zostali ukarani KONIEC SPOILERA. Światowa premiera „face-timowego straszaka” Alexa Herrona odbyła się 19 marca 2025 roku na Kosmorama Trondheim International Film Festival, a szeroka dystrybucja kinowa w Norwegii wystartowała dziewięć dni później. W tym samym miesiącu obraz został udostępniony w Polsce – na platformie CDA Premium. W krajach nordyckich za dystrybucję „Don't Hang Up” odpowiada SF Studios, natomiast sprzedażą międzynarodową zajmuje się firma REinvent.

Trzecie długometrażowe dokonanie Alexa Herrona w kinematografii grozy i według mnie najlepsze. Umowna transmisja live w popularnej aplikacji do rozmów wideo i audio, widok z kamer w telefonie głównej bohaterki filmu. Telekonferencje zakochanej pary zmuszonej do kilkudniowej rozłąki. Zaczynamy od zabawy weselnej w Tulsie w stanie Oklahoma – krótka wycieczka przybyłej z daleka koleżanki panny młodej, dzielenie się wrażeniami z życiowym partnerem, który nie mógł skorzystać z zaproszenia na to huczne wydarzenie. Następnie zaglądamy do samochodu, w którym toczy się rozmowa na temat leciwego domu wynajętego przez internet – weekendowej przystani głównej kamerzystki, Amerykanki Summer (poprawna kreacja debiutującej w pełnym metrażu Claire McPartland), pochodzącej z Norwegii Vicky (zadowalający występ Siri Black Ndiaye, nie po raz pierwszy współpracującej z Alexem Herronem; patrz: „Odejdź!” z 2022 roku) i mającej koreańskie korzenie Evy (najbardziej widowiskowe wcielenie w „Nie rozłączaj się”, ładny popis kolejnej długometrażowej debiutantki, Jueun Kang). A u dołu ekranu widzimy siedzącego przy biurku Afroamerykanina Chrisa (w tej roli Brett Curtis, dotąd działający w serialach i filmach krótkometrażowych, który w moim poczuciu całkiem nieźle wywiązał się z tutejszego zadania: niecichy obserwator), życiowego partnera Summer, który, iż tak to ujmę jest na okresie próbnym. Dostał drugą szansę i robi wszystko, co w jego mocy, by jej nie zmarnować. Wynajęta nieruchomość na całej czwórce robi dość upiorne wrażenie – budynek jakby żywcem wyjęty z XX-wiecznej ghost story; posępne domiszcze, w którym czas się zatrzymał (staroświecki wystrój wnętrz) – ale dziewczyny odbierają to bardziej jako obietnicę ekscytującej przygody, o której będą mogły opowiadać znajomym niż sygnał do odwrotu. Tylko Chris ma wątpliwości, ale nie dość, iż jest daleko, to przede wszystkim ma na względzie swoją przyszłość u boku Summer. Woli ustąpić niż ryzykować kolejną kłótnię z miłością swojego życia. I wmawiać sobie, iż wzrok płata mu figle. Bo przebywający setki mil od miejsca wydarzeń młody mężczyzna jest lepszym świadkiem od bezpośrednich uczestniczek „kolizji nadnaturalnej”. Odbiorcy „Nie rozłączaj się” Alexa Herrona dostają dokładnie ten sam obraz sytuacji, co Chris, ale mam podejrzenie graniczące z pewnością, iż początkowo ich reakcje będą znacząco różnić się od reakcji „podglądacza” z tego klaustrofobicznego świata przedstawionego. Zaskakująco mrocznego piętrowego domu w zacisznym zakątku Tulsy, w którym w poprzednim wieku doszło do strasznej rzezi, a z czasem obiekt zyskał miano „nawiedzonego”. Międzynarodową (nie)sławę feralny budynek zyskał po premierze poświęconego mu odcinka w programie o zjawiskach nadprzyrodzonych, tak się jednak niefortunnie(?) złożyło, iż Summer, Vicky i Eva przegapiły te wszystkie informacje. Chris udowodni, iż wystarczyło wklepać adres w dowolną wyszukiwarkę internetową, żeby zawczasu poznać tragiczną historię domu pana Souliera - nowej oferty na Airbnb - ale jakoś nikt nie pomyślał o przeprowadzeniu tej prostej wersyfikacji. Sama opowieści o duchach najprawdopodobniej nie zniechęciłyby Summer i jej koleżanek do zorganizowania sobie poweselnego odpoczynku w tym samym miejscu, ale długo ukrywana przed opinią publiczną, skandalicznie zatuszowana masakra z lat 20. XX wieku, to już inna sprawa. Przynajmniej dwie z nich to zatwardziałe sceptyczki: odpowiedzialna Summer i skrajnie nieodpowiedzialna Vicky, „chodzące kłopoty” ze Skandynawii, patriotka z amerykofobią, nie wiedzieć czemu mieszkająca w znienawidzonym kraju. Komentarz do rażącej hipokryzji szerzącej się w globalnym społeczeństwie?

Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus
Amerykańsko-norweska produkcja, na którą wyraźny wpływ miały azjatyckie ghost stories (chociażby „The Ring – Krąg” Hideo Nakaty i „Klątwa Ju-on” Takashiego Shimizu) – współczesna opowieść z posmaczkiem retro o domu nawiedzonym przez ciemnowłosą dziewczynkę „ze studni”; kobietę, która mogła „umrzeć w silnym gniewie lub żalu, w ten sposób sprowadzając klątwę, jak plama gromadzącą się w miejscu śmierci” oraz potwornie okaleczonego mężczyznę z zagraconej piwnicy, do której wchodzi się przez wąski, poskręcany korytarz. Twórcy „Nie rozłączaj się” nie szczędzą manifestacji obecności z zaświatów – duchów podkradających się i z nagła wyrastających za plecami niewykwalifikowanej kamerzystki, hipotetycznie opętujących najbardziej podatną na takie rzeczy najbliższą przyjaciółkę Summer. Zaczyna się w sypialni zajętej przez czołową bohaterkę – widok z przylegającej doń łazienki – zaraz po typowym wyskoku Vicky, akcie wandalizmu w wypożyczonej nieruchomości. Tajemnicza postać znieruchomiała w kadrze – elektryzujący moment, który punkt kulminacyjny osiąga po wyjściu Summer spod prysznica. Kobieta ustawia się tyłem do intruzki, zasłaniając nam widok na sypialnię, a gdy w końcu spojrzy za siebie... Łatwo się domyślić, co zobaczy. Zdecydowanie stara szkoła straszenia - efektywna prostota – room invasion kontynuowane po zaśnięciu Summer. Smoliście czarna postać (pojawiająca się i znikająca, też efektownie zlewająca z nocną ciemnością) z nienaturalnie mocno świecącymi oczami pchająca się do łóżka (aluzja do „Bytu” Sidneya J. Furie'ego?) chwilowo niepilnowanej dziewczyny Chrisa, co przypomniało mi „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena, trzeba jednak zaznaczyć, iż partner Summer, w przeciwieństwie do chłopaka Nancy Thompson (którego najzwyczajniej w świecie zmorzył sen) dotrzymał obietnicy. Podczas nieobecności Chrisa telefon jego niekoniecznie napastowanej seksualnie dziewczyny ląduje na podłodze – celowo bądź przypadkiem strącony przez ducha – a po powrocie nocnego marka z kubkiem parującego czegoś, nieśpiesznie zawiązuje się następny wątek tej nieskomplikowanej opowieści. Znowu tradycyjny motyw (śmiem podejrzewać, iż Alex Herron tym razem działał przede wszystkim z myślą o stęsknionych za konwencjonalnymi, niesilącymi się na oryginalność ghost stories) – lunatykowanie o potencjalnym podłożu nadnaturalnym. Szokujący rzut o ścianę, mocna akcja z umywalką i niepokojąco giętki odcinek szyjny kręgosłupa. W każdym razie przygotowałam się na cielesne eksperymenty pod patronatem Pazuzu z „Egzorcysty” Williama Friedkina – raptowny, ale w gruncie rzeczy nieprzesadny ruch głową jednostki uznanej za somnambuliczkę i (kamyczek do ogródka opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych?) podejrzewanej o zwykłe upojenie alkoholowe. Mój ulubiony moment - wielki „pająk” biegnący po suficie - też mógł być świadomym ukłonem dla najsłynniejszego horroru o demonicznym opętaniu, arcydzieła światowej kinematografii uwolnionego w 1973 roku, ale równie dobrze Alex Herron mógł z szacunkiem wspominać choćby wyżej wymienione japońskie dzieła z 1998 i 2002 roku. Reżyser „Nie rozłączaj się” nie odmówił sobie jednej z najpopularniejszych i najprymitywniejszych, najmniej kreatywnych (po linii najmniejszego oporu) technik wykorzystywanych/nadużywanych między innymi we współczesnych filmach grozy – jolt scare – osobiście nie miałam jednak wrażenia przesytu (uważam, idealne zbilansowanie tak zwanego podskórnego lęku, a przynajmniej starań o przywołanie wywołanie niebłyskawicznie przemijalnych strachów z „zabawą w buu!”), a raz czy dwa choćby podskoczyłam. Tylko zakończenie mocno rozczarowujące. Łzawe domknięcie historii nawiedzonego domu i epilog, który wyglądał mi na rozpaczliwą próbę ratowania sytuacji – wracający do łask filmowców zabieg do cna ograny już w latach 90. XX wieku.

Optymiści prognozują, iż „Nie rozłączaj się” Alexa Herrona będzie wymieniany jednym tchem z takimi głośnymi obrazami, jak „Blair Witch Project” Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka, „Paranormal Activity” Orena Peliego oraz „Searching” Aneesha Chaganty'ego. Nie jestem optymistką, więc nie podpiszę się pod tą przepowiednią, wydaje mi się jednak, iż rzeczony horror found footage (z podtekstem historycznym) o nawiedzonym domu w Oklahomie jest w stanie zgromadzić całkiem przyzwoitą liczbę zagorzałych fanów i ostrożnych sympatyków. Porządne „kręcenie z ręki” w creepy klimacie.

Idź do oryginalnego materiału