Najlepsze filmy animowane DreamWorks. Ranking Filmawki

filmawka.pl 3 tygodni temu

DreamWorks Pictures jest zdecydowanie jedną z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich wytwórni filmowych. I choć zdecydowaną większość ich portfolio stanowią – często wybitne – filmy aktorskie, tak dla wielu wytwórnia ta wciąż kojarzy się w pierwszej kolejności ze znakomitej jakości animacjami. W związku z tym, jako redakcja Filmawki, postanowiliśmy przygotować nasz własny ranking siedmiu najlepszych filmów animowanych, wyprodukowanych przez DreamWorks. Zapraszamy do lektury!


1. Shrek 2 (2004), reż. Andrew Adamson, Kelly Asbury

fot. „Shrek 2” / materiały prasowe SkyShowtime

Ze wszystkich filmów, określanych jako „najlepsze”, „kultowe” czy „musisz zobaczyć”, kilka wywołuje tak znikome dyskusje, jak ustalenie najlepszej części Shreka, czy filmu DreamWorks ogółem. Świeża i odkrywcza satyra na wszelakie baśnie i ich bohaterów, w sequelu jeszcze bardziej poszerza swoje własne horyzonty. Świat poza bagnem tytułowego ogra tętni tutaj życiem, fantastycznie (no pun intended) parodiując styl życia wielkich metropolii, Hollywood czy świata mass-mediów. Nie jest to jednak toporne rzucanie nawiązaniami, a nierozerwalne i naturalne połączenie dwóch, pozornie odległych, światów. Wariacje na temat baśniowych stworów są tutaj nakreślone na tyle wyraźnie, iż do dzisiaj, myśląc o takich postaciach jak Pinokio, Kot w butach czy Wróżka Chrzestna, nie widzę nikogo innego, jak postaci z okolic Zasiedmiogórogrodu.

Intryga w filmie jest godna najlepszych filmów gangstersko-kryminalno-dramatycznych i do dziś jest o niebo lepsza niż ostatnia dekada twórczości Guya Ritchiego. Morał całej historii, jak to w baśni, jest niezwykle istotny i bezpośrednio wynika z angażującej emocjonalnie fabuły. Gdyby jednak nie było Wam dane przejąć się romansem, to sceny akcji w Shreku 2 to więcej niż majstersztyk. jeżeli oblężenie zamku przy wsparciu Mongo nie wywołuje u Was dreszczy i szybszego bicia serca, idźcie się kompleksowo przebadać. Nie istnieje na ziemi przestrzeń tak głęboka, bym zdołał odpowiednio nisko pokłonić się Bartoszowi Wierzbięcie za umiejętne użycie i zredefiniowanie polskiej mowy potocznej początków lat 2000. Obok Misji Kleopatry pierwsze Shreki to niedościgniony wzór translacji i modyfikowania oryginalnych dialogów. I jeżeli nie wiecie co dzisiaj iż sobą zrobić, obejrzyjcie Shreka 2. Teraz, już. Idźcie!

Norbert Kaczała


2. Shrek (2001), reż. Andrew Adamson, Vicky Jenson

fot. „Shrek” / materiały prasowe SkyShowtime

Shrek, jaki jest, każdy widzi. Wielki, zielony i o ogromnym sercu. O tym wiedzą już chyba wszyscy, podobnie jak o tym, dlaczego ogry są jak cebula. Wszystko za sprawą pierwszej części jego przygód, w której poznaliśmy głównych bohaterów tej epickiej wręcz historii. Poznajemy tu bowiem nie tylko tytułowego Shreka, ale także jego wiernego towarzysza podróży – Osła – oraz wiele innych postaci, które na stałe trafiły do świadomości widzów. I choć sama historia, w której nasz główny bohater, chcąc ocalić swoje znajdujące się na bagnie domostwo, zostaje zmuszony do wyruszenia w podróż celem uratowania księżniczki, wydaje się bardzo prosta i oczywista, tak gwałtownie trafiamy wraz z nim w nurt niezwykle interesujących wydarzeń.

Tym, co jednak wyróżniało i wciąż wyróżnia Shreka, czyniąc tę produkcję kultową w Polsce, jest nasz rodzimy dubbing. Film ten wielokrotnie jest przedstawiany jako przykład najlepszego tłumaczenia oraz doboru głosów postaci, zwłaszcza dwójki głównych bohaterów – dubbingowanego przez Zbigniewa Zamachowskiego Shreka oraz Osła, któremu głosu użyczył Jerzy Stuhr. Również sama historia, przedstawiona w animacji, często wymyka się spośród określonych schematów, powtarzanych w ówczesnych produkcjach, interkulturowo wyśmiewając przewijające się w klasycznych bajkach motywy. A wszystko to w bardzo ładnej oprawie wizualnej, która, choć minęły ponad dwie dekady od premiery filmu, wciąż daje radę i wygląda bardzo przyzwoicie.

