Najlepsze miniseriale, jakie obejrzycie na platformie SkyShowtime. Te seriale połkniecie w jeden weekend

serialowa.pl 7 miesięcy temu

Majowy weekend z serialem, który da się skończyć w dwa, trzy wieczory? Świetny pomysł, a my spieszymy doradzić, co oglądać. Dziś polecamy wam najlepsze miniseriale na platformie SkyShowtime – te najnowsze i te nieco starsze.

W kwietniu SkyShowtime wprowadził znacznie tańszy pakiet z reklamami. Dostęp do pełnej oferty serwisu możecie mieć już za 19,99 zł miesięcznie, a my postanowiliśmy sprawdzić, co warto obejrzeć. Tutaj znajdziecie nasze dwie poprzednie listy: seriale dostępne wyłącznie w SkyShowtime i filmy dostępne wyłącznie w SkyShowtime. Dziś przyglądamy się ofercie platformy, jeżeli chodzi o miniseriale. Oto najlepsze produkcje dosłownie stworzone po to, abyście mogli je połknąć w jeden weekend.

Mary & George

„Mary & George” (Fot. Sky)

Przegląd zaczynamy od jednej z najnowszych i zarazem – dosłownie! – najgorętszych produkcji w ofercie SkyShowtime. „Mary & George” to kolejny dowód na to, iż seriale kostiumowe nie są już tym, co pamiętają nasze babcie i mamy. W czasach „Bridgertonów” formalne gorsety już nie ściskają twórców, którzy szaleją z pomysłami bez jakichkolwiek ograniczeń. W „Mary & George’u” dostajemy podrasowaną i daleką od ugrzecznionej wersję prawdziwej historii, która wydarzyła się w XVII-wiecznej Anglii.

Siedmioodcinkowy serial wkręca widzów w intrygi Mary Villiers (Julianne Moore) i jej syna George’a (Nicholas Galitzine), którzy wszelkimi metodami zdobywają pozycję na dworze króla Jakuba I (Tony Curran). W grę wchodzi seks, oszustwa, morderstwa i wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. „Mary & George” to pełna pikantnych scen historia o władzy i pożądaniu, w której prawdziwie szachowe rozgrywki na królewskim dworze często rozgrywają się w sypialni. A ogląda się to świetnie, bo z jednej strony serial dobrze wie, czym jest – czystą, smakowitą rozrywką – i nie udaje niczego innego, a z drugiej od strony realizacyjnej zrobiony jest bez mała wyśmienicie, począwszy od szału kostiumów, a skończywszy na aktorstwie na najwyższym poziomie.

Niedaleko pada jabłko

„Niedaleko pada jabłko” (Fot. Peacock)

Są tu jacyś fani „Wielkich kłamstewek”? jeżeli lubicie historie, w których zagadka kryminalna łączy się z poplątanymi sprawami rodzinnymi i melodramatycznymi wątkami, a w centrum uwagi stoją złożone postacie kobiece, sprawdźcie najnowszy serial na podstawie powieści Liane Moriarty – „Niedaleko pada jabłko„. Tutaj również możecie spodziewać się sekretów ukrytych za perfekcyjnymi fasadami, mroku czającego się w pastelowych scenografiach i twistów następujących jeden po drugim.

Oglądamy Joy (Annette Bening) i Stana (Sam Neill) Delaneyów, małżeństwo, które sprzedaje rodzinny biznes, by przejść na nieco wcześniejszą emeryturę. Niedługo potem Joy nagle gdzieś znika, a czwórka ich dorosłych dzieci (w tych rolach m.in. Alison Brie i Jake Lacy) usiłuje zrozumieć, co się stało. Kto mógłby chcieć zabić ich matkę – i dlaczego? Jakie tajemnice skrywali rodzice? I dlaczego żadne z nich nie potrafi spełnić oczekiwań i odnieść w życiu sukcesu? „Niedaleko pada jabłko” to historia o rodzinnych traumach, sekretach i całym galimatiasie spraw, które będziecie rozplątywać przed siedem odcinków (na razie dostępne są trzy, kolejne co wtorek).

