Karolina Plinta: FRINGE powstało w 2022 roku. Skąd wziął się pomysł stworzenia takiej inicjatywy?
Katie Zazenski: Rok 2022 był naprawdę ciekawym momentem – środek lub końcówka pandemii COVID-19, która przyniosła szereg zmian na scenie artystycznej. W tamtym czasie pojawiało się wiele nowych niezależnych projektów. Pomyślałam, iż to dobry moment, żeby połączyć siły, zwłaszcza iż nasze zasoby nie były duże i nie mieliśmy zbyt wielu funduszy. Wspólne działanie mogło zwiększyć naszą widoczność i sprzyjać wzajemnemu wsparciu. Wszystko zaczęło się od e-maila, którego wysłałam jako kierowniczka Stroboskop Art Space do wszystkich niezależnych inicjatyw działających wówczas w Warszawie – Przyszłej Niedoszłej, Lele Art Space, o/b/c/y, Innego Towarzystwa, Galerii Czwartek, Fundacji Ziemniaki oraz Curie City/Warsaw Bauhaus – z propozycją, żebyśmy zrobili coś wspólnie podczas Warsaw Gallery Weekend. Nie wszyscy, ale większość się zgodziła; postanowiliśmy po prostu stworzyć mapę promującą nasze wystawy otwarte w czasie WGW.
Jesteśmy społecznością, a nie targami sztuki ani festiwalem. Jesteśmy oddolni, płynni i często efemeryczni — a choćby tymczasowi. Reprezentujemy niezależną, niekomercyjną społeczność artystyczną Warszawy. Oznacza to, iż jesteśmy przestrzeniami i projektami, które nie angażują się w regularną komercyjną sprzedaż dzieł sztuki ani projektów.
Ustaliliśmy kilka podstawowych zasad organizacyjnych, zatrudniłyśmy Zofię Koftę do zaprojektowania grafiki (miała wtedy COVID, więc wszystko przez cały czas miało ten pandemiczny klimat) i wymyśliłyśmy nazwę – FRINGE, co znaczy „krawędź” lub „peryferie”. Pierwsza edycja powstała w dużym pośpiechu: udało nam się wydrukować mapę, ale nie miałyśmy jeszcze strony internetowej ani mediów społecznościowych. Było trochę błędów, ale mimo to pomysł się przyjął.
Scena polskiego niezalu, stan na styczeń 2025
Karolina Plinta
Aleksy Wójtowicz
FRINGE z roku na rok się rozrasta – w tej edycji brało udział 96 inicjatyw. Wydaje się też wyjątkowy z innych powodów: nie ma żadnego procesu selekcji, a jedynym warunkiem uczestnictwa jest akceptacja waszej „mapy etycznej”. Czym ona adekwatnie jest?
Na FRINGE nigdy nie było selekcji i to jest ważna część tej inicjatywy, która od początku miała ewoluować i odpowiadać na potrzeby społeczności. Jak wspomniałam, w pierwszej edycji było dziewięć projektów, a w kolejnym roku – 22, dołączyły osoby, które dowiedziały się o nas wcześniej. Wtedy mieliśmy już konto na Instagramie, ale przez cały czas żadnego finansowania, i postanowiliśmy działać w sposób możliwie demokratyczny i niehierarchiczny, podejmując decyzje wspólnie. Na przykład postanowiliśmy, iż co roku będziemy mieć nową identyfikację wizualną, żeby odzwierciedlała zachodzące zmiany. Przy drugiej edycji współpracowałyśmy z Renatą Motyką. Ta druga edycja była też momentem przełomowym, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, iż nasz pomysł całkowitego braku hierarchii i wspólnego podejmowania wszystkich decyzji był utopijny i w praktyce się nie sprawdzał. adekwatnie nie działał od początku, bo jedne osoby angażowały się bardziej, a inne mniej – co też odzwierciedla specyfikę niezależnej sceny artystycznej, w której zasoby są ograniczone i żeby się utrzymać, trzeba podejmować inne prace. Jednocześnie FRINGE potrzebowało większej stabilności i sprawniejszego podejmowania decyzji, więc kilkoro z nas zadeklarowało, iż zaangażuje się bardziej. Mapa etyczna FRINGE powstała jako odpowiedź na brak kuratorskiej czy merytorycznej selekcji. Była też sposobem na wyjście poza naszą własną bańkę – do FRINGE może dołączyć każdy, kto podziela i akceptuje nasze wartości oparte na zaufaniu, inkluzywności, szacunku oraz działa w sposób niekomercyjny.
Jakie dokładnie wartości wymieniacie w mapie?
Jest tam siedem punktów. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, iż nie wspieramy przemocy psychicznej i fizycznej, żadnych form dyskryminacji, oraz wspieramy działania otwarte na zróżnicowaną publiczność. Działamy w oparciu o zaufanie, szacunek i otwartą komunikację. Jesteśmy społecznością, a nie targami sztuki ani festiwalem. Jesteśmy oddolni, płynni i często efemeryczni – a choćby tymczasowi. Reprezentujemy niezależną, niekomercyjną społeczność artystyczną Warszawy. Oznacza to, iż jesteśmy przestrzeniami i projektami, które nie angażują się w regularną komercyjną sprzedaż dzieł sztuki ani projektów. Ten ostatni punkt był dla nas najtrudniejszy do sformułowania i wymagał najwięcej dyskusji, ale jest też kluczowy, ponieważ właśnie on odróżnia naszą społeczność. Warto jednak zaznaczyć, iż FRINGE nie powstało w opozycji do WGW – zawsze postrzegałyśmy siebie jako część szerszego ekosystemu, który obejmuje również instytucje i galerie prywatne.
Kwestia rezygnacji z tradycyjnych form selekcji rodzi szerszy problem dotyczący tego, jak definiujemy pole sztuki. w tej chwili także w krytyce dużo się o tym mówi – kryteria etyczne lub ekonomiczne zaczynają dominować nad estetycznymi. Praktycznie nie wypada już krytykować artystów wyłącznie na podstawie własnych preferencji estetycznych. Z jednej strony rozumiem tę logikę, ale z drugiej – czy nie tworzy to wrażenia, iż sztuka w gruncie rzeczy przestaje mieć znaczenie, bo ważniejsze stają się inne kwestie?