Bartłomiej Rusek


3. Kot w butach: Ostatnie Życzenie (2022), reż. Joel Crawford

fot. „Kot w butach: Ostatnie życzenie” / materiały prasowe SkyShowtime

Kot w butach: Ostatnie życzenie to pewnego rodzaju ewenement w świecie sequeli. Wypuszczona 11 lat po premierze pierwszej części odnoga serii, która wydaje się być w 2024 roku nieco już zapomniana, okazała się nie tylko wielkim sukcesem artystycznym, ale też komercyjnym. I to pomimo wyświetlania w tym samym czasie, co Avatar Jamesa Camerona! Może się to wydawać niezwykłe, ale już pierwsza scena Ostatniego życzenia, zanimowana i zainscenizowana z energią, której próżno szukać w jakimkolwiek fragmencie blockbustera o niebieskich kosmitach, udowadnia, iż mamy tu do czynienia z owocem pasji.

Joel Crawford i reszta ekipy z Dreamworks opowiadają o Kocie w butach jednocześnie tak, jakby nigdy nie odszedł, oraz tak, żeby zaprezentować nam nowe wcielenie serii. Zgrabnie skacząc po kulturowych referencjach, wprowadzając nowe postaci i odświeżając wizerunki starych, tworzą chwytająca za serce opowieść o nieuchronności przemijania. Tym samym wyposażają też tę historię w potężnie sentymentalny, ale tak adekwatny dla tej ponad dwudziestoletniej serii morał, który stanowi doskonały zwiastun dla kolejnych filmów osadzonych w tym świecie. Podczas, gdy przed seansem nowego Kota w butach byłem dość obojętny wobec kolejnych przygód Shreka i ekipy, teraz liczę, iż tę samą werwę oraz oryginalność odnajdę w następnym rozdziale historii o tych bohaterach. Dzięki temu, Kot w butach: Ostatnie życzenie jest jednocześnie świetnym sequelem, prequelem i spin-offem. W obecnym świecie multiwersów z filmami taśmowo wypluwanymi z maszyn produkcyjnych – coś absolutnie wyjątkowego.

Wiktor Małolepszy


4. Jak wytresować smoka (2010), reż. Dean Deblois, Chris Sanders

fot. „Jak wytresować smoka” / materiały prasowe SkyShowtime

Gdy kilka lat po premierze miałem po raz pierwszy okazję obejrzeć Jak wytresować smoka, byłem oniemiały. Mimo bycia typowym 15-latkiem, co tydzień grającym z kolegami w piłkę na Orliku, ta adaptacja książki dla dzieci zrobiła na mnie ogromne wrażenie i regularnie do niej wracałem przy jakiejkolwiek okazji. Choć na zakończeniu trylogii płakałem w kinie jak bóbr, to po latach jednak cały czas pierwsza część robi największe wrażenie swoimi niewinnymi początkami oraz spektakularnym finiszem. W swoim scenariuszu Dean DeBlois i Chris Sanders znacznie pogłębiają oryginalny tekst, tworząc z dzieła dla najmłodszych obraz, z którego każdy członek rodziny wyciągnie coś dla siebie. Centralnym punktem obrazu jest postępująca relacja zranionego fizycznie smoka Szczerbatka z poturbowanym psychicznie Czkawką.

Obaj bohaterowie znajdują w sobie oparcie, wspierając się i lecząc wzajemnie swoje rany, tworząc przepiękną, symbiotyczną relację. Choć film w znacznej części opiera się na tym związku, to w scenariuszu starcza miejsca na rozwinięcie wyrazistych postaci drugoplanowych. Na pierwszy plan wybija się oczywiście relacja Czkawki z ojcem, która jednak nie jest niczym nowym w kinie. Mimo tego, ta niezręczność dialogów między nimi oraz brutalność zakończenia dalej robią wrażenie i tylko największym twardzielom nie uroni się łezka, gdy Szczerbatek odsłoni skrzydło. Powtarzając ten film po latach muszę też przyznać, iż od strony technicznej produkcja wcale się nie zestarzała, a od strony wizualnej regularnie dostarcza pięknych kadrów, za co prawdopodobnie mogę podziękować zatrudnionemu do pracy nad nią Rogerowi Deakinsowi. A teraz zakładam słuchawki, odpalam Test Drive ze ścieżki dźwiękowej i lecę na przygodę z moim pluszowym Szczerbatkiem.

Kamil Popielarz


5. Książę Egiptu (1998), reż. Simon Wells, Brenda Chapman, Steve Hickner

fot. „Książę Egiptu” / materiały prasowe SkyShowtime

Książę Egiptu to dzieło unikatowe. Nigdy wcześniej duże studio trudniące się tworzeniem animacji nie zdecydowało się na przeznaczoną do kin ekranizację religijnego tekstu i prawdopodobnie już nigdy więcej do tego nie dojdzie.

