Nawet po narodzinach wnuczki teściowa nie chciała nam pomóc, a niedawno odkryłam, iż mąż nie mówił mi całej prawdy

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Mówi się, iż „z cudzymi zasadami do cudzego domu się nie wchodzi”. W wielu przypadkach to powiedzenie jest trafne, ale życie bywa bardziej skomplikowane niż takie proste prawdy. Czasem nowa osoba w rodzinie czy grupie ma prawo do własnego zdania, choć musi to wyrazić w sposób, który inni zrozumieją. Jednak w moim przypadku, choć próbowałam to zrobić, nie spotkałam się z żadnym zrozumieniem. A to, czego dowiedziałam się niedawno o moim mężu, przelało czarę goryczy.

Kiedy wychodziłam za Pawła, wiedziałam, iż nie mogę liczyć na pomoc ze strony jego matki. Poznałam ją przed ślubem i od razu wiedziałam, jakim jest człowiekiem. Była zimna, surowa, a jej spojrzenie zawsze oceniałam jako pełne dezaprobaty. Ale nigdy nie sądziłam, iż aż tak odmówi nam jakiegokolwiek wsparcia, choćby gdy na świat przyszła nasza córka.

Paweł to dobry człowiek i odpowiedzialny partner. Jestem wdzięczna losowi, iż go spotkałam, choć do dziś zastanawiam się, jak to możliwe, iż wychował się pod skrzydłami takiej matki. Już w dzieciństwie Paweł nie miał łatwego życia. Teściowa traktowała go bardziej jak narzędzie do realizacji swoich potrzeb niż syna. Opowiadał mi, iż jako dziecko musiał uczęszczać na niezliczone zajęcia dodatkowe, nie dlatego, iż chciał, ale dlatego, iż jego matka nie chciała mieć go w domu.

Paweł był na lekcjach gitary, chodził na treningi piłki nożnej, brał udział w zajęciach chóru, a choćby przez chwilę uczył się sztuki iluzji. Wszystko po to, by „czegoś się nauczyć” i nie przeszkadzać w domu. Teściowa twierdziła, iż syn musi być zajęty, bo jej spokój jest najważniejszy. Gdy tylko hobby zaczynało kosztować za dużo, zajęcia były odwoływane.

Ale to jeszcze nie wszystko. Kiedy Paweł jako nastolatek zaczął zarabiać swoje pierwsze pieniądze, jego matka żądała od niego połowy pensji na „koszty życia”. A gdy skończył 20 lat, postawiła mu ultimatum: albo się wyprowadzi, albo przestanie traktować go jak syna. Paweł wyprowadził się i od tamtej pory radził sobie sam.

Gdy na świat przyszła nasza córka Zuzia, myślałam, iż teściowa zmieni swoje podejście. W końcu to jej wnuczka. Ale nic z tego. Nie interesowała się ani Zuzią, ani nami. Mieszkamy w wynajmowanej kawalerce, podczas gdy teściowa ma kilka mieszkań na wynajem. Mogłaby nam pomóc, ale wolała zbywać nasze potrzeby swoimi zasadami. Twierdziła, iż „każdy musi sam zapracować na swój sukces” i iż nie powinniśmy mieć dziecka, jeżeli nie byliśmy w pełni przygotowani finansowo.

Ostatnio dowiedziałam się czegoś, co mną wstrząsnęło. Mimo iż ledwo wiążemy koniec z końcem, Paweł przez cały czas co kilka miesięcy daje swojej matce pieniądze. Robił to za moimi plecami, nazywając to „synowskim długiem”. Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam się zdradzona. Przecież mówiliśmy o wspólnym budżecie, planowaliśmy każdą złotówkę. Wiedział, iż miałam problemy zdrowotne i musiałam zrezygnować z wizyty u dentysty z powodu braku pieniędzy, a mimo to przekazywał środki swojej matce.

Pewnego dnia moja mama, rozmawiając z teściową, zapytała, dlaczego nie chce nam pomóc, choć ma takie możliwości. Odpowiedź była krótka: „Nie powinniście mieć dziecka, skoro nie jesteście gotowi”. Usłyszeć coś takiego od osoby, która nigdy nie wykazała się czułością wobec własnego syna, było bolesne. Paweł próbował tłumaczyć swoje postępowanie, ale jego słowa nie przyniosły mi ukojenia.

Nie wiem, co robić. Paweł mówi, iż rozumie, iż postępuje źle, ale nie potrafi zerwać z nawykiem przekazywania pieniędzy matce. Dla mnie to nie tylko kwestia pieniędzy – to kwestia lojalności i szacunku wobec mnie i naszej córki. Czy powinnam rozważyć rozwód? Nie wiem. Kocham Pawła, ale nie wiem, czy mogę żyć w cieniu jego matki i jej toksycznego wpływu. Jedno jest pewne: coś musi się zmienić, bo tak dłużej być nie może.

Idź do oryginalnego materiału