The Long Shadow

„The Long Shadow” (Fot. ITV)

Niezależnie od tego, czy uwielbiacie gatunek true crime czy unikacie go jak ognia, „The Long Shadow” to serial dla was. Dlaczego? Dlatego iż pokazuje, iż można zrobić to inaczej i jednocześnie naprawdę dobrze. Siedmioodcinkowa produkcja, którą napisał George Kay (twórca „Lupina”), opowiada historię zbrodni Rozpruwacza z Yorkshire w latach 70. Nie jest to jednak serial fetyszyzujący mordercę – jest dokładnie na odwrót.

„The Long Shadow” skupia się z jednej strony na śledztwie prowadzonym latami przez różnych policjantów (grają ich m.in. Toby Jones i David Morrissey), a z drugiej na zamordowanych kobietach. Brytyjska produkcja pokazuje, iż naprawdę da się oddać głos ofiarom zbrodniarzy i da się uczynić to nie tylko mądrze, ale też w sposób atrakcyjny dla widza. Serial pokazuje kolejne etapy śledztwa i bezradną – często ze względu na własne uprzedzenia, na czele z seksizmem i rasizmem – policję, ale też buduje wielowymiarowe postacie kobiet, które albo straciły życie, albo zostały na zawsze straumatyzowane, nie tylko przez zabójcę, ale również bezduszny system.

1883

„1883” (Fot. Paramount+)

Jeżeli od jakiegoś czasu planujecie nadrobić seriale z uniwersum „Yellowstone” – choćby dlatego, iż wszyscy o nich mówią – a jednocześnie przeraża was długość oryginalnej serii, zacznijcie od „1883„, czyli tego z prequeli, który sięga najdalej, bo do samych początków drogi Duttonów na Zachód pod koniec XIX wieku. Da się oglądać ten serial bez większej wiedzy na temat ich współczesnych dziejów, a jednocześnie jest to zamknięta historia, opowiedziana w zgrabnych 10 odcinkach. Jest to też interesujący przykład westernu rewizjonistycznego prosto od speca gatunku – Taylora Sheridana.

Serial przyjmuje dość zaskakującą perspektywę, skupiając się na nastoletniej córce Duttonów (Isabel May) i tym, jak wyrywa się ona na wolność, gdy tylko orientuje się, iż na Dzikim Zachodzie pewne zasady nie obowiązują. Wypakowana emocjami historia pełnej życia dziewczyny przyćmiewa wątki jej rodziców (a gra ich nie byle kto, bo Tim McGraw i Faith Hill), jednocześnie wyjaśniając widzom, czemu Duttonowie osiedlili się akurat w Montanie. Ale jest duża szansa, iż nie tylko jej losami będziecie się przejmować, bo równie mocna w „1883” jest rola Sama Elliotta, wcielającego się w mającego samobójcze myśli agenta Pinkertona, który prowadzi grupę osadników.

The Curse

„The Curse” (Fot. Showtime)

A może by tak coś bardziej niekonwencjonalnego? Proszę bardzo. „The Curse” to również 10 odcinków, których – to akurat wam gwarantuję – prędko nie zapomnicie. Dziwna pod każdym względem produkcja duetu Nathan Fielder i Benny Safdie skupia się na parze nowożeńców, którzy prowadzą program w telewizji HGTV i próbują przekonać mieszkańców miasteczka w Nowym Meksyku do swojego stylu życia i wizji ekologicznego budownictwa. Męża gra sam Fielder, żonę – fenomenalna Emma Stone.

Będący eksperymentem formalnym, wypakowany cringe’owym humorem serial można interpretować na tysiąc sposobów, a po kompletnie odlotowym finale po głowie chodzi na przykład porównanie do słynnego odcinka nowego „Twin Peaks” i wybuchu bomby atomowej w wydaniu Davida Lyncha. W „The Curse” atomówek co prawda nie ma, ale jest wiele innych odpałów, które każą spytać, co jest nie tak ze światem – tym serialowym i tym naszym. Przede wszystkim jednak serial ma szansę do was trafić jako satyra na okropnych, uprzywilejowanych ludzi, którym wydaje się, iż czynią wszystko lepszym przez swój bezmyślny, pusty aktywizm. jeżeli po „Sukcesji” brakuje wam bohaterów, których moglibyście nienawidzić, Fielder i Stone tę pustkę wypełnią.