Nie zgadzam się z tym. W naszej społeczności wiele o tym rozmawiałyśmy i powód, dla którego trzymamy się decyzji o braku selekcji jest taki, iż nie czujemy się uprawnieni do wydawania takich ocen. Kim jesteśmy, by decydować, iż ktoś może być częścią tego projektu, a ktoś inny nie? Na czym adekwatnie opierają się te kryteria? Co je definiuje? Oczywiście mogę uważać się za ekspertkę w różnych dziedzinach. Ktoś inny też może. Ale ostatecznie wszyscy prowadzimy niezależne projekty, które przybierają różne formy, i w tej społeczności jest miejsce dla wszystkich. Zdecydowałyśmy się zjednoczyć i budować tę społeczność, ale to nie znaczy, iż mamy większy autorytet niż ktokolwiek inny. Myślę więc, iż sprowadza się to do tego, iż chcemy być platformą, wspólnotą ludzi o wspólnych wartościach, a krytykę estetyczną pozostawiamy odbiorcom i krytykom, którzy mogą sami zdecydować, czy chcą przyjść na nasze wydarzenia, czy nie. Naszą rolą jest budowanie wspólnoty, a nie ocenianie tych, którzy chcą być jej częścią.
Inkluzywna formuła FRINGE daje wam ogromne pole do rozwoju, ale to także duże wyzwanie organizacyjne. Jak wyglądały przygotowania do tegorocznej edycji?
Po zeszłorocznej edycji zdaliśmy sobie sprawę, iż tak bardzo się rozrosłyśmy, iż potrzebujemy nowego sposobu zarządzania społecznością. Postanowiłyśmy więc zacząć organizować dla niej otwarte spotkania – pierwsze odbyło się w marcu. Aby w tym roku zostać częścią FRINGE, należało wziąć udział w co najmniej dwóch publicznych spotkaniach.
Dyskutowaliśmy o dacie FRINGE aż do samego końca, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się pozostać przy pierwotnym planie, ponieważ czujemy, iż jesteśmy już na tyle silni, by działać niezależnie – jesteśmy częścią większego ruchu.
Chodziło o to, by każdy miał swój wkład w rozwój społeczności FRINGE poprzez dzielenie się pomysłami, opiniami, decyzjami i tak dalej. Początkowo myślałyśmy, iż może to też posłużyć jako rodzaj alternatywnej selekcji – w tym sensie, iż pozostaną ci, którzy są najbardziej zaangażowani, którzy naprawdę chcą budować społeczność, i iż FRINGE stanie się przez to trochę mniejsze. W końcu nie wszystkim na tym zależy; niektórzy mogą po prostu chcieć pokazać swoją pracę i na tym koniec. Ale nie – okazało się, iż ludzie naprawdę chcą być częścią społeczności. I to jest naprawdę miłe i ważne!
Wiem, iż pojawia się sporo krytyki dotyczącej tego, jak bardzo się rozrosłyśmy, i faktu, iż nie da się zobaczyć wszystkich projektów w jeden weekend. Szukamy sposobów, by to zmienić i zapewnić wszystkim bardziej zrównoważoną widoczność w ciągu roku, ale jeszcze nie mamy rozwiązania. Mam nadzieję, iż to coś, co uda nam się wypracować wspólnie ze społecznością. Ważne jest, żeby miała ona realny wpływ i sprawczość w tym, jak FRINGE się rozwija. W tym roku stworzyłyśmy też wspólną listę zasobów dla naszej społeczności: jeżeli ktoś może zaoferować wsparcie graficzne, jeżeli ktoś szuka kuratora albo ma przestrzeń, którą chciałby otworzyć na projekty artystyczne – może tam o tym napisać.
Jak wyglądają wasze spotkania? Co się podczas nich dzieje?
Mamy dwa typy spotkań: organizacyjne i publiczne. Wewnętrzne spotkania organizacyjne realizowane są co tydzień, czasami choćby dwa razy w tygodniu, przez cały rok – zaczynają się tydzień lub dwa po zakończeniu FRINGE. Wtedy zastanawiamy się, co się udało, a co nie. Niedługo potem musimy zacząć pracować nad wnioskiem o grant ministerialny. Podczas spotkań społeczności miałyśmy nadzieję rozmawiać więcej o przyszłych kierunkach i kształcie FRINGE, ale w minionym roku poświęciłyśmy ten czas głównie sprawom logistycznym. Jednym z głównych tematów był termin tegorocznej edycji. FRINGE zwykle odbywa się w ostatni weekend września, równolegle z Warsaw Gallery Weekend, ale w tym roku WGW przeniosło swój termin na weekend wcześniej. Rozgorzała więc żywa dyskusja – czy powinnyśmy zmienić datę, czy pozostać zbieżne z WGW? Pojawiło się wiele różnych opinii na ten temat.
Z mojej perspektywy to lepiej – jest więcej czasu, żeby wszystko obejrzeć. Ale tak, osoby przyjeżdżające spoza Warszawy czy z zagranicy muszą teraz wybrać, w którym wydarzeniu chcą wziąć udział.
Pytanie tylko, o jakim wyborze mówimy, skoro większość międzynarodowych gości zna tylko Warsaw Gallery Weekend, prawda? Za to wiele osób z lokalnej społeczności zna FRINGE. Dyskutowałyśmy o tym aż do samego końca, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się pozostać przy pierwotnym planie, ponieważ czujemy, iż jesteśmy już na tyle silni, by działać niezależnie – jesteśmy częścią większego ruchu. Poza tym, jak sama powiedziałaś, to daje więcej możliwości zobaczenia wszystkich wystaw i wydarzeń; zamiast próbować obejrzeć 150 wystaw w jeden weekend, lepiej mieć na to dwa.
Świt rynku, zmierzch świata. WGW i Fringe
Anna Pajęcka
I coraz więcej osób chce dołączyć do tej społeczności – co rodzi kolejny problem: jak zadbać o wszystkich? W takim gąszczu wydarzeń łatwo zniknąć.
Tak, i zdecydowanie nie jesteśmy pod tym względem idealni. We FRINGE nie ma równości, jeżeli chodzi o widoczność, bo w dużej mierze zależy ona od tego, jak rozpoznawalna jest dana inicjatywa, czy nasi znajomi o niej wiedzą i tak dalej. Myślę, iż jednym ze sposobów, w jaki próbujemy to zmienić, jest odejście od modelu jednorazowego wydarzenia, w którym wystawy, wydarzenia towarzyszące czy projekty realizowane są tylko przez jeden weekend. Zamiast tego można by rozłożyć je bardziej równomiernie w ciągu roku. Ale ta idea pozostało we wczesnej fazie i musi zostać przedyskutowana z całą społecznością. Dzięki dofinansowaniu z miasta i ministerstwa możemy też zapraszać więcej osób do prowadzenia wycieczek, co teoretycznie pomaga zwiększyć widoczność różnych projektów. Warto jednak podkreślić, iż jako organizatorzy FRINGE nie narzucamy przewodnikom tras ich wycieczek. Otrzymują oni informacje o wszystkich projektach i samodzielnie ustalają swoje trasy, kierując się własnymi zainteresowaniami i celami wycieczek. Oczywiście to nie rozwiązuje wszystkich problemów. Mam nadzieję, iż to coś, nad czym będziemy mogli wspólnie pracować jako społeczność – jak to zmienić.
