Przeczytałam artykuł o wspólnym wyjeździe na patchworkowe wakacje. Tam sytuacja jest inna, bo obydwoje partnerzy mają własne dzieci.
Tu przeczytacie cała historię: https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/pojechali-na-patchworkowe-wakacje-to-byl-koszmar/dqzt9y6,30bc1058
U nas dziecko ma tylko Waldek, syna Antosia, lat 10. Widziałam to dziecko dwa razy i ochoty na kontakty nie mam. Antoś to taki „stary malutki”, zarozumiały, przemądrzały, choć grzeczny chłopczyk. Jak dla mnie, szalenie męczący, zasypujący pytaniami, chcący wiecznie zainteresowania swoją osobą i czekający na pochwały. Oczko w głowie, mamusi, tatusia i dziadków.
Mój partner po rozwodzie wrócił do matki. Mieszka u niej, bo mam wrażenie, iż tak mu wygodniej. Zabiera Antosia co drugi weekend, babcia ugotuje, poda, posprząta, popilnuje wnuka, jak Waldek chce gdzieś wyskoczyć. Ja mieszkam oddzielnie i tak bym przez cały czas chciała. Jestem zatwardziałą singielką, mam swoje nawyki. Związek z Waldkiem jest na odległość, czasami on zostaje u mnie na noc, ale najczęściej sypiamy też oddzielnie. Jesteśmy razem od kilku miesięcy i przed wakacjami Waldek zapowiedział, iż fajnie by było, gdybyśmy razem we trójkę pojechali na wspólne wakacje. Antoś by mnie poznał, spędzilibyśmy miło czas, bo dobrze by było, gdyby jego syn zaakceptował partnerkę ojca. Na te słowa dosłownie zjeżyłam się od środka. Osobiście nie widzę powodu, by jakiś mały chłopiec miał weryfikować moje kwalifikacje na bycie partnerką jego ojca. To po pierwsze, po drugie, ja nie potrzebuję mieć z synem Waldka jakichkolwiek kontaktów. Nie są mi potrzebne. Nie mam zamiaru przeszkadzać mu w opiece nad chłopcem, ale też nie będę szukała aprobaty w oczach dziesięciolatka. Mój partner bardzo się zdenerwował na te słowa, on uważa, iż albo jego syn zaakceptuje moją osobę, albo nie mamy szans na poważny związek. Wspólny wyjazd byłby takim „okresem próbnym”, moglibyśmy wiele rzeczy zweryfikować. Zaproponował wynajęcie apartamentu z dwoma sypialniami, najlepiej w Bułgarii, gdzie moglibyśmy pojechać razem samochodem.
Odmówiłam stanowczo, bo nie chciałam spędzać tyle czasu z jego dzieckiem. W głębi duszy miałam też podejrzenia, sądzę, iż uzasadnione, iż byłabym na takich wakacjach przydatna jako darmowa niańka. Mogłabym zrobić śniadanie, coś tam przeprać, apartament posprzątać, zająć się Antosiem ciągle żądnym nowych wrażeń. Zaczęłam się też zastanawiać, czy ta chęć wyjazdu ze mną nie była spowodowana wygodnictwem Waldka. W domu ma matkę, która Antosia obsługuje, na urlopie on musiałby przejąć pałeczkę.
Tak czy owak doszło do konfliktu między nami, bo stanowczo odmówiłam wspólnego wyjazdu. Mam dwa tygodnie urlopu, nie będę go marnować na wakacje z cudzym dzieckiem. Powiedziałam Waldkowi, żeby jechał z synem, ja we wrześniu polecę do Grecji. Jak chce, może lecieć ze mną, ale on z kolei twierdzi, iż już cały urlop wykorzystał. w tej chwili jest ze swoim synem na wakacjach. Poleciał jednak samolotem i do hotelu, co utwierdza mnie w tym, iż miałabym być dorywczą opiekunką. Ja zostałam sama, wyskoczyłam na weekend w góry i wcale mi nie żal, iż nie pojechałam z nimi. Raczej wręcz przeciwnie.
Tak wygląda ta nasza historia, a ja zastanawiam się, jak budować związek z kimś, kto ma już własne dziecko? Czy uważacie, iż kontakt z dziećmi z poprzednich związków jest naprawdę niezbędny? Czy nowi partnerzy muszą się angażować w takie relacje, jeżeli tego nie chcą? Czytam różne historie na ten temat i widzę, iż te patchworkowe modele nie do końca się sprawdzają. Czy więc nie lepiej jest oddzielać od siebie te różne związki grubą kreską?
Beata
Czekamy na wasze opinie [email protected]