Kobieta w ścianie

„Kobieta w ścianie” (Fot. BBC)

A skoro o rzeczach dziwnych i dziwniejszych mowa, wyobraźcie sobie taką scenę: pusta, zlana deszczem droga gdzieś w Irlandii, a na niej stado krów. Pomiędzy nimi zaś leży biały kształt – kobieta śpiąca pośrodku ulicy, która na naszych oczach zaczyna się budzić. Tak właśnie zaczyna się „Kobieta w ścianie„, sześcioodcinkowy brytyjski serial z Ruth Wilson w roli głównej. Aktorka znana z „Luthera” czy „The Affair” wciela się w piekielnie trudną rolę – osoby zdefiniowanej przez koszmar, który przeszła w młodości.

Choć „Kobieta w ścianie” jest kryminałem – w którym jedna z zagadek polega na tym, iż Lorna, bohaterka Wilson znajduje w domu ciało i nie jest pewna, skąd się tam wzięło ani kto jest mordercą i czy nie ona sama – to nie łamigłówki są tu najważniejsze. Akcja serialu dzieje się w Irlandii i skupia się na kobietach, które przeszły piekło, po tym jak znalazły się w prowadzonym przez zakonnice ośrodku dla matek i dzieci. Skala przemocy, do jakiej dochodzi, to coś niewyobrażalnego – coś, co sprawia, iż Lorna po latach wciąż nie może spać i w zasadzie nie funkcjonuje. Serial bezpardonowo rozlicza irlandzki kościół, pokazując historie takich kobiet, zmowy milczenia, jakie towarzyszyły tego typu miejscom, i systemowy horror w kraju o podobnej mentalności do naszej.

Fellow Travelers

„Fellow Travelers” (Fot. Showtime)

Zmieniamy klimat na znacznie lżejszy, choć nie do końca. Ośmioodcinkowy serial „Fellow Travelers” to jedna z najlepszych produkcji LGBTQ+ z ostatnich lat i trudno się dziwić, bo jej twórcą jest Ron Nyswaner, scenarzysta filmu „Filadelfia”. Serial opowiada historię miłosną dwóch mężczyzn rozgrywającą się na przestrzeni trzech dekad na tle waszyngtońskiej polityki. Historię piękną, tragiczną i poplątaną na wiele sposobów.

Cyniczny gracz Hawk (Matt Bomer) i młody, rozpoczynający karierę Tim (Jonathan Bailey) spotykają się w latach 50., w czasach nagonki na komunistów, gejów i innych wywrotowców. Z miejsca między nimi iskrzy, a jednocześnie jest oczywiste, iż do romansu dojść nie może, przynajmniej nie oficjalnie. Ich relacja to miłość trudna, skomplikowana pod każdym względem, tłumiona przez strach i wciąż trwająca wbrew wszystkiemu – aż do lat 80. i epidemii AIDS. Pomimo wpisanego w tę opowieść tragicznego wymiaru społecznego, ogląda się ją do pewnego stopnia tak, jak każdy romans. Gorące sceny Baileya i Bomera sprawiają, iż łatwo zapomnieć o całym świecie.

Patrick Melrose

„Patrick Melrose” (Fot. Showtime)

Na pewno znacie „Sherlocka”, a czy znacie także „Patricka Melrose’a„? jeżeli nie, to warto, choćby dlatego, iż Benedict Cumberbatch gra tutaj jedną z najlepszych ról swojego życia. Pięcioodcinkowy miniserial na podstawie powieści Edwarda St Aubyna to wręcz idealny seans weekendowy, choć nie zawsze będzie łatwo, lekko i przyjemnie. Cumberbatch wciela się bowiem w brytyjskiego arystokratę, którego życie naznaczyły liczne traumy z dzieciństwa i emocjonalny chłód w domu. Jako dorosły człowiek pędzi autodestrukcyjne życie, w którym główne role grają narkotyki, alkohol i liczne kobiety.