Jeśli chodzi o społeczności i kręgi znajomych, wydaje mi się, iż społeczność Stroboskop Art Space może być całkiem duża. Czas leci – jeszcze przed naszą rozmową ze zdziwieniem uświadomiłam sobie, iż Stroboskop działa już prawie 10 lat.
Tak! Stroboskop został otwarty w 2016 roku. Dziś wydaje się, jakby to był zupełnie inny świat.
Jakie były początki tego miejsca?
Nie jestem najlepszą osobą, żeby na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ nie byłam jedną z założycielek. Projekt został rozpoczęty przez pięć osób – Norberta i Agnieszkę Delmanów, Przemka Strożka, Franka Buchnera i Jacka Słoniewskiego – którzy chcieli stworzyć przestrzeń, w której ludzie mogliby organizować własne wystawy. To oni znaleźli ten garaż na Ochocie, w którym działamy do dziś; postawili ściany, pomalowali je na biało, podłogę na szaro, i opracowali prosty system: jeżeli chcesz zrobić wystawę, dostajesz klucze, organizujesz ją, a potem oddajesz przestrzeń w takim samym stanie, w jakim ją otrzymałaś.
Najciekawsze młode galerie w Polsce
Jakub Banasiak
Karolina Plinta
Piotr Policht
W ciągu pierwszego roku z pierwotnej grupy założycielskiej zostały trzy osoby. Myślę, iż było wiele kwestii, z którymi musieli się zmierzyć, rozpoczynając ten projekt, a których nie przewidzieli i być może nie byli gotowi, żeby się nimi zająć. W praktyce miejscem zarządzał Norbert Delman. Był jedną z pierwszych osób, które poznałam po przeprowadzce do Warszawy, i to on zapytał mnie, czy chciałabym z nim współpracować. Przyznał, iż nie daje rady sam i iż jeżeli nikt mu nie pomoże, będzie musiał zamknąć Stroboskop. Dla mnie był to bardzo interesujący moment w karierze – znajdowałam się na rozdrożu. Przyjechałam do Warszawy jako artystka, ale nie czułam, iż moja praktyka artystyczna jest moim ostatecznym celem. Prowadząc Stroboskop, uświadomiłam sobie, iż to, co próbowałam osiągnąć w swojej praktyce, mogę robić tutaj w sposób bardziej naturalny – budując społeczność, łącząc ludzi, dzieląc się przestrzenią.
Oficjalnie dołączyłam w 2018 roku z zamiarem wprowadzenia bardziej międzynarodowego programu. Zanim przeprowadziłam się do Warszawy, mieszkałam w wielu różnych miejscach i miałam szeroką, międzynarodową sieć kontaktów, więc chciałam to wykorzystać. Rzeczywistość ekonomiczna trochę zweryfikowała tę wizję – trudno jest tworzyć międzynarodowy program bez pieniędzy, ale nie jest to niemożliwe. Myślę, iż da się zrobić o wiele więcej, niż wielu osobom się wydaje. Trzeba po prostu myśleć nieszablonowo, i właśnie na tym polega prowadzenie takiego miejsca jak Stroboskop. Naszym celem w Stroboskopie stało się stworzenie platformy zarówno dla polskich, jak i międzynarodowych artystek i artystów, którzy pracują w sposób niedostatecznie reprezentowany na lokalnej scenie; wspieranie artystów i osób pracujących w kulturze w realizacji eksperymentalnych i wymagających projektów; oraz inicjowanie współpracy z innymi eksperymentalnymi przestrzeniami i projektami na arenie międzynarodowej. Wspieramy wszelkiego rodzaju artystów – od debiutujących po uznanych – i staramy się pielęgnować społeczność, która jest międzygeneracyjna, międzykulturowa i współzależna.
Słusznie. Ale dlaczego adekwatnie przeprowadziłaś się do Warszawy? Pochodzisz ze Stanów Zjednoczonych – co cię tutaj sprowadziło?
To prawda, nigdy nie spodziewałam się, iż tu zamieszkam – to nie było częścią planu. Przyjechałam do Polski w 2015 roku jako stypendystka programu Fulbrighta. To był główny powód. Miałam prowadzić badania do swojej praktyki artystycznej; współpracowałam z fizykami eksperymentalnymi i astronomami w dwóch różnych instytucjach w Warszawie. Zanim przyjechałam do Polski, mieszkałam i pracowałam w wielu różnych międzynarodowych środowiskach; przez dłuższy czas mieszkałam i pracowałam w Chinach, we Włoszech oraz w innych częściach Europy, a także w kilku miejscach w Stanach Zjednoczonych. Polska bardzo mnie interesowała, ponieważ rodzina mojego ojca pochodziła stąd, ale nigdy wcześniej nie miałam okazji jej zobaczyć ani doświadczyć. Dzięki stypendium Fulbrighta mogłam to wreszcie zmienić.
Jaki to był projekt?
Spotykałam się z naukowcami, przeprowadzałam z nimi wywiady na temat ich pracy i mogłam z bliska obserwować środowiska, materiały oraz narzędzia, z których korzystali w swojej praktyce. Bardzo interesowały mnie podobieństwa między ich pracą a pracą artysty – zwłaszcza relacja, jaką tworzymy z własnymi pytaniami, ciekawością i materialnymi przejawami tych poszukiwań.
Przyjechałam do Warszawy jako artystka, ale nie czułam, iż moja praktyka artystyczna jest moim ostatecznym celem. Prowadząc Stroboskop, uświadomiłam sobie, iż to, co próbowałam osiągnąć w swojej praktyce, mogę robić tutaj w sposób bardziej naturalny – budując społeczność, łącząc ludzi, dzieląc się przestrzenią.
