Nazywam się M. I jestem wśród was

kulturaupodstaw.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”


Z czego szyta jest historia

„Zawsze nadchodzi czas, kiedy zagubieni ludzie zwracają się ku prostym ideom, ku przebiegłości i brutalności silnych i znajdują w nas ucieczkę od swojego upokarzającego poczucia bezsilności” – rozpoczyna swoją opowieść w pierwszej osobie Benito Mussolini (Luca Marinelli), dodając, iż „historia jest szyta z tanich materiałów”. Ma na myśli tych wykluczonych: okaleczonych byłych żołnierzy, którym nie zapewniono emerytur, nędzarzy, wyrzutków, bandytów. To oni staną się źródłem rzesz wiernych idei faszyzmu. Benito się o nich upomina – ale nie po to, by rozwiązać bolączki społeczne, ale by podsycając ich gniew, realizować swój plan zdobycia władzy. Postać przyszłego Duce w filmie reżyserowanym przez Joe Wrighta skonstruowana jest bez eufemizmów – nie oglądamy żadnych „neutralnych” faktów. Tutaj rzeczy nazwane zostały po imieniu – młody Benito wcale nie kryje przed widzem swoich prawdziwych intencji, śmieje nam się w twarz. To opowieść ponadhistoryczna, bardzo aktualna. Realizatorom filmu niektórzy włoscy krytycy stawiają zarzut, iż to film tendencyjny, zbyt emocjonalny.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Pamiętajmy jednak, iż we Włoszech silna jest wciąż narracja o tym, ile to „dobrego” uczynił Mussolini dla swojego kraju. W tych opowieściach pojawia się wiele kłamstw, przeinaczeń historii, postać dyktatora bywa wybielana, a często choćby wychwalana.

Tymczasem naszą teraźniejszość zaczyna znowu ogarniać mrok, i czas na wzmożoną czujność, gdy ktoś zarzuca nam „brak neutralności”. Niepokojące jest, gdy zajęcie stanowiska wobec zła uważa się za zachowanie naganne.

Faszyzm na nowo opisany

Serial „M – Il figlio del secolo” („Mussolini. Syn stulecia”; światowa prapremiera – 5 września 2024 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji) bazuje na jednej z książek o tym samym tytule Antonia Scuratiego, włoskiego pisarza i dziennikarza (publikuje m.in. w „Corriere della Sera”), który współpracował ze scenarzystami Stefano Bisesem i Davide Serino.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Wykształcenie Scuratiego nie pozostaje bez znaczenia dla jego dorobku literackiego: studiował filozofię, nauki społeczne, a doktoryzował się na Uniwersytecie w Bergamo, gdzie potem kierował Centrum Studiów nad Językiem Wojny i Przemocy. w tej chwili wykłada na wydziale literatury współczesnej Uniwersytetu IULM w Mediolanie.

Jest laureatem wielu prestiżowych nagród literackich. Od 2018 roku ukazuje się cykl jego powieści o faszyzmie i Benito Mussolinim, obejmujący lata 1919–1945, pierwsza z nich to właśnie „M. Il figlio del secolo” (polskie wydanie „M. Syn stulecia”, Sonia Draga), która stała się wydarzeniem literackim, otrzymała Premio Strega i wywołała we Włoszech szeroką dyskusję społeczną.

Widz jako wspólnik

Zabieg reżyserski Joe Wrighta, by leitmotivem serialu uczynić krótkie monologi Mussoliniego wypowiadane prosto do kamery, sprawia, iż widzowie stają się nie tylko świadkami, ale też uczestnikami, niemalże milczącymi wspólnikami opowiadanej historii (co konsekwentnie znajduje także odzwierciedlenie w finale, do czego wrócę).

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Nieprzypadkowo z ust Duce padają słowa: „Rozejrzyjcie się wokół. Wciąż tu jesteśmy, wśród was”. Oglądający serial zostają więc celowo postawieni w sytuacji niekomfortowej – przed oczyma mamy przeszłość, ale jednocześnie na każdym kroku uświadamia nam się, iż nie jest ona wyłącznie przeszłością.

Tamten proces rodzenia się i wzrastania w siłę faszyzmu nie musi się dokładnie powtórzyć, a jednak widza zadziwi wiele podobieństw do dzisiejszych procesów społeczno-politycznych mających miejsce w różnych krajach, w tym w naszym.

Ja, M.

