"Bird": Nie jest czysto, nie jest ładnie
Był sobie chłopiec, i była dziewczyna, on był jej tatą, chociaż wcale do tego nie dorósł, a ona jego córką, byli też inni chłopcy, i inne dziewczyny, był w końcu ptasior - tytułowy Bird. Widzialne i niewidzialne, realne i zmyślone. Wszystko obok siebie. Kino, jak się okazuje, wciąż nie wyczerpało potencjału tego rodzaju historii.
Andrea Arnold w ciągu dwóch ostatnich dekad stała się jedną z mistrzyń europejskiego kina i najważniejszą kontynuatorką stylu spod znaku Kena Loacha czy Mike'a Leigh, czyli szkoły wielkich społeczników filmu, którzy z czułością i empatią (Leigh), albo z gniewem (Loach), pokazywali szare strefy społeczeństwa, pochylając się nad ich prawem do samostanowienia, domagając odmiany losu, albo wskazując na nieprawidłowości systemu. Reklama
Wartość kina Andrei Arnold, a wcześniej kina jej mistrzów, polega na tym, iż autorka "Osy" czy "Red Road", nigdy nie osunęła się w odmęty publicystyki, doraźności. Jej kino jest pogłębione, wyraziste, bardzo stylowe. "Bird" wydaje się niespodzianką o tyle, iż problematyka społeczna, socjalna, tak istotna we wszystkich dotychczasowych tytułach sygnowanych nazwiskiem Arnold, wzbogacona została fragmentami fantasmagorycznymi, nierealnymi.
Arnold pozostaje jednak w tym wszystkim sobą. Nie zamienia się w Tarkowskiego czy Zanussiego. To antypody. Wciąż tkwimy w tym samym piekle. Byle jakie mieszkania, bieda, rodzinne dysfunkcje i próby, często skazane na przegraną, wyzbycia się z kleszczy losu, odzyskania wolności i miłości.
Życie toczy się małymi literami. Ludzie małych liter. Bez spójników, bez przecinków, zapomnijmy o wykrzyknikach i pytajnikach. Ktoś przejedzie hulajnogą elektryczną, ktoś popatrzy w niebo na ptaki, ludzie kłócą się, jedzą, drapią, piją, często do upadłego, na złość sobie, innym zresztą też. Nie jest czysto, nie jest ładnie. To nie Dino na Wilanowie. Nie nie nie.
"Bird": Najciekawiej wypada deszcz
Domy przygarbione, zabazgrane napisami, miasto Kent przygarbione, zabazgrane byle czym. W takim entourage'u poznajemy dwunastoletnią dziewczynę, Bailey (świetna rola Nykiyi Adams), skazaną na mieszkanie z Bugiem, ojcem, wyglądającym i zachowującym się adekwatnie jak jej brat (Barry Keoghan), oraz z prawdziwym bratem, Hunterem (Jason Buda). Do przypominającego squat mieszkania wprowadza się jeszcze narzeczona Buga z córeczką. Coraz ciaśniej, coraz duszniej. Z Hunterem są większe problemy, należy do gangu... Ze wszystkimi są zresztą kłopoty, miasto Kent to jeden wielki kłopot.
To miasto jednak, ci ludzie, zasługują na naszą uwagę, na uważność. Tę dychotomię ukazuje Bird, grany przez wschodzącą gwiazdę kina europejskiego, Franza Rogowskiego. Bird jest dziwny, nieprzenikniony, pojawia się znikąd, chce odnaleźć rodziców.
Andrea Arnold, która wiele lata temu z pewnością obejrzała "Niebo nad Berlinem", arcydzieło Wima Wendersa, podobnie jak niemiecki klasyk, wykorzystuje figurę dramatycznie świeckich skrzydeł anielskich, żeby opowiedzieć nam o tym, jak bardzo jesteśmy biedni, wycofani, smutni, jak potrzebujemy miłości, przyjaźni i współczucia. Filmowa relacja Birda i Bailey ujawnia to przesłanie najpełniej. o ile ktoś się nad nami pochyli, pocałuje w czoło, doda otuchy, pofruniemy, znajdziemy sens. Coś w rodzaju sensu.
"Lato bezkresne, jak wszystkie do chwili, gdy człowiek skończy dwadzieścia pięć lat i czas zaczyna się kurczyć do rozmiarów malutkich, coraz szybciej płynących latek, których kolejność zaciera się w pamięci, zachowującej jedynie okresy wyjątkowych susz i upałów" - to znowu Ernaux i jej "Ciała" (w tłumaczeniu Agaty Kozak).
"Koniec rzeczy" Andrei Arnold to portret owych lat bezkresnych, raz susza, raz upał. Najciekawiej wypada deszcz.
8/10
"Bird", reż. Andrea Arnold, USA 2024, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 8 sierpnia 2025 roku.