Uzyskałam tytuł MFA w Cranbrook Academy of Art niedaleko Detroit, gdzie badałam relację między światłem a przestrzenią, między tym, co widzialne, a tym, co niewidzialne. Moja praktyka miała dość teoretyczny charakter, chociaż mój dyplom był z rzeźby; dużo też pracowałam z dźwiękiem. Dzięki współpracy z ortopedą z Detroit, która narodziła się zupełnie przypadkiem, mogłam wykonać zdjęcia rentgenowskie niektórych moich rzeźb, które następnie wykorzystałam do stworzenia animacji. To właśnie ta kooperacja skłoniła mnie do głębszego namysłu nad relacją między nauką a sztuką, nad przestrzenią, kosmosem, wszystkim tym, co znajduje się poza Ziemią, i nad głębokimi wzajemnymi powiązaniami tych zjawisk. Pomyślałam więc, iż fascynujące byłoby porozmawiać z ludźmi, których relacja ze światem opiera się w dużej mierze na rzeczach, których nigdy nie będą mogli dotknąć – czy to z powodu odległości, czy skali. Tym właśnie się zajmowałam: stworzyłam serię prac wideo, instalacji, prac fotograficznych, a także prowadziłam liczne wykłady.
Po czym porzuciłaś wszechświat dla galerii w garażu.
[śmiech] Zanim przyjechałam do Polski, dużo podróżowałam i byłam częścią różnych środowisk, ale nigdy się żadnemu z nich naprawdę nie poświęciłam. Podczas studiów w Detroit zaproszono mnie do udziału w niezależnej inicjatywie artystycznej, ale wtedy nie czułam, iż to dla mnie. Kiedy przyjechałam do Warszawy i zaczęłam współpracować z naukowcami, uświadomiłam sobie, iż bardziej niż tworzenie i pokazywanie własnej sztuki interesuje mnie łączenie ludzi i dzielenie się ideami ze światem. Stroboskop stał się platformą, która mi to umożliwiła. Po pierwszym roku otrzymałam drugiego Fulbrighta, żeby kontynuować swoje badania, co pozwoliło mi umocnić społeczność, w której zaczęłam działać. Po zakończeniu drugiego stypendium zaczęłam kursować między Polską a Stanami – spędzałam kilka miesięcy w USA, gdzie uczyłam (w tamtym czasie współpracowałam z Dartmouth College, a przez krótki czas także z Rutgers University), a potem wracałam na kilka miesięcy do Polski. Tak to trwało przez jakiś czas, aż nadeszła pandemia. I wtedy zdecydowałam, iż „utknę” w Warszawie.
Oprócz Stroboskopu współpracowałaś też z Fundacją Ziemniaki. Czym ona się zajmuje?
Założycielem Fundacji Ziemniaków jest Josh Plough, który jest również częścią zespołu organizującego FRINGE. Josh jest Brytyjczykiem; przyjechał do Warszawy w czasie pandemii i założył tu fundację.
Wydaje się, iż dla was, ludzi z Zachodu, możliwość „utknięcia” w Warszawie i robienia tutaj czegoś bardzo niszowego jest szczególnie kusząca…
Cóż, w tamtym momencie byłam tu już prawie pięć lat, więc w moim przypadku nie był to zupełnie nowy scenariusz! Ale wracając do tych projektów – tak, myślę, iż zarówno Josh, jak i ja (całkowicie niezależnie od siebie) poczuliśmy tutaj pewien rodzaj możliwości, którego nie odczuwaliśmy w innych miejscach, w których wcześniej żyliśmy i pracowaliśmy. Inna sprawa, iż nasze projekty naprawdę pochłaniają ogromną ilość energii. W pewnym momencie zarówno Josh, jak i ja bardzo się zmagaliśmy, więc postanowiliśmy sobie wzajemnie pomóc. W pewnym sensie nieformalnie i formalnie połączyliśmy Stroboskop i Fundację Ziemniaki na pewien czas. Stroboskop nie ma osobowości prawnej, więc nie miałam dostępu do grantów–— ale kooperacja z Joshem umożliwiła pozyskiwanie środków. Razem byliśmy silniejsi i mogliśmy dzielić się zasobami, więc przez pewien czas działaliśmy jako współdyrektorzy Ziemniaków. Zrealizowaliśmy razem kilka projektów. Josh jest niesamowicie oddany i naprawdę dobrze zna stronę grantową – wie, jak składać wnioski, jak nimi zarządzać i je rozliczać. jeżeli chodzi o projekty, prowadzi warsztaty i programy społecznościowe w ramach fundacji, a czasami organizuje też wystawy. Zainicjował również The Potato Library – otwartą, opartą na folklorze bibliotekę spekulatywnego designu – i jest naprawdę hojny w tym, iż Fundacja Ziemniaki staje się gospodarzem dla wielu różnych rodzajów projektów, co, moim zdaniem, bardzo poszerza społeczności, w których Ziemniaki działają. To naprawdę inspirujące.
Nasza polityka w „MOST Magazine” dotyczy tego, by nie wymuszać ścisłego trzymania się norm amerykańskiego czy brytyjskiego angielskiego. Stawiamy na elastyczność w użyciu angielszczyzny w lokalnych kontekstach – bo, jak wiadomo, zawsze istnieją lokalne adaptacje. Staram się tej specyfiki nie wymazywać; nie interesuje mnie kolonialne podejście, które zakłada, iż istnieje tylko jeden adekwatny standard.
Współpracowaliśmy przez około dwa lata, ale w końcu musiałam się wycofać, bo oprócz Stroboskopu i Ziemniaków był jeszcze FRINGE, a w tamtym czasie także magazyn „BLOK” – który opuściłyśmy, żeby współzałożyć „MOST Magazine” – a do tego wszystkiego przez cały czas potrzebuję płatnej pracy, bo żaden z tych projektów nie przynosi prawie żadnego dochodu. Josh i ja wciąż wspieramy się na różne sposoby i przez cały czas jesteśmy bliskimi przyjaciółmi; staramy się pomagać i doradzać sobie nawzajem, kiedy tylko możemy.
Jak adekwatnie doszło do tego, iż zaczęłaś prowadzić „BLOK” razem z Ewą Borysiewicz i Verą Zalutskayą?
