Wieczór w naszym mieszkaniu w Krakowie wyglądał jak setki innych: ja, Jadwiga, sprzątałam po kolacji, mój mąż Tadeusz gapił się w telewizor, a nasz syn Mirek kuł do egzaminów. Ale tego wieczora wszystko się zmieniło. Rozmowa o wyjeździe do rodziców przerodziła się w awanturę, która stała się ostatnią kroplą przelaną do czary. Moje życie z Tadeuszem, pełne jego wściekłości i obojętności, rozpadło się, ale los niespodziewanie podarował mi nową szansę na szczęście. Teraz stoję na progu nowego życia, a moje serce bije ze strachu i nadziei.
Weszłam do salonu, nerwowo gniotąc brzeg fartucha. Tadeusz, jak zwykle, leżał na kanapie, wlepiając oczy w ekran.
— Tadeusz, dzwoniła mama — odważyłam się. — Tato zachorował, trzeba jechać do nich na wieś. Pomóc w gospodarstwie, z sianem…
Tadeusz zerwał się z kanapy, rzucając pilotem o podłogę. Jego twarz zrobiła się purpurowa z wściekłości.
— Mam gdzieś siano twoich rodziców! — ryknął. — Za tydzień jedziemy do mojej matki i kropka!
— Nie mogę odmówić rodzicom — cicho odpowiedziałam. — Pojadę sama, a potem do twojej mamy.
Zachłysnął się gniewem, nie mogąc znaleźć słów. Cicho odwróciłam się i poszłam do sypialni, ale w środku wszystko we mnie wrzeło. Rano wydarzyło się coś, co odmieniło moje życie.
Kiedy byłam młoda i naiwna, zakochałam się w Tadeuszu. Poznaliśmy się na imprezie w akademiku — ja studiowałam pedagogikę, on inżynierię. Jego ostry charakter wydawał mi się wtedy przejawem siły, a ja, zauroczona, umiałam łagodzić jego wybuchy. Przyjaciółki ostrzegały: „Jadzia, on jest chamski, wszystko mu nie pasuje, zastanów się!”. Ale ja nie słuchałam, myśląc, iż moja miłość go zmieni. Po ślubie zamieszkaliśmy w Krakowie, urodził się Mirek, i pierwsze lata były prawie szczęśliwe. Z każdym rokiem Tadeusz stawał się jednak coraz bardziej nieznosny.
Pracowałam jako nauczycielka w szkole podstawowej, uwielbiałam swoich uczniów, a oni kochali swoją panią Jadwigę Nowak. Tadeusz, inżynier w fabryce, ciągle narzekał na pracę. „Nie doceniają mnie, Jadzia — mówił. — Wnoszę pomysły, a oni się śmieją!”. Próbowałam go uspokoić, ale tylko się wściekał: „Ty też się przypisujesz? Siedzisz z tymi dzieciakami, tam nie trzeba wiele rozumu!”. Jego słowa bolały, ale milczałam, by nie eskalować kłótni.
Potem go zwolnili. Znalazł inną robotę, ale po roku historia się powtórzyła — awantury ze współpracownikami, wylecenie z pracy. W domu stał się nie do zniesienia: krzyczał na mnie, wyrzucał mi brak wsparcia. Znosiłam to przez Mirka, nie chciałam, żeby syn dorastał bez ojca. Ale miłość dawno wygasła, i zrozumiałam, iż pomyliłam zauroczenie z prawdziwym uczuciem. Tadeusz kochał tylko siebie i nie znosił sprzeciwu.
Mirek dorósł i pewnego dnia, po kolejnej awanturze, powiedział: „Mamo, dlaczego go tolerujesz? Już dawno powinnaś odejść.”. Byłam zaskoczona, iż widzi więcej, niż myślałam. „Synku, nie chciałam, żebyś rósł bez ojca” — odpowiedziałam. Ale on odparł: „Mamo, on jest wobec ciebie niesprawiedliwy, a mnie prawie nie zauważa.”. Te słowa dały mi do myślenia.
Tamten przeklęty wieczór zaczął się od telefonu do rodziców. Gdy dowiedziałam się, iż tata jest chory, postanowiłam jechać. Tadeusz wpadł w furię, jego gniew spadł na mnie jak burza. Rano, gdy pakowałam rzeczy, wpadł do pokoju, krzyczał, obrażał. Płakałam, ale nie ustąpiłam. Gdy wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, zebrałam torbę, wezwałam taksówkę i pojechałam do rodziców. Mamie wszystko opowiedziałam, błagając, by nie mówiła tacie — i tak jest słaby.
— Jadziu, to nie jest życie — powiedziała mama, obejmując mnie. — Zasługujesz na więcej.
Dwa miesiące później rozwiodłam się z Tadeuszem. Dzwonił, groził, ale wyjechałam do innego miasta. Mirek został w akademiku, odmawiając kontaktów z ojcem. Znalazłam pracę jako nauczycielka w małej szkole, wynajęłam mieszkanko i rzuciłam się w wir pracy. Moje dzieciaki stały się moim ratunkiem — ich uśmiechy pomagały zapomnieć o bólu.
W wigilię Bożego Narodzenia, wracając ze szkoły, zauważyłam mężczyznę, który wyłaniając się z samochodu, zatoczył się i upadł. Podbiegłam, ułożyłam go na ziemi, podłożyłam swoją torbę pod głowę i wezwałam karetkę.
— Kim pani jest dla niego? Jedzie pani do szpitala? — zapytał lekarz.
— Po prostu przechodziłam, wracam ze szkoły — odpowiedziałam zmieszana. — Nie znam go.
— Proszę zostawić numer na wszelki wypadek — poprosił lekarz.
Drugiego stycznia zadzwonił nieznany numer. Myślałam, iż to Mirek, ale w słuchawce odezwał się męski głos:
— Dzień dobry, Jadwigo, szczęśliwego Nowego Roku! Tu Leszek. Pani uratowała mi życie, wzywając pomoc. Chciałbym się poznać, jeżeli znajdzie pani czas mnie odwiedzić.
Zaskoczyło mnie to — prawie zapomniałam o tamtej sytuacji. Zawsze starałam się pomagać ludziom, ale ten telefon był inny.
— Dobrze, przyjdę — zgodziłam się.
Wchodząc na salę, zobaczyłam mężczyznę po pięćdziesiątce, z siwizną, ale żywymi oczami. Leszek patrzył na mnie, jakbym była cudem.
— Dzień dobry, jestem Jadwiga. Jak się pan czuje? — zapytałam.
— Dzięki pani — doskonale! — uśmiechnął się. — Nie ma pani pojęcia, jak jestem wdzięczny.
Okazało się, iż Leszek przyjechał do miasta w sprawach służbowych. Gdy leżał w szpitalu, często go odwiedzałem. Rozmawialiśmy o wszystkim i czułam, jak staje mi się bliski. Przed wypisem powiedział:
— Jadziu, nie wyjadę bez ciebie. Co cię tu trzyma? Mam dom, pracę, w pobliżu jest szkoła. Mirek też może przyjechać — miejsca starczy. Mieszkam z ojcem, będzie zadowolony.
Leszek opowiedział, iż siedem lat temu stracił żonę i córkę w wypadku. Od tamtej pory był sam, aż spotkał mnie. Jego słowa poruszyły mnie do głębi. Zrozumiałam, iż to nie litość— Jadziu, nie wyjadę bez ciebie — powiedział, a ja poczułam, iż po raz pierwszy od lat ktoś naprawdę chce być przy mnie.