To właśnie płomienne pocałunki Ingrid Bergman i Humphreya Bogarta należą do najbardziej znanych obrazów w historii kina. Czy jednak na planie „Casablanki” rzeczywiście zaiskrzyło między piękną aktorką i jej charyzmatycznym partnerem? W 109. rocznicę urodzin i 42. – śmierci hollywodzkiej gwiazdy, która przypada 29 sierpnia, przypominamy ciekawostki z planu kultowej produkcji.
20 tysięcy dolarów – tyle w 1941 r. wytwórnia Warner Bros zapłaciła za prawa do ekranizacji sztuki „Everybody’s Comes to Rick’s”. Były to nie byle jakie pieniądze. Nigdy wcześniej nie wydano tak dużej sumy za przedstawienie… które nigdy nie zostało wystawione. Pomysł kupiono w ciemno! Zmieniono jednak tytuł, który od tej pory miał brzmieć: „Casablanca”.
Choć współautorka sztuki widziała w głównej roli Clarke’a Gable’a, nie mogło być o tym mowy. Z prostego powodu. Aktor pracował dla MGM – największej konkurencji Warner Bros. Ostatecznie wybór padł na innego hollywoodzkiego przystojniaka: Humphreya Bogarta. Był to jego debiut w roli amanta – wcześniej wcielał się przede wszystkim w gangsterów.
Partnerką Bogie’go została Ingrid Bergman. Piękna Szwedka, której „Casablanca” miała otworzyć drzwi do sławy, musiała podjąć decyzję nie czytając wcześniej scenariusza. Za szybkie „tak” otrzymała dość pokaźną zaliczkę w wysokości 7 tys. dolarów.
Mniej chętnie na udział w produkcji zgodził się Paul Henreid – odtwórca Victora Laszlo, męża Ilsy. Ponoć został zmuszono go wcześniejszymi zobowiązaniami wobec wytwórni. Niepocieszony aktor był przekonany, iż tą rolą zniszczy swój wizerunek amanta.
Ciekawostką jest, iż sympatycznego, czarnoskórego pianistę w klubie Ricka, pierwotnie miała zagrać kobieta. Do tej roli przymierzano choćby samą Ellę Fitzgerald. Ostatecznie powierzono ją Dooleyowi Wilsonowi. Twórcom nie przeszkadzało, iż aktor potrafił grać jedynie… na perkusji. Za to świetnie naśladował ruchy dłoni prawdziwego pianisty Elliota Carpentera, który siedział na planie tak, by podczas ujęć Wilson go widział. Prawdziwe dźwięki – rzecz jasna – także pochodziły z instrumentu zawodowca.
Powiemy pani jutro!
Praca na planie była dość zwariowana przede wszystkim dlatego, iż film kręcono bez… skończonego scenariusza. Stanowiło to problem przede wszystkim dla Ingrid Bergman.
– Codziennie rano i po południu wręczano nam po kilka stron dialogu i musieliśmy pędem nauczyć się tych urywków na pamięć – i na dodatek na nowo przemyśleć postać! Za każdym razem, kiedy pytałam Curtiza, kim jestem w tym filmie, co czuję i co robię, on mówił: „No cóż, tak naprawdę to nie mamy jeszcze pewności i powiemy pani jutro!”- wspominała aktorka.
Niepewność gwiazd, ale i całej ekipy stawała się źródłem wielu kłótni. – Sytuacja była napięta. Czuliśmy się szczęśliwi, gdy wiedzieliśmy, co mamy grać danego dnia. Kto będzie żył? Kto umrze? Chciałam wiedzieć, którego mężczyznę ostatecznie wybiorę. Czułam, iż to miałoby istotne znaczenie dla sposobu, w jaki przedstawię postać Ilsy – relacjonowała.
W czym Bogart nie dorównywał Bergman?
Relacje głównych aktorów poza kamerami były dalekie od ekranowego uczucia. Humphrey Bogart większość czasu w planie spędzał… w swojej przyczepie. Tam studiował scenariusz lub grał w szachy.