Ewa i ja dołączyłyśmy do „BLOKu” w 2020 roku; w tamtym czasie w redakcji był też Tytus Szabelski-Różniak. Vera dołączyła rok później – miała zastąpić ówczesnego redaktora naczelnego, Adama Mazura. Uzgodniłyśmy jednak, iż będziemy prowadzić magazyn w sposób bardziej kolektywny, bez hierarchii, i szczerze mówiąc, była to najlepsza decyzja, jaką mogłyśmy podjąć – dzięki temu udało nam się wypracować naprawdę solidne partnerstwo. W tamtym czasie robiłyśmy wszystko – od zarządzania, redagowania i publikowania treści, po kontakt z reklamodawcami i zajmowanie się fakturami – ale nie miałyśmy żadnej stabilności ani bezpieczeństwa na naszych stanowiskach. Tytus odszedł w 2022 roku, a my wszystkie pracowałyśmy bez umów i bez wynagrodzenia. Zdałyśmy sobie sprawę, iż przy ilości energii, jaką wkładałyśmy w ten projekt, i przy naszym ogromnym zaangażowaniu, ryzykowałyśmy zbyt wiele. My – Ewa, Vera i ja – nie chciałyśmy odchodzić, ale chciałyśmy mieć pewną stabilność i realny udział w naszej pracy.
Więc jaka była wasza korzyść z pracy w „BLOK-u”, co was adekwatnie motywowało?
Naszą korzyścią była sama praca; widoczność magazynu w ostatnich latach była naszym sukcesem. Jednak z czasem zrozumiałyśmy, iż sytuacja nie jest do końca jasna. Potrzebowałyśmy większego poczucia sprawczości. Próbowałyśmy znaleźć na to jakieś rozwiązanie, ale ostatecznie stało się jasne, iż nie będzie to możliwe. Postanowiłyśmy więc działać na własną rękę. Zrezygnowałyśmy z pracy w „BLOK-u” w lutym 2023 roku, a w kwietniu tego samego roku uruchomiłyśmy „MOST Magazine” jako naszą własną inicjatywę. Jesteśmy współzałożycielkami i współredaktorkami naczelnymi, a magazyn wydawany jest przez naszą fundację, Fundację BUBA. Misja „MOST-u” jest podobna do tej, którą dopracowałyśmy w „BLOK-u”. „MOST” ukazuje się po angielsku, a naszym głównym celem jest to, by magazyn służył jako archiwum i okno na region Europy Środkowo-Wschodniej.
A co z pieniędzmi?
Nadal nie mamy żadnego stałego finansowania. Składamy wnioski o granty w Polsce, ale bez powodzenia. Musimy zacząć szukać wsparcia poza krajem. Od czasu do czasu zdarza nam się uzyskać jakieś środki z reklam, a poza tym realizujemy różne projekty w ramach „MOST-u” – na przykład niedawno uruchomiłyśmy duży projekt, program satelitarny Biennale Kijowskiego w M HKA w Antwerpii, który obejmował trzy dni paneli, performansów, warsztatów, program wideo, wystawę oraz serię tekstów (które zostaną opublikowane do końca tego roku). Zrealizowałyśmy już całkiem sporo projektów o charakterze bardziej kuratorskim lub edukacyjnym, i to zwykle pozwala nam uzyskać pewne środki na naszą pracę.
Czyli „MOST” jest także inicjatywą kuratorską?
Tak i nie, powiedziałabym raczej, iż jesteśmy platformą poświęconą sztuce i kulturze współczesnej, a nie inicjatywą kuratorską ani firmą medialną.
Kiedyś zajrzałam na waszą stronę – chyba to był jeszcze „BLOK” – i znalazłam tam bardzo interesujący manifest dotyczący edycji tekstów. Zrozumiałam go tak, iż w zasadzie tekstów nie redagujecie, żeby nie kolonizować głosu autorek i autorów. Czy to znaczy, iż publikujecie na stronie surowe materiały?
To rzeczywiście część naszej obecnej deklaracji w „MOST Magazine”, o ile dobrze pamiętam, tak – to coś, co zaadaptowałyśmy z „BLOK-u” (który same współtworzyłyśmy). Ale sprawa jest zdecydowanie bardziej złożona, bo, szczerze mówiąc, spędzam niezliczone godziny na redagowaniu tekstów. Nasza polityka dotyczy raczej tego, by nie wymuszać ścisłego trzymania się norm amerykańskiego czy brytyjskiego angielskiego. Stawiamy na elastyczność w użyciu angielszczyzny w lokalnych kontekstach – bo, jak wiadomo, zawsze istnieją lokalne adaptacje. Dla większości osób z regionu Europy Środkowo-Wschodniej angielski jest drugim językiem, co wpływa na sposób jego używania i rozumienia. Staram się tej specyfiki nie wymazywać; nie interesuje mnie kolonialne podejście, które zakłada, iż istnieje tylko jeden adekwatny standard. Jako redaktorka skupiam się bardziej na klarowności przekazu idei niż na „doskonałej” gramatyce. Czasem pracuję z autorkami i autorami bardzo długo – miesiącami – żeby upewnić się, iż ich pomysły są jasno i w pełni wyrażone.
„Waga ciężka” Anny Rutkowskiej w Stroboskopie
Kiedy adekwatnie znajdujesz na to wszystko czas? Z tego, co mówisz, wynika, iż jesteś niesamowicie zajęta.
Czasami wstaję o czwartej albo piątej rano. W „MOST Magazine” wszystkie pracujemy jak szalone, robiąc tysiąc rzeczy naraz – i myślę, iż to działa tylko dlatego, iż naprawdę głęboko wierzymy w to, co robimy. Ale podobnie jest też w FRINGE. W tego typu działaniach bardzo trudno jest wyznaczać granice, bo dosłownie tworzysz zasady w trakcie pracy, a jednocześnie łączysz to z ogromną pasją i troską o temat czy projekt, mając przy tym bardzo ograniczony czas i ludzką energię. W przyszłości chciałabym, żeby nasza praca była bardziej zrównoważona – a przede wszystkim, żebyśmy mogły płacić autorkom i autorom za ich teksty, a także sobie i moim współredaktorkom naczelnym za naszą pracę (i zespołowi organizacyjnemu FRINGE za nasz wysiłek, i za moją pracę w Stroboskopie… ta lista bardzo gwałtownie się wydłuża).
Jesteś prawdziwą przodowniczką pracy! Masz jakieś rady, jak pracować w takim tempie i się nie wypalić?
Niespecjalnie – nie sądzę, żeby ktokolwiek powinien brać ze mnie przykład. Ale chyba na tym właśnie polega paradoks kochania tego, co się robi – to naprawdę nie jest zdrowe ani trwałe, dopóki praca w kulturze jest wyceniana i wynagradzana tak, jak jest, w ramach współczesnych kapitalistycznych struktur. Moja rada brzmi: nie naśladuj mnie, znajdź własny sposób, który ma sens dla ciebie – zgodny z tym, co kochasz, co jesteś w stanie udźwignąć, z jakich zasobów możesz korzystać i na jakie przywileje możesz sobie pozwolić. Ostatecznie musisz być w zgodzie ze swoimi decyzjami i działaniami – to w gruncie rzeczy jedyne, co naprawdę możesz zrobić.
