Trzy kobiety, trzy życia i zwariowany weekend, który zmieni ich życia o 180 stopni. Devon i Simone są siostrami, których ścieżki rozeszły się dawno temu. Starsza siostra (Meghann Fahy) poświęciła swoją edukację, by młodsza (Milly Alcock) mogła skończyć szkołę, a choćby zdobyć dyplom Yale.
Niestety, jej poświęcenie nie sprawiło, iż kwitła między nimi miłość. Wręcz przeciwnie - Simone została asystentką bogatej i wpływowej Michaeli (Julianne Moore), zostawiając na głowie siostry opiekę nad ciężko chorującym ojcem. i całkowicie odcinając się od niej. Reklama
Czara goryczy przelewa się, gdy Devon wraca do domu po kolejnej ciężkiej nocy i pod drzwiami znajduje kosz owoców od siostry, z liścikiem całkowicie odartym z emocji. Kobieta wpada w furię i postanawia sprawdzić, co robi teraz jej siostra i obiecuje sobie za wszelką cenę sprowadzić dziewczynę do domu.
Simone w tym czasie ciężko pracuje jako asystentka Michaeli, dla której wszystko musi być idealnie przygotowane. Devon jeszcze nie wie, z czym przyjdzie jej się zmierzyć.
"Syreny": bogaci mogą wszystko?
Świat bogaczy rządzi się swoimi prawami, a im więcej ktoś posiada, tym bardziej wiarygodny może się wydawać — niestety, nie zawsze jest to zasługa ich samych.
Simone robi co tylko w jej mocy, by pracodawczyni była zadowolona, co wiąże się z ogromną niechęcią pozostałych pracowników willi. Wszystko, co dzieje się w tej zamkniętej przestrzenii potajemne spotkania, tajne czaty, narady poza oczami kamer — sprawiają, iż widz czuje się uwięziony na terenie posiadłości.Devon kompletnie nie rozumie tego świata i staje się wysłannikiem widzów, pytającym co chwilę "ale o co wam wszystkim chodzi?". Porusza się w świecie, którego nigdy nie miała być częścią, wbija się w pastelowe sukienki, towarzyszy trojaczkom, współdzielącym jedną działającą synapsę i kombinuje jak wydostać siostrę z czegoś, co wydaje się sektą.
Julianne Moore po raz kolejny spełnia się w roli niepokojącej opiekunki, przywódczyni. Niestety drugi plan mocno kuleje. Postacie są ledwie zarysowane, bez emocjonalnej głębi i służą tylko temu, by pchnąć fabułę lub we właściwym momencie uratować jedną z głównych bohaterek.
Peter Kell (Kevin Bacon), który okazuje się być jednym z głównych bohaterów wielkiego finału, przez cały serial nie doczekał się odpowiedniej ekspozycji - z jednej strony jestem w stanie zrozumieć, iż serial skupia się na kobietach, jednak zabrakło odpowiedniego wprowadzenia relacji z bohaterką, która ostatecznie nie wraca z siostrą i podąża za podpowiedziami własnego serca. Jest istotnym elementem tej opowieści, jednak brakuje adekwatnego pokazania, dlaczego zachowuje się w ten, a nie inny sposób.
"Syreny": Julianne Moore bez zarzutu
Czy warto zobaczyć serial? Myślę, iż tak - produkcja wciąga, postać Devon jest przekonująca, a Julianne Moore przyprawiająca o ciarki. Seans jest szybki i przyjemny z ładnymi widokami, jednak to wciąż nie jest hit, którego platforma oczekuje.
Trzeba przyznać, iż "Syreny" pochłaniają od pierwszych chwil - chcemy zobaczyć, co przydarzy się naszym bohaterkom. Jest dziwnie, zabawnie i nie brakuje żeńskiej energii. Charakter produkcji często balansuje na granicy komedii, horroru i dramatu, ale nie zawsze dobrze się to spina i sprawia, iż jako widzowie dosłownie czujemy zgrzyty pomiędzy kolejnymi scenami. Różne koncepcje ścierają się, aby na koniec pozostawić widzów z niedosytem. Niestety, co jakiś czas łapiemy się na lukach logicznych i mamy wrażenie, iż narracja momentami pomija perspektywę widza, sugerując wiedzę postaci niedostępną dla oglądających, ale na duży plus działa tempo opowieści. Odcinki mijają gwałtownie i z przyjemnością obserwujemy rozwijającą się relację między siostrami.
Nie da się zaprzeczyć, iż największym atutem produkcji jest kobiece trio. Panie idelalnie uzupełniają się na ekranie, a "Syreny" to kolejna świetna okazja dla młodej Milly Alcock, by pokazać, iż ma talent.
Dlaczego "Syreny"? Wydaje mi się, iż nasze bohaterki wabią i omamiają kolejnych partnerów, by osiągnąć swoje cele. Udaje im się to dzięki urody i uroku, a dzięki nim wspinają się na szczyty - mitologiczne syreny we współczesnym wydaniu. Są urocze, bezpośrednie i stanowcze, mężczyźni w ich otoczeniu łatwo poddają się ich magii.
Widać, iż w ostatnich latach Netflix dąży do tego, by powtórzyć ogromny sukces "Białego lotosu" z platformy Max, jednak to wciąż nie jest ten klimat, tajemnica, czy bohaterowie. Czy zobaczymy kolejny sezon? Meghann Fahy nie wyklucza powrotu do produkcji, o czym powiedziała w rozmowie z Variety, ale czy nadarzy się ku temu okazja? O tym prawdopodobnie zadecydują wyniki oglądalności.