Jesienią na platformie Netflix, według jej zapowiedzi, ma pojawić się kilka polskich nowości. Jedną z nich jest film Napad. Zapowiadany jest on jako jesienny hit. Jednak czy rzeczywiście się on nim okazał?
Początek lat 90., wydalony ze służby funkcjonariusz policji, grany przez Olafa Lubaszenkę, otrzymuje szansę na odzyskanie swojego dawnego życia w zamian za rozwiązanie sprawy brutalnego napadu na jeden z warszawskich banków. Wspólnie z młodą policjantką przydzieloną do sprawy, detektyw musi działać gwałtownie – zainteresowanie mediów napadem nie jest na rękę nowej władzy. Śledztwo prowadzi do grupy trzech przyjaciół, którym przewodzi zdesperowany młody ochroniarz, w którego rolę wciela się Jędrzej Hycnar.
– opis Netflixa
Zacytowany wyżej opis może zachęcić do obejrzenia filmu. Szczególnie, iż główną rolę gra Olaf Lubaszenko – legenda polskiego kina. Nieczęsto możemy oglądać go ostatnim czasy na pierwszym planie. Niestety nie byłam w stanie uwierzyć aktorowi. Jego rola wydawała się płaska, nijaka, bez ikry. Grana przez niego postać, wydalony ze służby policjant, momentami aż za bardzo chce uchodzić za Sherlocka Holmesa. Jednak zamiast słynnego detektywa przypominał mi częściej kogoś, kto od razu wszystko wie. Nie widzimy, jak dochodzi do prawdy – po prostu ją zna.
Kolejna istotna postać to młody ochroniarz – Kacper. Jak bardzo gwałtownie się okazuje, był pomysłodawcą napadu na bank. Nie mogę wyjść z szoku, jak idiotycznie jego postać została napisana. Kacper zachowuje się jak jakiś psychopata, do takiego stopnia, iż przez chwilę zastanawiasz się, czy aby na pewno oglądasz kryminał, a nie horror. Postać próbuje odzyskać siostrę, która trafiła z domu dziecka do nowej rodziny. Drogą do osiągnięcia tego celu jest zaś napad na bank, a w konsekwencji również zabicie wielu osób, w tym dwóch swoich przyjaciół.
W całym tym filmie byłam w stanie uwierzyć jednej postaci – Aleksandrze Janickiej. Jest ona zawodową partnerką Tadeusza. W rolę te wcieliła się Wiktoria Gorodeckaja. Jako fance dubbingu nie umknęło mi, iż mam przed sobą polską wersję Czarnej Wdowy Na szczególną uwagę zasługuje również Mirosław Haniszewski, który zawsze gdy pojawia się na ekranie, choćby przy małej roli, króluje. Potrafi odegrać to tak, iż jest w centrum uwagi, a jego umiejętności aktorskie widać gołym okiem.
Nie da się ukryć, iż w tym filmie absurd goni absurd. Jeden z przykładów, który od razu przychodzi mi do głowy, to scena przeładowania broni. Postać grana przez Lubaszenko cichaczem skrada się po schodach, tak aby nie usłyszał go podejrzany. Jednak po drodze przeładowuje broń. Z całą pewnością przeciwnik tego nie usłyszy…
Udało mi się jednak znaleźć dwa plusy tego filmu. Pierwszy to pojawienie się kilku „tekstów” ze starszych produkcji. Nie jestem w stanie ich teraz dokładnie zacytować, jednak w czasie seansu dało się usłyszeć kilka mniej lub bardziej kultowych zwrotów wprost z produkcji z lat 90. Drugi plusik to natomiast klimat ostatniej dekady ubiegłego wieku. Myślę, iż wielu z nas nostalgicznie wspomina swoje lata dzieciństwa, a dzięki temu filmowi jesteśmy w stanie się tam przenieść.
Miał być to jesienny hit Netflixa, wyszła mała klapa. Twórcy próbowali połączyć ze sobą filmy z lat 90 (przykład: Psy Władysława Pasikowskiego) z w tej chwili powstającymi dobrymi tworami o zbrodni (przykład: Jestem mordercą). Ani jedno, ani drugie niestety nie wyszło. Wyszedł za to średniak z dolnej półki z głupimi decyzjami i absurdalnymi rozwiązaniami.
Źródło obrazka głównego: materiały prasowe