ENGLISH VERSION:
Karolina Plinta: FRINGE started in 2022, and this is already its fourth edition. Where did the idea to create such an initiative come from?
Katie Zazenski: 2022 was a really interesting time — the middle or tail end of the COVID-19 pandemic, which brought a lot of change to the art scene. Many new independent projects were emerging then. I thought it was time to join forces, especially since our resources weren’t large and we didn’t have much funding. Working together could increase our visibility and encourage mutual support.
We are a community, not an art fair or a festival. We are grassroots, fluid, and often ephemeral — even temporary. And we represent Warsaw’s independent, non-commercial art community.
It all started with an email I sent, as the director of Stroboskop Art Space, to all the independent initiatives active in Warsaw at the time — Przyszła Niedoszła, Lele Art Space, o/b/c/y, Inne Towarzystwo, Czwartek, Fundacja Ziemniaki, and Curie City/Warsaw Bauhaus — proposing that we do something together during Warsaw Gallery Weekend to increase our visibility. Not everyone, but most agreed; we decided to simply make a map to promote our exhibitions that were open during WGW.
We set a few basic organizational principles, hired Zofia Kofta to design our graphic (she actually had COVID at the time, so it all still had that pandemic vibe), and came up with our name — FRINGE, meaning “the edge” or “the periphery.” The first edition came together very last-minute: we managed to print the map, but we didn’t have a website or social media. There were a few mistakes, but despite that, the idea caught on.
FRINGE grows bigger each year — this edition includes 96 initiatives. It also seems special for other reasons: there’s no selection process and the only requirement for participation is to accept your “ethical map.” What is that exactly?
FRINGE has never had a selection process, and that’s an important part of the initiative, which from the start was meant to evolve and respond to the needs of the community.
As I mentioned, the first edition had nine projects and the following year there were 22 — people who had heard about us joined in. By then we had an Instagram account but still no funding, and we had decided to work in a way that was as democratic and non-hierarchical as possible, making decisions collectively.
For example, we decided to have a new visual identity every year, to reflect the ongoing changes. For the second edition, we worked with Renata Motyka. That second edition was also a turning point because we realized that our idea of total non-hierarchy and making every decision together was utopian and didn’t really work. In fact, it hadn’t worked from the beginning, because some people were more involved than others — which also reflects the nature of the independent scene, where resources are scarce and people need to take on other jobs to sustain themselves.
At the same time, FRINGE needed stability and more efficient decision-making, so a few of us committed to being more actively involved. The FRINGE Ethical Map came about as a response to the absence of curatorial or content-based selection. It was also a way to reach beyond our own bubble — anyone can join FRINGE, as long as they share and agree to our values of trust, inclusivity, and respect, and that they are non-commercial.
What exactly are the values listed in the map?
There are seven points. In general, they say that we do not support psychological or physical violence, or any forms of discrimination, and we support actions that are open to diverse audiences. We operate on the basis of trust, respect, and open communication.
We are a community, not an art fair or a festival. We are grassroots, fluid, and often ephemeral — even temporary. And we represent Warsaw’s independent, non-commercial art community. That means we’re spaces and projects not engaged in regular commercial sales of artworks or projects. This last point was the hardest for us to articulate and has required the most discussion, but it is also essential, because this is what distinguishes our community. However, it’s important to note that FRINGE wasn’t created in opposition to WGW — we have always seen ourselves as part of a broader ecosystem, which also includes institutions and private galleries.
The issue of abandoning traditional forms of selection raises a broader problem of how we define the field of art. There is also a lot of discussion about this now in criticism — ethical or economic criteria are beginning to dominate over aesthetic ones. It’s practically no longer acceptable to criticize artists solely on the basis of one’s own aesthetic preferences. On the one hand, I understand this logic but on the other, doesn’t it create the impression that art, in the end, doesn’t matter, because other issues are now more important?
I don’t agree with that. We’ve had many conversations about this in our community, and the reason we stand by the decision not to have selection is that we are not qualified to make those judgments. Who are we to decide that you can be part of this or that you can’t? What are those criteria, really? What are they based on? Of course, I can consider myself an expert on various matters. Someone else might too. But ultimately, we all run independent projects that take different forms and there’s room for all of them within the community.
We decided to unite and build this community, but that doesn’t mean we have more authority than anyone else. So I think it really comes down to the fact that we want to be a platform, a community of people with shared values, and we leave aesthetic criticism to the viewers and critics, who can decide whether to come to our events or not. Our role is to build community, not to judge those who want to be part of it.
The inclusive formula of FRINGE gives you a lot of room to grow, but it’s also a big organizational challenge. How did preparations for this year’s edition look?
After last year’s edition, we realized we’d grown so large that we needed a new way to manage our community. So we decided to start organizing open community meetings — the first was in March. To be part of FRINGE this year, you had to attend at least two public meetings.
The idea was that everyone should contribute to developing the FRINGE community by sharing ideas, opinions, decisions, and so on. At first, we thought this might also serve as a kind of alternative selection — meaning those who were most engaged, who genuinely wanted to build community, would remain, and make FRINGE a little smaller. After all, not everyone cares about that; some people might just want to show their work and that’s it.
The reason we stand by the decision not to have selection is that we are not qualified to make those judgments. Who are we to decide that you can be part of this or that you can’t? What are those criteria, really? What are they based on?
But no — it turns out people do want to be part of a community. And that’s really nice and important!
I know there’s a lot of criticism about how big we’ve grown and the fact that it’s impossible to see all the projects during one weekend. We’re trying to find ways to change that — to ensure more balanced visibility throughout the year, but we don’t have a solution yet. I hope this is something we can develop together with the community. It’s important that the community has a strong influence and agency in how FRINGE develops.
This year we also created a shared resource list for our community: if someone can offer graphic support, if someone’s looking for a curator, or if someone has a space they’d like to open for artistic projects, they can post about it there.
What do your meetings look like? What happens during them?
There are two types: organizational and public meetings. The internal organizational meetings happen weekly, sometimes even two times a week, all year long — they start a week or two after FRINGE ends. That’s when we reflect on what worked and what didn’t. Soon after that, we have to start working on the grant application for the ministry grant.
At community meetings, we hoped to talk more about the future directions and shape of FRINGE, but we ended up using that time for more logistic things this past year. One big topic was the date of this year’s edition. FRINGE usually takes place during the last weekend of September, alongside Warsaw Gallery Weekend, but this year, WGW moved their date to the weekend before.