„Jestem jak zwierzę, wyczuwam pogodę, nim się zmieni – mówi do kamery Benito. – A to będzie moja pogoda”. W języku włoskim „il tempo” oznacza zarówno pogodę, jak i czas. Mussolini mówi więc o tym, iż nadchodzi „jego czas”. To kwintesencja jego osobowości zarysowanej w serialu. Widzimy, jak Mussolini, mimo skrajnej niepopularności, od jakiej zaczyna (wyrzucony przez socjalistów z partii), posiada niesłychaną zdolność wyczuwania nastrojów społecznych i zmieniając skórę jak przysłowiowe rękawiczki, potrafi obrócić na swoją korzyść prawie każdą sytuację. Stosuje taktykę wzbudzania strachu i używa bez pardonu fizycznej przemocy.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Wyzwania wcielenia się w dyktatora podjął się – nie bez obaw – Luca Marinelli. Jego kreacja zasługuje na wyjątkową atencję, udało mu się bowiem ukazać Benita jako człowieka z krwi i kości, pokazać jego nadęty narcyzm, a jednocześnie targające nim skrajne emocje i wątpliwości; uczynić postać groteskową (bo chyba każdy dyktator w swoim przekonaniu o omnipotencji jest śmieszny), ale też prawdziwie przerażającą w swej nieprzewidywalności; wreszcie – pokazać jego zależność od wspierających go kobiet, które jednak traktował całkowicie instrumentalnie.

Przygotowując się do roli, Marinelli korzystał nie tylko z książki Scuratiego, ale także z innych źródeł, by poznać bliżej osobowość Mussoliniego. Nie było to łatwe, bo reżim kontrolował to, co o nim mówiono, czy pisano. Aktor studiował jednak mimikę, gesty, sposób mówienia i poruszania się dyktatora, czytał jego autobiografię i biografię napisaną przez Cesarego Rossiego, prawą rękę Duce. Za najciekawszy tekst Marinelli uznał wspomnienia spisane przez Ranuccia Bianchiego Bandinellego z czasów wizyty Hitlera we Włoszech w 1938 roku. To świadectwo antyfaszysty, dlatego tak cenne. W wywiadzie dla „Corriere della Sera” Marinelli przyznaje, iż w przypadku postaci Mussoliniego najtrudniejsze było dla niego powstrzymanie się od oceny i iż – chociaż spodziewał się tej trudności – w rzeczywistości okazało się to doświadczeniem „bolesnym i bardzo intensywnym”. Marrinelli odnalazł w końcu sposób na zdystansowanie się do postaci i jednocześnie pogodzenie tego z próbą odtworzenia osobowości dyktatora: w pewnym momencie uświadomił sobie, iż Mussolini – choćby w życiu prywatnym – zdawał się zachowywać jak aktor na scenie. Zarówno gra aktora, jak i wybory realizacyjne reżysera podkreślają tę teatralność: w trakcie jego przemówień, kontaktów politycznych, ale choćby w relacjach z rodziną czy przyjaciółmi.

Odwaga eksperymentowania

Brytyjski reżyser serialu Joe Wright, znany między innymi z takich obrazów jak „Pokuta”, „Anna Karenina”, „Solista” czy „Czas mroku”, posiada ten rodzaj odwagi twórczej, którą bardzo cenię: nie boi się eksperymentować, ryzykować. To nazwisko na plakacie filmu jest zawsze obiecujące. Koncepcja reżyserska serialu „M. Syn stulecia” to twórcze nawiązanie do założeń dokumentalisty Dzigi Wiertowa, autora słynnego obrazu „Człowiek z kamerą” z 1929 roku. Nawiązania owe widać w nagromadzeniu ekstremalnie bliskich ujęć i gęstym montażu, budujących celowo subiektywną, emocjonalną narrację. I tak na przykład gdy Benita prześladują wspomnienia socjalistów uznających go za zdrajcę i podżegacza wojennego, widzimy to w postaci zmontowanych, zwielokrotnionych krzyczących ust.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Sceny mordowania socjalistów zmontowane są gęsto z onomatopeicznymi – ironicznie potraktowanymi – mikrofragmentami wypowiedzi futurysty Filippa Tommasa Marinettiego.

