W miniony poniedziałek Gdynia przyciągnęła fanów rocka z całego regionu. To właśnie tutaj wystąpiła legenda szkockiego rocka – zespół Nazareth – w ramach trasy „Bending the Rules”. Tournee jest wyjątkową okazją, by uczcić pięćdziesiątą rocznicę premiery ich najsłynniejszego przeboju, ponadczasowej ballady „Love Hurts”, która wciąż króluje na radiowych playlistach na całym świecie.
Polscy fani w tym roku naprawdę nie mogą narzekać. Nazareth odwiedza nas aż czterokrotnie: w Poznaniu, Gdyni, Zabrzu i Szczecinie. Choć od powstania grupy minęły już dekady, a skład ulegał wielu zmianom, ich dorobek pozostaje nienaruszoną klasyką rocka. Albumy z „złotego okresu”, takie jak „Razamanaz” (1973), „Loud ’n’ Proud” (1973), „Rampant” (1974), „Hair of the Dog” (1975) czy „Close Enough for Rock’n’Roll” (1976), wciąż uchodzą za arcydzieła hard rocka, nagradzane złotem i platyną na całym świecie.
Na scenie Nazareth udowadnia, iż mimo upływu lat energia rock’n’rolla nie ginie. Z oryginalnego składu pozostał jedynie basista i współzałożyciel Peter Agnew, ale obecna formacja przez cały czas potrafi „dać czadu”:
Peter Agnew – gitara basowa (od 1968 r.)
Lee Agnew – perkusja (od 1999 r.)
James Murrison – gitara solo (od 1994 r.)
Carl Andrew Sentance – wokal (od 2015 r.)
Koncert rozpoczął się z pięciominutowym opóźnieniem, ale nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Zespół otworzył występ utworem „Miss Misery”, który natychmiast porwał publiczność do wspólnego śpiewu. Tuż po nim można było usłyszeć energiczne „Razamanaz”, „Shanghai’d in Shanghai” oraz jedno z moich ulubionych „Love Leads to Madness”. Carl cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z fanami, co dodawało występowi wyjątkowej bliskości.
W połowie koncertu nadszedł moment, na który szczególnie czekałam – ponadczasowe „Dream On”. Na żywo brzmiało absolutnie obłędnie. Później zespół wykonał cover „This Flight Tonight”, utworu oryginalnie należącego do Joni Mitchell, a następnie żywiołowe „Holiday”, którego refreny publiczność wyśpiewała w stu procentach. Kolejną perełką było „Sunshine”, zagrane przez Carla na gitarze. Po jego wykonaniu wręczył jednej z fanek kostkę na pamiątkę.
Usłyszeliśmy również „Beggar’s Day”, „Changin’ Times” i klasyczne „Hair of the Dog”. W międzyczasie Carl sięgnął po baner jednego z fanów przedstawiający okładki płyt z podpisami fanów z Trójmiasta – 66-letni autor wykonał go specjalnie dla zespołu. Był to bardzo uroczy moment.
A potem nadszedł czas na absolutny klasyk – „Love Hurts”. Ten fragment koncertu zapadnie mi w pamięć na długo, między innymi dzięki kontaktowi, jaki udało mi się złapać z wokalistą. Co ciekawe, mimo iż to jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów Nazareth, oryginał pochodzi od The Everly Brothers z 1960 roku. Na zakończenie części głównej usłyszeliśmy jeszcze cover „Morning Dew” Bonnie Dobson.
Niby koniec, a jednak nie. Publiczność nie pozwoliła im odejść tak łatwo. Ogromne okrzyki wywołały ich na bis, podczas którego zespół zagrał jeszcze trzy numery: „Turn On Your Receiver”, „Where Are You Now” i „Broken Down Angel”. Tak właśnie zakończył się wieczór z legendarną grupą Nazareth.
Publiczność reagowała entuzjastycznie przez cały koncert, często przejmując refreny. Nie ukrywam, iż średni wiek widowni oscylował w okolicach 40-50 lat, więc czułam się trochę jak początkujący fan, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało. Muzycy wiele razy żartowali i rozmawiali z publicznością. Carl miał szczególny problem z wymówieniem słowa „Gdynia”, ale poradził sobie całkiem nieźle. Śmiał się, iż polskie piwo mu smakuje – „bo darmowe”. Zwrócił też uwagę na strefę VIP, pytając żartobliwie, dlaczego tam są – po czym sam sobie odpowiedział: „bo leniwi”. A kiedy zauważył, iż mają bliżej do baru, zaśmiał się: „poproszę piwo, whisky i wódkę, kochanie”.
Całość dopełniała świetna oprawa świetlna, zmieniająca kolory i tempo zależnie od nastroju muzyki. Zespół, mimo upływu lat, od początku do końca emanował energią. Ten wieczór był absolutnie niezapomniany. Szłam na koncert z myślą, iż trochę mi się nie chce – a okazał się jednym z najlepszych, na jakich byłam. Mam wrażenie, iż często tak bywa: im mniej oczekiwań, tym większa niespodzianka. Koncert był znakomity ze względu na setlistę, kontakt muzyków z publicznością i samą atmosferę. Kameralny klub dodatkowo potęgował wrażenie bliskości z zespołem.
Po zakończeniu występu Carl Sentance i Pete Agnew pojawili się przy stoisku z merchem, gdzie podpisywali płyty i pozowali do zdjęć z fanami, czym zdobyli dodatkową sympatię publiczności. Wieczór w Gdyni pokazał, iż mimo wielu lat na scenie Nazareth przez cały czas potrafi dać rockowy wystrój na najwyższym poziomie i nawiązać świetny kontakt z publicznością.
Relacja i zdjęcia: Lara @_malaladypunk

