There was a lively debate — should we change the date or stay aligned with WGW? We had many strong opinions on the matter.
From my perspective, it’s better this way — there’s more time to go around and see things. But yes, people coming from outside Warsaw or Poland now have to choose which one to attend.
The question is, what kind of choice are we talking about, since most of the international guests only know about Warsaw Gallery Weekend, but many in the local community know about FRINGE, right? We discussed this until the very end, but ultimately we decided to stay with our original plan because we feel we’re now strong enough to act independently, we are part of a larger movement. And besides, as you said, it gives more opportunities to see all the exhibitions and events; instead of trying to see 150 exhibitions in one weekend, it’s better to have two weekends for that.
And more and more people want to join that community — which brings another problem: how do you take care of everyone? In such a thicket of events, it’s easy to disappear.
Yes, and we’re definitely not perfect in that respect. In FRINGE there is no equality when it comes to visibility, because it largely depends on how well a given initiative is recognized, whether our friends know about it, and so on. I think one of the ways we’re trying to change this is by moving away from the model of a one-time event, where exhibitions, accompanying events, or projects take place only over one weekend, and instead trying to spread it out more evenly throughout the year. But that idea is still in its early stages and needs to be discussed with the whole community.
Thanks to the funding from the city and the ministry we can also invite more people to lead tours, which in theory also helps to increase the visibility of different projects. One thing that’s important to note about the tours is that we as FRINGE organizers do not dictate the routes of the guides. The guides are given the information about all projects and they determine their routes on their own, based on their own interests and goals of the tours.
Of course, it doesn’t solve everything. I hope this is something we can address together as a community, how to change it.
When it comes to communities and circles of friends, it seems to me that the Stroboskop Art Space community might be quite large. Time flies — before our conversation, I was surprised to realize that Stroboskop has been active for almost 10 years.
Yes! Stroboskop opened in 2016. Today it feels like a completely different world.
What were the beginnings of that initiative?
I’m not the best person to answer that because I wasn’t one of the founders. It was started by five people — Norbert and Agnieszka Delman, Przemek Strożek, Franek Buchner, and Jacek Słoniewski — who wanted to create a space where people could organize their own exhibitions.
They were the ones who found this garage in Ochota, where we are still located today; hung the drywall and painted it white, the floor gray, and came up with a simple system: if you want to make an exhibition, they gave you the keys, you put on your exhibition, and were responsible for returning the space in the same condition you got it.
Within the first year, three people from the original founding group remained. I think there were many issues they had to face when they started this project — things they hadn’t anticipated and perhaps weren’t ready to deal with. In practice, Norbert Delman was managing the place. He was one of the first people I met after moving to Warsaw, and he asked if I’d like to collaborate with him. He admitted he couldn’t handle it alone, and if no one helped, he’d have to close the project.
For me, it was a really interesting moment in my career — I was at a crossroads. I came to Warsaw as an artist, but I didn’t feel my practice was the endgame for me. In running Stroboskop, I realized that what I was trying to achieve in my practice I could do here more naturally—building community, connecting people, sharing space.
I officially joined in 2018 with the intention of introducing a more international program. Before moving to Warsaw, I’d lived in many different places and had a wide international network, so I wanted to use that. The economic reality somewhat revised that vision — it’s hard to create an international program without money, but not impossible. I think a lot more is possible than many people realize. We just have to think outside of the systems more, and that’s really what running a space like Stroboskop is about.
Our goal at Stroboskop has become to platform both Polish and international artists who are working in ways that are underrepresented in the local scene; to support artists and cultural workers in creating experimental and challenging projects; and to initiate cooperation with other experimental spaces and projects internationally. We support all kinds of artists, from emerging to established, and aim to nurture a community that is inter-generational, inter-cultural, and inter-dependent.
Fair enough. But why did you move to Warsaw in the first place? You’re from the United States — what brought you here?
That’s true, I never expected to live here — it wasn’t part of the plan. I came to Poland in 2015 as a Fulbright grantee. That was the main reason. I was here as a practicing artist, doing research for my studio practice; I was engaging with experimental physicists and astronomers at two different institutions in Warsaw. Before Poland, I had been living and working in many different international settings; I lived and worked for a long time in China, in Italy and other parts of Europe, and in a few different places in the U.S.
For me, it was a really interesting moment in my career — I was at a crossroads. I came to Warsaw as an artist, but I didn’t feel my practice was the endgame for me. In running Stroboskop, I realized that what I was trying to achieve in my practice I could do here more naturally—building community, connecting people, sharing space.
Poland interested me a lot because my father’s family came from here, but I had never had the opportunity to see or experience it. And so thanks to the Fulbright I was able to change that.
What kind of project was it?
I was meeting with these scientists, interviewing them about their work, and getting to witness first-hand the environments, materials, and tools of their practices. I was really interested in the parallels between their work and working as an artist, and the relationships we develop to our questions and curiosities and their material manifestations.
I earned my MFA at Cranbrook Academy of Art near Detroit, where I was exploring the relationship between light and space, the visible and the invisible. My practice was quite theoretical, though my degree was in sculpture; I was also working a lot in sound. Through a collaboration with an orthopedic surgeon there, which happened through a chance encounter, I was able to make X-rays of some of my sculptures which I then used to create animations. It was really that collaboration that led me to think more about the relation between science and art, and also space, the cosmos, everything beyond Earth, and the deep interconnections of it all.
So I thought it would be fascinating to talk to people whose relationship to the world revolves largely around things they would never be able to touch, whether because of distance or scale. So that’s what I was working on; I made a series of video pieces, installations, photo-based works, and also was doing a lot of lecturing.
And then you abandoned the universe for a gallery in a garage.
[laughs] Before coming to Poland, I traveled a lot and became a part of many different communities, but I never really committed to any of them. During my studies in Detroit, I was invited to be a part of an independent initiative there but I didn’t feel it then. So when I came to Warsaw and started working with these researchers, I realized that what interested me more than making art and sharing my own work was bringing people together and sharing ideas with the world. Stroboskop became the platform that allowed me to do that.
After my first year I was awarded a second Fulbright to continue my research, so that enabled me to strengthen the community that I started to operate within.
After my second grant finished I started going back-and-forth; spending a few months in the U.S. to teach — at the time I was collaborating with Dartmouth College and also Rugters University for a bit — and then coming back to Poland for a few months. That went on for a while, and then COVID hit. And I decided to get “stuck” in Warsaw.
