Jako ktoś, kto Pezeta słucha przez, cóż, większość życia, bo od pierwszych płyt Płomienia 81, byłem niezwykle ciekaw dokumentu "Paweł z Ursynowa", który w tegoroczne Halloween pojawił się na platformie Canal+. Jan Paweł Kapliński to bowiem jeden z najważniejszych polskich raperów w historii, który jako jeden z nielicznych nie traci na popularności od ponad dwóch dekad. Czy krótki, bo trwający zaledwie 66 minut dokument Małgorzaty Herman pozwala zajrzeć za kulisy Pezetowej rap-gry i poznać nieco lepiej zasłużonego dla polskiego hip-hopu człowieka? I tak, i nie.
Pezet, rocznik 1980, to reprezentant tzw. starej gwardii na rodzimej scenie rapowej, a jednak przemawia zarówno do obecnych trzydziesto- czy czterdziestolatków, którzy dojrzewali razem z nim, jak i do młodego audytorium, przyzwyczajonego bardziej do brzmienia wszechobecnego "autotune’a". I właśnie wokół tej ponadczasowości utworów tworzonych przez Kaplińskiego – od "Muzyki klasycznej" wydanej u zarania XXI wieku w duecie z legendarnym producentem Noonem po najnowszy, jeszcze ciepły albym "Muzyka popularna" – zbudowany jest dokument Herman. Pezet bez ogródek przyznaje, iż część jego utworów bez wątpienia należałoby sklasyfikować jako pop, ale doświadczony raper nie ma z tym problemu – z jego wypowiedzi przebija raczej duma niż zawstydzenie, a pojawiający się w filmie goście jedynie potwierdzają, iż czterdziestopięcioletni muzyk to synonim hiphopowej uniwersalności i ponadczasowości. Słowem: laurka, jakich w świecie muzycznych dokumentów wiele.
"Paweł z Ursynowa" to film, który z jednej strony przyjmuje formę iście teledyskową – większość wypowiedzi Pezeta nagrywanych jest z wnętrza samochodu ustawionego na tle bluescreenu, kolejne "rozdziały" tego krótkiego dokumentu wyznaczają zaczerpnięte z tekstów bohatera śródtytuły – z drugiej jednak usiłuje być czymś, co pozwoliłoby przybliżyć słuchaczom artystyczne motywacje bohatera. To, co wybrzmiewa już w pierwszych wypowiedziach Pezeta: iż nie przejmuje się oskarżeniami o komercję, o to, iż "Pezet skończył się na Kill ‘Em All", itd. – jest tu jednak wałkowane aż do przesady. Podczas seansu miałem wrażenie, iż treść "Pawła z Ursynowa" można byłoby zawrzeć podczas jednego z krótkich reportaży znanych z telewizji informacyjnych, a tymczasem postanowiono opowiedzieć o tym w ponadgodzinnej formule. Dzięki temu co prawda udaje się rzucić nieco więcej światła na motywacje bohatera w kontekście współpracy z młodymi raperami i producentami, ale już po kilku wypowiedziach wnioski zaczynają się powielać, przez co niektórym widzom sens istnienia tego dokumentu może wydać się wątpliwy.
Trudno też określić, kto ma być odbiorcą "Pawła z Ursynowa". Raz dokument Herman wydaje się skierowany bardziej do starych wyjadaczy, którzy dzięki niemu dowiedzą się, dlaczego nie powinni pomstować na fakt, iż "starego Pezeta już nie ma", innym razem – iż "Paweł z Ursynowa" to bardziej poszerzony kontekst dla najmłodszych słuchaczy, którzy nie rozumieją, o co chodzi temu prehistorycznemu raperowi. Obiektywny widz podejdzie do tego seansu z umiarkowanymi oczekiwaniami i dostanie to, czego oczekiwał – portret jednego z najbardziej zasłużonych dla polskiego hip-hopu wykonawców; kogoś, kto odnajdywał się zarówno w surowym klimacie branży początków XXI wieku, bez social mediów i z mocno ograniczoną jeszcze wówczas rolą internetu, jak i dziś, kiedy promocja i kreacja niekiedy zdają się ważniejsze od samej muzyki.
Premiera "Pawła z Ursynowa" zbiegła się z wydaniem najnowszego albumu Pezeta, "Muzyki popularnej", na której Jan Paweł Kapliński raz jeszcze próbuje przyjąć rolę pomostu pomiędzy tym, co klasyczne, i tym, co współczesne. I z tej próby wychodzi zwycięsko. Dokument Małgorzaty Herman to trochę taki bonus content, który mógłby pojawić się na DVD dodanym do albumu – z jednej strony to laurka dla legendy polskiego rapu, z drugiej: portret człowieka, który tę legendę zbudował. I choć poziom wnikliwości "Pawła z Ursynowa" raczej nie rzuca na kolana, może stanowić wartościowe uzupełnienie wizerunku Pezeta: człowieka, który od ponad dwudziestu lat tworzy obraz polskiego hip-hopu na najwyższym poziomie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miałby z tego powodu dostać choćby zadyszki.