Serial o Mussolinim jest – jak „Anna Karenina” – bardzo teatralny, wiele scen kręcono w studio, ale wiele z nich można by ująć w ramy spektaklu. Pokazany w specyficznej palecie barw, nawiązuje do starych fotografii. Reżyser operuje kamerą w taki sposób, by pokazać świat dyktatora w krzywym zwierciadle, zbudować groteskowy – a jednocześnie przerażający – obraz przemocy i walki o władzę, przez co film nabiera charakteru ekspresjonistycznego. Wright gra perspektywą i zmianą proporcji: król Vittorio Emanuele III jest – mimo realnej różnicy wzrostu między nim a Mussolinim – nienaturalnie mały, jak ołowiany żołnierzyk albo chłopiec; mucha w gabinecie Duce, która wciąż nie daje mu spokoju, nabiera symbolicznego znaczenia, gdy Mussolini osuwa się w stan psychozy; żyrandole w sali balowej, gdzie bawi się arystokracja w obliczu zagrożenia demokracji, znajdują się nierealnie nisko, przesłaniając obraz tego, co powinno zostać dostrzeżone. W montażu Wright na zdjęcia fabularne nakłada fragmenty czarno-białych dokumentów, mieszając porządki: zapisaną przeszłość, teraźniejszość i ostrzeżenia co do przyszłości.

Rekwizytornia

Wright, jak w „Annie Kareninie”, nie uprawia pustosłowia, skupiając w samych obrazach – jak w soczewce – to, co istotne. Dlatego rekwizyty nie stanowią tu tylko części scenografii, ale często nabierają znaczenia symbolicznego, czytelnego dla widza. I tak, gdy faszystowskie bojówki mordują socjalistów, Mussolini jest gdzie indziej niż tam, gdzie leje się krew, ale bawi się granatem, którym obraca na stole jak dziecko bączkiem; lub zapala zapałki, jedną po drugiej, gdy jego oddziały wzniecają kolejne pożary.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Kiedy na suficie pojawiają się – jak wyrzuty sumienia – wspomnienia zdradzonych przez Benito ideałów, w pewnym momencie rzuca jedną z zapałek w sufit, wysadzając owe obrazy w powietrze.

Wirujący granat pojawia się także w montażu z obracającym się koszem na karty wyborcze, wymownie oddając wyznanie Mussoliniego, przyznającego, iż chce rozpalić gniew wyrzutków i uzbroić ich w broń, „a w razie czego w wyborcze ołówki”. To język charakterystyczny dla Wrighta: intensywne emocjonalnie, skondensowane sceny lub pojedyncze ujęcia stanowią często skrót myślowy.

Dźwiękowe bomby, operowy tercet

Już w „Annie Kareninie” Joe Wright wykazał się mistrzostwem w rytmizowaniu obrazów i niesztampowym potraktowaniu ścieżki dźwiękowej. Muzyka nie pełni w jego filmach wyłącznie funkcji towarzyszącej, ale jest równoprawnym z obrazem środkiem budowania scen. Reżyser robi to na różne sposoby. Przede wszystkim stosuje muzykę współcześnie skomponowaną na potrzeby filmu (Tom Rowlands, The Chemical Brothers) – motoryczną, męczącą, wręcz irytującą – ale to zabieg celowy, bo serial prezentuje faszystowskie zbrodnie bez znieczulenia: krew się leje, sceny mordów są naturalistycznie dosłowne. Dźwiękowość serialu, korespondująca z intensywnością i rytmiką obrazów, stanowiąc – jak wyznaje sam kompozytor – rodzaj akompaniamentu do „choreografii przemocy”, przywołuje na myśl idee włoskich futurystów zapisane przez Filippa Tommasa Marinettiego w manifeście z 1909 roku: „Chcemy sławić agresywny ruch […], policzek i pięść. Chcemy sławić wojnę […]”. Marinetti pojawia się zresztą w serialu, a futuryzm zostaje tu wyszydzony.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Reżyser stosuje również jeszcze bardziej subtelne sposoby włączania muzyki w proces tworzenia filmu – gdy czyni ją pozornie nieadekwatną do oglądanych obrazów i wydźwięku wydarzeń. Ta opozycyjność stanowi jednak silne narzędzie groteski i zdaje się podkreślać, iż jesteśmy świadkami i uczestnikami jakiegoś potwornego spektaklu.

Mistrzowskim świadectwem takiego teatralnego potraktowania muzyki jest scena w neapolitańskim Teatro San Carlo, w którym to Mussolini miał przemówienie na wiecu Czarnych Koszul (przed marszem na Rzym w 1922 roku). W tle słychać chór z „Traviaty” („Noi siamo zingarelle”), który zostaje zderzony z rozmową w kuluarach owego teatru pomiędzy Benito, Cesare i Margheritą (Benito niepewny przyszłości chce uciekać do Szwajcarii, Cesare jest zawiedziony, iż Duce go zostawia, Margherita próbuje dodać odwagi wystraszonemu Mussoliniemu). Sposób montażu tej sceny, wraz z towarzyszącą jej muzyką, przypomina strukturę tercetu operowego – z frazowaniem wypowiadanych słów, wymienianymi między trojgiem kwestiami i rytmizowaną – chciałoby się rzec: „muzyczną” – sekwencyjnością ujęć. Możemy jednak drążyć dalej, poziomów budowania znaczeń u Wrighta jest wiele. Nieprzypadkowy jest bowiem także użyty tu chóralny ustęp z „Traviaty”. Cyganki ostrzegają: „Badate all’avvenir” („Baczcie na przyszłość”) – i w filmie ma to nowy wydźwięk. Nie przypadkiem również reżyser usytuował tę istotną dramaturgicznie scenę w budynku operowym, tak ważnym dla kultury włoskiej, iż wręcz symbolicznym.