Besides Stroboskop, you’ve also collaborated with the Ziemniaki Foundation. What’s that about?
The founder of Ziemniaki is Josh Plough, who’s also part of the FRINGE organizing team. Josh is British; he came to Warsaw during the pandemic and started the foundation here.
It seems that for you people from the West, the option of getting stuck in Warsaw and doing something very niche here is particularly tempting…
Well, I had already been here for nearly five years at that point so it wasn’t like there wasn’t already a precedent for it in my own history! But back to these projects, yes, I think Josh and I both (completely independently of one another) felt some kind of possibility here that we didn’t feel in other places we had lived and worked previously.
But these projects, they do consume quite a lot of energy. At one point Josh and I were both really struggling so we decided to help each other. So we informally/formally brought Stroboskop and Fundacja Ziemniaki i together for a bit. Stroboskop doesn’t have a legal status, so I didn’t have access to grants — but collaborating with Josh made fundraising possible. Together we were stronger and could share resources, so for a while we acted as co-directors of Ziemniaki.
Our policy in MOST is more about not enforcing strict adherence to either American or British English. We opt for flexibility in how English is used in local contexts — because, you know, there are always local adaptations. English is usually a second language for most people in the Central and Eastern European region, and that affects how it’s used and understood. I try not to erase that specificity; I’m not interested in a colonial approach that assumes there’s only one standard format.
We did a few projects together. Josh is incredibly dedicated and really knows the grant side of things — how to apply, how to manage and administer them, etc. In terms of projects, he runs workshops and community programs under the foundation, and sometimes organizes exhibitions too. He also initiated The Potato Library which is an open-source speculative design, folklore-based library, and is really generous in that the Fundacja Ziemniaki i becomes a host for lots of different kinds of projects, which I think really broadens the communities that Ziemniaki operates within. It’s quite inspiring.
We worked together for about two years, but I eventually had to step back because apart from Stroboskop and Ziemniaki, there was also FRINGE and at the time BLOK magazine — which we left to co-found MOST Magazine — and on top of that, I still need paid work since none of these projects bring in much of any income. Josh and I still support one another in many different ways, and we’re still very much friends; we try to support and advise each other whenever we can.
How did it actually happen that you started running BLOK Magazine together with Ewa Borysiewicz and Vera Zalutskaya?
Ewa and I joined BLOK in 2020; at that time, Tytus Szabelski-Różniak was also part of the editorial team. Vera joined a year later—she was supposed to replace the then editor-in-chief, Adam Mazur. However, we agreed that we would manage the magazine in a more collective, non-hierarchical way and honestly it was the best decision we could have made — through this we developed a really solid partnership.
We were doing everything at that point; from managing, editing, and publishing content to contacting advertisers, dealing with invoices, etc., but we had no stability or security in our positions. Tytus left in 2022, were all working without contracts and without pay, and we realized that with the amount of energy we were giving to this project, and the amount of devotion we had to it, we were risking too much. We — Ewa, Vera, and I — didn’t want to leave, but we wanted to have some stability and some stake in our work.
So what was your benefit from that work?
Our benefit was the work itself; the visibility of the magazine in those last years was our success. However, we realized that the situation wasn’t entirely clear. We needed a greater sense of agency. We tried to find some solution to that, but in the end, it became clear that it wouldn’t be possible. So we decided to go out on our own. We resigned from BLOK in February 2023 and in April that same year, launched MOST Magazine as our own initiative. We are co-founders and co–editors-in-chief, and the magazine is published by our foundation, Fundacja BUBA. The mission of MOST is similar to the one we refined at BLOK. MOST is published in English, and very essentially, we want the magazine to serve as an archive for and window to the region known as Central and Eastern Europe.
And what about money?
We still don’t have any regular funding. We apply for grants in Poland, but without success. We need to start looking outside of the country for support. Occasionally we get some advertising and besides that, we have different projects that we engage in as MOST, for example, we just launched a massive project, a satellite program for the Kyiv Biennial at M HKA in Antwerp that included three days of panels, performances, workshops, a video program, an exhibition, and a series of texts (that will be published in MOST by the end of this year). We have actually done quite a few projects that are more curatorial or teaching/learning-based, and this usually does bring us some amount of funding for our work.
So, is MOST also a curatorial initiative?
Yes and no? I would say we’re rather a contemporary art and culture platform, not a media company or outlet, or curatorial initiative.
I once looked at your website — I think it was still BLOK’s — and there was a very interesting statement about text editing. I understood it to mean that you don’t actually edit the texts, so as not to colonize the authors’ voices. Does that mean you publish raw material on the site?
It’s definitely part of our current MOST description and I believe that yes, it was something we adapted from BLOK (which we had initiated). But it is definitely a bit more complex than that, and honestly, I spend countless hours editing texts. Our policy is more about not enforcing strict adherence to either American or British English. We opt for flexibility in how English is used in local contexts — because, you know, there are always local adaptations. English is usually a second language for most people in the Central and Eastern European region, and that affects how it’s used and understood. I try not to erase that specificity; I’m not interested in a colonial approach that assumes there’s only one standard format. As an editor, I focus more on clarity of communication of the idea than “perfect” grammar. Sometimes I spend a lot of time — months sometimes — working with authors to make sure their ideas are conveyed clearly and fully.
When do you actually find the time for all that? From what you’ve said so far, it sounds like you’re incredibly busy.
Sometimes I get up at 4 or 5 a.m. At MOST we all work like crazy, doing a thousand things at once, and I think it works only because we care so deeply about what we do. But it’s also like this for those of us in FRINGE, too. It’s really hard to set boundaries sometimes in these practices where you’re literally setting up the rules as you go, but you’re also mixing it with deep passion and care for the subject/project but also having very limited time and human energy. In the future, I’d like our work to be more balanced — and most of all, I’d like to be able to pay authors for their texts and also myself and my co-editors-in-chief for our work (and the organizing team in FRINGE for our labor, and for my labor in Stroboskop… it quickly becomes a long list).
You’re a real shock worker! Do you have any advice on how to work at that pace and not burn out?
Not really — I don’t think anyone should follow my example. But that’s the paradox about loving what you do I guess — it’s really not healthy or sustainable so long as culture work continues to be valued and compensated as it is, under contemporary capitalist frameworks. My advice is: don’t imitate me, find your own way that makes sense for you according to what you love and what you can manage, what resources you have access to and what privileges you can afford. At the end of the day you have to be at peace with your own decisions and actions, that’s all you can really do.