– Początkowo nie był zadowolony z roli. Chciał zdobyć Ilsę, tak samo jak Paul Henreid, gdyż to w pewnej mierze określało definicję gwiazdorstwa: aktor, który miał dziewczynę, był gwiazdą. Ale Bogie martwił się również, iż publiczność może nie uwierzyć, iż tak piękna kobieta jak Ingrid Bergman mogłaby zakochać się w kimś takim, jak on. Był przecież mierzącym pięć stóp i dziesięć cali i ważącym 150 funtów, 45-letnim, łysiejącym mężczyzną, który większość życia grał opryskliwych bandziorów – wspominał Stephen Humphrey Bogart, syn gwiazdora. – Ojca niepokoił również fakt, iż w scenariuszu Rick Baline jest trochę mięczakiem i adekwatnie kilka robi. Rola wydawała się mało ambitna – opowiadał w swojej książce.
Wzrost aktora (1,73 m) sprawiał trochę problemów. Okazało się bowiem, iż Ingrid Bergman była od niego o 2 cm wyższa. Humphrey Bogart musiał więc używać specjalnych wkładek, butów na koturnie lub poduszek w scenach siedzących, by być od niej wyższym.
Odtwórca Ricka nie przejmował się tym jednak. Zresztą, prawie nie rozmawiał ze swoją partnerką. Oschłość w ich relacjach potwierdzała sama Bergman, która początkowo szukała w nim „bratniej duszy”. Na początku zdjęć zaproponowała mu choćby wspólny lunch. – Ale Bogart nie był adekwatną osobą. Nie powiedział jej tego, co zwykle słyszała od swoich partnerów, a mianowicie, iż cieszy się, mogąc z nią pracować. Ingrid lubiła mieć dobre relacje z każdym człowiekiem na planie, z aktorami, ekipą, a już z pewnością z osobami, z którymi miała grać najważniejsze sceny. Jednak z nim nie udało jej się nawiązać odpowiednich stosunków – czytamy w biografii Bergman.
– Pocałowałam Bogiego, ale nigdy naprawdę go nie poznałam – podkreślała Ingrid.
Półmiskiem w gwiazdę
Bogartowi zdarzyło się jednak skomplementować swoją partnerkę. – Kiedy kamera skierowana jest na twarz Ingrid Bergman, która wyznaje ci miłość, każdy wyglądałby romantycznie – stwierdził kiedyś.
Skąd więc taki dystans do koleżanki po fachu? Jego przyczyną okazała się bardzo zazdrosna żona aktora – Mayo Methot. Ta, była bardzo pomysłowa w demonstracji swojej złości. Stąd podczas domowych awantur w stronę aktora nieraz leciały butelki, półmiski, a choćby słyszano… strzały. – jeżeli więc Bogie musiał wziąć w ramiona jakąś piękna aktorkę, wrzask Mayo słychać było przez całą drogę do Fresno. Szczególnie zazdrosna była o Ingrid Bergman, gdy Bogie grał w „Casablance”. Kiedy film wszedł na ekrany, zapytano Bogiego, co o nim myśli. „Nie wiem”, odparł Bogie. „nie wolno mi było go obejrzeć” – relacjonował syn gwiazdora.
Rzecznik prasowy Warner Bros. twierdzi jednak, iż odtwórca Ricka czuł coś do swojej partnerki. – Bogie był na swój sposób zazdrosny, gdy przyprowadzałem kogoś na plan, by ją zobaczył. Dąsał się. Myślę, iż trochę się w niej podkochiwał – mówił Bob Wiliams.
Finałowa scena „Casablanki” w pewien sposób oddaje więc relacje między aktorami, którzy ostatecznie poszli – każdy w swoją stronę. Z racji ograniczeń budżetowych, ostatnie ujęcia nagrywano w studio. Samolot wykonano z kartonu, a by oddać jego wielkość zatrudniono karłowatych statystów. Wszelkie niedostatki zatuszowała mgła.
Co ciekawe, do samego końca nie było wiadomo, jak zakończy się film. Postanowiono więc nakręcić dwie wersje: gdy Ilsa odlatuje i gdy zostaje z Rickiem. Kiedy zakończono ujęcie do pierwszej, którą kończyło słynne zdanie: „Louis, myślę, iż to początek wspaniałej przyjaźni”, reżyser Michel Curtiz zrozumiał, iż nie potrzebuje nagrywać nic więcej.
Czy to właśnie niezwykłe zakończenie podbiło serca widzów? Ingrid Bergman skwitowała: – „Casablanca” mówi sama za siebie i nie jest to krzyk, ale szept, który jednak zdołał przetrwać przez wiele lat…
Źródła informacji: Donald Spoto „Ingrid Bergman – Dama z Casablanki”; Stephen Humphrey Bogart „Humphrey Bogart – w poszukiwaniu mojego ojca”, Charlotte Chandler „Ingrid Bergman”.