Ciąg dalszy nie nastąpi?

We Włoszech Antonio Scurati stanowi cel ataków skrajnej prawicy, jest obrażany w mediach i regularnie otrzymuje groźby. To istotne w czasach rządów Meloni, którą – wraz z partią Fratelli d’Italia – uważa za spadkobierców faszyzmu. 29 lipca 2025 roku w „Corriere della Sera” ukazał się artykuł Alessandra Trocina pod wymownym tytułem (tłum. własne): „«M. Syn stulecia» przerwany po pierwszym sezonie: cenzura czy nadmierne koszty? Scurati: «Pytanie dlaczego?»”. Pierwszy sezon kończy się bowiem w momencie narodzin dyktatury, przemową wygłoszoną przez Mussoliniego 3 stycznia 1925 we włoskim parlamencie, po zamordowaniu antyfaszysty Giacoma Matteottiego. To historia urwana w połowie. Autor artykułu przytacza słowa reżysera Joe Wrighta, który twierdzi, iż żadna platforma nie chce dalszych sezonów, a jeden z producentów powiedział mu, iż to „zbyt kontrowersyjne”. Wright skomentował to retorycznym pytaniem: „Przepraszam bardzo, od kiedy to antyfaszyzm jest kontrowersyjny?” (cyt. za „Corriere della Sera”). A ja zadałabym pytanie: komu nie chcą się narażać producenci filmowi?

Bezbronność demokracji

W jednym z odcinków pada znamienne zdanie, które odnosi nas również do teraźniejszości: „Demokracja daje ogromną wolność, także tę pozwalającą zniszczyć ją samą”. A w innym miejscu Mussolini straszy: „Demokracja trwa dzięki mojej uprzejmości”.

fot. materiały prasowe „M – Il figlio del secolo”

Serial pokazuje stopniowy proces rodzenia się dyktatury. Naczelnym czynnikiem tego procesu jest uległość i milczenie różnych grup i ważnych w państwie osób. Milczenie króla, układ Kościoła katolickiego z Mussolinim, uległość burżuazji i polityków, z wyjątkiem nielicznych odważnych, jak Matteotti – to wszystko przyczyniło się do sukcesu faszyzmu.

„M – Il figlio del secolo” nie tylko przypomina nam o historii rodzenia się totalitaryzmu, ale także nie pozwala nam pozostać obojętnymi wobec obecnych procesów dławienia demokracji w różnych krajach. Serial jest artystyczną prowokacją, odwołuje się do naszej odpowiedzialności za dzisiejszy świat: milczeć to wziąć udział w budowaniu dyktatury. To obraz filmowy niewygodny, nie tylko dla polityków, ale także dla nas, widzów, zwykłych ludzi. Jego twórcy odrzucają źle pojętą neutralność. Ostatnia scena pierwszego sezonu, mająca miejsce w parlamencie, jest przerażająca i taka ma być, chociaż nie pozostawia nas bez nadziei. Mussolini – po długich wywodach zawierających groźby – zwraca się do zebranych z pytaniem, czy ktoś jest gotów na postawienie go przed Trybunałem Stanu (chodzi o jego odpowiedzialność za zamordowanie Matteottiego). „Wystarczy jedna osoba i będę skończony. No dalej!” – dodaje prowokująco. W tym miejscu Wright użył coraz gęstszego montażu twarzy deputowanych – tak, iż w pewnym momencie ich wizerunki zlewają się w jedno. Nikt się nie odzywa. Przyszły Duce patrzy nam prosto w oczy, a adekwatnie w oko kamery, uśmiechając się diabolicznie, i mówi z satysfakcją: „Cisza”. To nie jest tylko o latach 20. XX wieku. To także o nas. Czy ciąg dalszy nastąpi?

„M – Il figlio del secolo” (w Polsce dostępny na platformie SkyShowtime pod angielskim tytułem „Mussolini. Son of the Century”); prod. włosko-francuska 2024; scen. Stefano Bises i Davide Serino; reż. Joe Wright

Idź do oryginalnego materiału