Pezet, rocznik 1980, to reprezentant tzw. starej gwardii na rodzimej scenie rapowej, a jednak przemawia zarówno do obecnych trzydziesto- czy czterdziestolatków, którzy dojrzewali razem z nim, jak i do młodego audytorium, przyzwyczajonego bardziej do brzmienia wszechobecnego "autotune’a". I właśnie wokół tej ponadczasowości utworów tworzonych przez Kaplińskiego – od "Muzyki klasycznej" wydanej u zarania XXI wieku w duecie z legendarnym producentem Noonem po najnowszy, jeszcze ciepły albym "Muzyka popularna" – zbudowany jest dokument Herman. Pezet bez ogródek przyznaje, iż część jego utworów bez wątpienia należałoby sklasyfikować jako pop, ale doświadczony raper nie ma z tym problemu – z jego wypowiedzi przebija raczej duma niż zawstydzenie, a pojawiający się w filmie goście jedynie potwierdzają, iż czterdziestopięcioletni muzyk to synonim hiphopowej uniwersalności i ponadczasowości. Słowem: laurka, jakich w świecie muzycznych dokumentów wiele.
"Paweł z Ursynowa" to film, który z jednej strony przyjmuje formę iście teledyskową – większość wypowiedzi Pezeta nagrywanych jest z wnętrza samochodu ustawionego na tle bluescreenu, kolejne "rozdziały" tego krótkiego dokumentu wyznaczają zaczerpnięte z tekstów bohatera śródtytuły – z drugiej jednak usiłuje być czymś, co pozwoliłoby przybliżyć słuchaczom artystyczne motywacje bohatera. To, co wybrzmiewa już w pierwszych wypowiedziach Pezeta: iż nie przejmuje się oskarżeniami o komercję, o to, iż "Pezet skończył się na Kill ‘Em All", itd. – jest tu jednak wałkowane aż do przesady. Podczas seansu miałem wrażenie, iż treść "Pawła z Ursynowa" można byłoby zawrzeć podczas jednego z krótkich reportaży znanych z telewizji informacyjnych, a tymczasem postanowiono opowiedzieć o tym w ponadgodzinnej formule. Dzięki temu co prawda udaje się rzucić nieco więcej światła na motywacje bohatera w kontekście współpracy z młodymi raperami i producentami, ale już po kilku wypowiedziach wnioski zaczynają się powielać, przez co niektórym widzom sens istnienia tego dokumentu może wydać się wątpliwy.
Trudno też określić, kto ma być odbiorcą "Pawła z Ursynowa". Raz dokument Herman wydaje się skierowany bardziej do starych wyjadaczy, którzy dzięki niemu dowiedzą się, dlaczego nie powinni pomstować na fakt, iż "starego Pezeta już nie ma", innym razem – iż "Paweł z Ursynowa" to bardziej poszerzony kontekst dla najmłodszych słuchaczy, którzy nie rozumieją, o co chodzi temu prehistorycznemu raperowi. Obiektywny widz podejdzie do tego seansu z umiarkowanymi oczekiwaniami i dostanie to, czego oczekiwał – portret jednego z najbardziej zasłużonych dla polskiego hip-hopu wykonawców; kogoś, kto odnajdywał się zarówno w surowym klimacie branży początków XXI wieku, bez social mediów i z mocno ograniczoną jeszcze wówczas rolą internetu, jak i dziś, kiedy promocja i kreacja niekiedy zdają się ważniejsze od samej muzyki.
Premiera "Pawła z Ursynowa" zbiegła się z wydaniem najnowszego albumu Pezeta, "Muzyki popularnej", na której Jan Paweł Kapliński raz jeszcze próbuje przyjąć rolę pomostu pomiędzy tym, co klasyczne, i tym, co współczesne. I z tej próby wychodzi zwycięsko. Dokument Małgorzaty Herman to trochę taki bonus content, który mógłby pojawić się na DVD dodanym do albumu – z jednej strony to laurka dla legendy polskiego rapu, z drugiej: portret człowieka, który tę legendę zbudował. I choć poziom wnikliwości "Pawła z Ursynowa" raczej nie rzuca na kolana, może stanowić wartościowe uzupełnienie wizerunku Pezeta: człowieka, który od ponad dwudziestu lat tworzy obraz polskiego hip-hopu na najwyższym poziomie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miałby z tego powodu dostać choćby zadyszki.