W serialu oglądamy efektowne, bolesne upadki tytułowego bohatera i długie, mozolne próby podniesienia się. I choć to cykl wiele razy w popkulturze przerabiany, serial, który przeskakuje pomiędzy różnymi okresami z życia Patricka, wciąga bez reszty, sprawia, iż poznajemy bohatera bardzo dogłębnie i chcąc nie chcąc, zaczynamy mu kibicować. To też świetnie zrealizowana rzecz. Cumberbatch jest absolutnie fenomenalny, a w obsadzie są jeszcze m.in. Hugo Weaving i Jennifer Jason Leigh. Nie brak tu ciekawych pomysłów realizacyjnych, odjechanych narkotycznych tripów i innych dziwnych podróży oraz oczywiście tony sarkazmu, w końcu oglądamy upadek Brytyjczyka. Warto.

Ucieczka z Dannemory

„Ucieczka z Dannemory” (Fot. Showtime)

„Ucieczka z Dannemory” to jeden z najgłośniejszych miniseriali ostatnich lat – i nic dziwnego. Siedmioodcinkowy serial opowiada opartą na faktach historię ucieczki z więzienia, w którą aż trudno uwierzyć. Sprawa miała miejsce w stanie Nowy Jork w 2015 roku, serial ukazał się w 2018. W centrum uwagi znalazła się 50-letnia kobieta – Joyce Mitchell (Patricia Arquette), aka Tilly – pracowniczka męskiego zakładu karnego, a prywatnie małomiasteczkowa żona i matka, która pomogła uciec dwóm przestępcom.

Po ucieczce z jednej strony zaczyna się obława na zbiegów, a z drugiej medialne szaleństwo wokół Mitchell. A serial, reżyserowany przez Bena Stiller, robi, co może, aby wyjść poza tabloidową wymowę tej historii i do sensacji dodać wymiar psychologiczny – czyli przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie o motywacje bohaterki. „Ucieczkę z Dannemory” chwalono przede wszystkim za niesamowitą rolę Arquette, której fizyczna przemiana do tej roli robi wrażenie, ale warto dodać, iż uciekinierów również grają znakomici wykonawcy – Paul Dano i Benicio del Toro – a serial daje wnikliwy wgląd w relację całej trójki, prowadzącą do jednej z dziwniejszych więziennych ucieczek w USA.

The Offer

„The Offer” (Fot. Paramount+)

Gdybyście chcieli zajrzeć za kulisy powstawania jednego z najwybitniejszych filmów wszech czasów, to SkyShowtime również jest odpowiednim adresem. „The Offer” przedstawia niezwykłe doświadczenie, jakim była realizacja „Ojca chrzestnego” przez Alberta S. Ruddy’ego. W postać producenta wciela się Miles Teller, a w obsadzie jest mnóstwo ciekawych nazwisk: Matthew Goode jako szef studia Paramount, Robert Evans, Dan Fogler jako reżyser Francis Ford Coppola, a także m.in. Colin Hanks Giovanni Ribisi i Juno Temple. Twórcą serialu z kolei jest Michael Tolkin, jeden z showrunnerów, którym zawdzięczamy „Ucieczkę z Dannemory”.

Świetnie obsadzony serial śledzi losy „Ojca chrzestnego” począwszy od czasów, gdy pomysł na książkowy pierwowzór dopiero kiełkował w głowie Maria Puzo, na przestrzeni 10 odcinków przyglądając się licznym turbulencjom towarzyszącym jego ekranizacji. W „The Offer” nie brakuje fascynujących ciekawostek, które docenią fani kultowej sagi gangsterskiej. Widać, iż twórcy też się do nich zaliczają, co jest jedną z największych zalet serialu – obok klimatu i fenomenalnych aktorów w obsadzie.

*Artykuł powstał we współpracy ze SkyShowtime

Idź do oryginalnego materiału