Nie jestem służącą dla teściów
Czy mam prać podłogi w ich domu? Dziękuję, nie mam na to ochoty! Mam na imię Zofia, trzydzieści osiem lat i postanowiłam w końcu żyć dla siebie, a nie biegać ze szmatą po ich przestronnej willi. Moi teściowie, Stanisław i Wanda, mają odpowiednio dziewięćdziesiąt dwa i osiemdziesiąt trzy lata. Oczywiście, nie są już w stanie sami radzić sobie z domem. Mój mąż, Marek, to ich jedyny syn, urodzony, gdy mieli już po czterdzieści lat. Teraz wszyscy patrzą na mnie jak na wybawicielkę. Ale nie zgadzałam się być ich pomocą domową! Sąsiedzi plotkują, teściowie delikatnie napomykają, a ja postanowiłam stanowczo: dość, mój czas należy do mnie i kropka.
Z Markiem jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat i przez cały ten czas starałam się być dobrą synową. Teściowie to ludzie wymagający, ale nie źli. Stanisław, mimo wieku, jeszcze całkiem sprawny: chodzi z laską, czyta gazety, lubi opowiadać o młodych latach. Wanda jest słabsza, więcej siedzi w fotelu, robi na drutach albo ogląda seriale. Ich dom to stara, duża posesja z drewnianymi podłogami i mnóstwem pokoi, których uparcie nie chcą wynająć ani sprzedać. „To nasze gniazdo” – mówią. I nie miałabym nic przeciwko, gdyby to „gniazdo” nie stało się moim zmartwieniem.
Na początku małżeństwa często do nich zaglądałam, pomagałam w sprzątaniu, gotowałam, woziłam ich do lekarza. Nie było to dla mnie problemem – myślałam, iż to tymczasowe, dopóki sami dają radę. Ale lata mijały, a ich oczekiwania rosły. Teraz za każdym razem, gdy przyjeżdżamy, Wanda patrzy na podłogę smutnym wzrokiem i wzdycha: „Oj, Zosiu, tutaj by się przydało przetrzeć, tyle kurzu”. A Stanisław dodaje: „No tak, synowa, ty przecież jesteś gospodarna, dasz radę”. Gospodarna? Pracuję jako marketingowiec, mam dwoje dzieci, kredyt i masę obowiązków. Kiedy mam być jeszcze ich sprzątaczką?
Pewnego dnia sytuacja osiągnęła punkt wrzenia. Przyjechaliśmy do teściów na weekend, a Wanda, ledwie przekroczyłam próg, podała mi wiadro i ścierkę: „Zosia, umyj podłogę, bo ja już nie mogę, bolą mnie nogi”. Zaniemówiłam. Czy ja tu jestem na etacie? Grzecznie odmówiłam: „Wandziu, przepraszam, ale mnie też plecy bolą, a do tego mam dużo spraw na głowie”. Wanda zacisnęła usta, a Stanisław mruknął: „Młodzi teraz leniwi”. Leniwi? Ja po pracy odbieram dzieci ze szkoły, sprawdzam lekcje, jem obiad w biegu, a oni mi mówią o lenistwie?
Powiedziałam Markowi, iż nie zamierzam już więcej sprzątać u jego rodziców. Jak zwykle próbował być dyplomatą: „Zosia, oni są starsi, im ciężko. No pomóż raz, co ci szkodzi?”. Raz? To nie raz, to za każdym razem! Przypomniałam mu, iż jego rodzice mają emeryturę i mogą zatrudnić pomoc. Ale Marek tylko westchnął: „Wiesz, iż oni nie wpuszczą obcych do domu”. Nie wpuszczą? A ja to niby nie jestem obca, więc można mnie ganiać ze ścierką? Postawiłam ultimatum: albo znajdziemy pomoc domową, albo ja więcej nie dotknę ich podłóg. Marek obiecał porozmawiać z rodzicami, ale wiem, iż ich żałuje i nie postawi sprawy jasno.
Sąsiedzi oczywiście już wszystko wiedzą. W naszej miejscowości plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Pewnego dnia spotkałam panią Helenę, sąsiadkę teściów, w sklepie i od razu zaczęła: „Zosiu, no jak tak można? Staruszków zostawiać bez pomocy? Przecież oni wszystko dla Marka zrobili!”. Ledwie powstrzymałam się, by nie odpowiedzieć: „A ja dla Marka i naszych dzieci to niby nic nie robię?”. Dlaczego wszyscy uważają, iż powinnam poświęcić życie dla ich domu? Szanuję Stanisława i Wandę, ale nie jestem ich służącą. Mam własną rodzinę, własne marzenia. Chcę zapisać się na jogę, pojechać z dziećmi na wakacje, po prostu poczytać książkę bez myślenia o cudzych podłogach.
Zaproponowałam kompromis: będziemy z Markiem przyjeżdżać, pomagać w zakupach, wozić do lekarza, ale sprzątanie to już nie moja sprawa. Wanda skrzywiła się: „Zosiu, co ty, chcesz nam obcych ludzi w domu robić?”. A Stanisław dodał: „Myśleliśmy, iż będziesz dla nas jak córka”. Jak córka? Córka to nie znaczy sprzątaczka! Zachowałam spokój, ale we mnie gotowało się od złości. Dlaczego nikt nie myśli o moich uczuciach? Całe życie starałam się wszystkim dogodzić, a teraz chcę choć trochę żyć dla siebie. Czy to zbrodnia?
Moja przyjaciółka, gdy się jej poskarżyłam, powiedziała: „Zosia, masz rację. Wyznacz granice, bo cię wykorzystają”. I postanowiłam: koniec. Nie dotykam ich ścierek. jeżeli teściowie chcą czystości, niech zatrudnią pomoc albo poproszą Marka. On, nawiasem mówiąc, też nie pali się do szorowania podłóg, ale jakoś odpowiedzialność zawsze spada na mnie. Czasem marzę choćby o przeprowadzce do innego miasta, żeby uciec od tych oczekiwań. Ale na razie uczę się mówić „nie”. I wiecie co? To wyzwala.
Niech sąsiedzi szeptają, niech teściowie narzekają. Nie chcę być synową, która poświęca się dla cudzej aprobaty. Stanisław i Wanda przeżyli długie życie, są silnymi ludźmi. A ja – nie jestem ich przedłużeniem, mam własną drogę. I jeżeli oznacza to rezygnację z mycia ich podłóg, jestem gotowa. Mój czas nadszedł i nie zamierzam go marnować na wiadro i mopa. A Marek niech zdecyduje, po czyjej jest stronie – naszej rodziny czy oczekiwań rodziców.