Opowiedziana w filmie historia to wybiórcza adaptacja Księgi Wyjścia, obejmująca czas od odseparowania malutkiego Mojżesza od rodziny po przekroczenie Morza Czerwonego. Zamykające narrację dramaturgiczną klamrą ucieczki przed egipskimi żołnierzami nie kryją w sobie tyle adrenaliny, co przeciętna bajkowa sekwencja akcji. Jest w nich jednak – jak i w całym filmie – element, którego ciężko szukać w jakiejkolwiek innej produkcji Dreamworks – dostojny monumentalizm. Książe Egiptu nie skrywa tego, iż jego widownią docelową są dzieci (infantylny humor, braterskie wygłupy, postacie Hotepa i Huya), jednak towarzyszy mu aura skali i wagi wydarzeń literackiego pierwowzoru. kilka w nim kolorów i błysków, dużo zaś panoramicznych teł, przytłaczającej architektury i brunatnego pyłu.

Można się spierać, czy historie tak tematycznie ciężkie i niejednoznaczne moralnie powinny być upraszczane z pomocą poetyki bajki dla dzieci. Dysonans, który tworzy się w trakcie seansu, może z jednej strony motywować do spojrzenia na narrację Księgi Wyjścia pod innym kątem, jednak może też irytować i poniekąd męczyć. Książę Egiptu należy więc do dzieł ze wszech miar intrygujących, wobec których opinię należy koniecznie wykształcić samemu.

Rafał Skwarek


6. Megamocny (2010), reż. Tom McGrath

fot. „Megamocny” / materiały prasowe SkyShowtime

Standardowy schemat produkcji superbohaterskiej zna chyba każdy. Główny bohater zyskuje nadprzyrodzone zdolności, pokonuje „tego złego” i, w zależności od swoich wyborów, pozostaje w cieniu lub zyskuje wieczną sławę. Gdy dodamy do tego animowaną otoczkę, wychodzi klasyczny animowany film akcji. Tom McGrath, tworząc Megamocnego, postanowił jednak całkowicie zerwać z tym schematem i zaburzyć konwencję filmów superbohaterskich. W roli protagonisty obsadził bowiem tytułowego Megamocnego, którego poznajemy właśnie jako czarny charakter.

Już na samym początku filmu Megamocny ujawnia swoje niecne zamiary, które bardzo gwałtownie zresztą realizuje. Jest to likwidacja Metro Mena – bohatera z krwi i kości, o zdolnościach i aparycji godnej samego Supermana – i przejęcie kontroli nad miastem. Nasz tytułowy bohater gwałtownie go pokonuje i… historia się dopiero zaczyna. Okazuje się, iż bycie czarnym charakterem w sytuacji, gdy nie ma się żadnego godnego przeciwnika, jest nie lada wyzwaniem. Nasz antybohater-protagonista próbuje więc zyskać przychylność ludzi, przez co jego charakter diametralnie się zmienia. Jego następnym celem staje się stworzenie godnego siebie przeciwnika, pokonując którego udowodniłby całemu miastu, iż jednak nie jest taki zły, jak się wszystkim wydaje. Cała ta zabawa formą i oryginalność historii sprawiła, iż Megamocny jest bardzo ciekawą propozycją. To bardzo sprawnie operująca satyrą parodia kina superbohaterskiego, która, choć już w dniu premiery wypadała co najwyżej przeciętnie pod kątem jakości animacji, przedstawia bardzo ciekawie napisaną i interesującą historię.

Bartłomiej Rusek


7. Mustang z Dzikiej Doliny (2002), reż. Lorna Cook, Kelly Asbury

fot. „Mustang z Dzikiej Doliny” / materiały prasowe SkyShowtime

Piosenki ze swoich ukochanych filmów z dzieciństwa znam na pamięć do tej pory – jednym z nich jest właśnie Mustang z Dzikiej Doliny. Śpiew Macieja Balcara (w oryginale Bryan Adams) utrwalił się w mojej głowie wraz z obrazkiem, który istotę wolności, przyjaźni, wytrwałości przy przeciwnościach losu przedstawia piękno natury oraz konsekwencje jej zawłaszczenia przez człowieka.

Z perspektywy czasu dostrzegam wyjątkowość tej pozycji na liście produkcji studia DreamWorks z wielu powodów. Animacja ujmuje transparentną emocjonalnością, która mimo niewielkiej ilości dialogów (zwierzęta nie posługują się tu ludzkim głosem, natomiast narratorem jest Mustang, który jako voiceover komentuje wydarzenia), jest niezwykle czytelna, a przecież opowieść zostaje ukazana z punktu widzenia konia – nieokiełznanego ogiera z bajecznej doliny, cudownego skrawka ziemi z niezachwianą harmonią dzikiej natury. Wkroczenie obcego do tej przestrzeni – tj. oddziału Kawalerii Stanów Zjednoczonych – jest momentem, w którym Mustang natrafia na ludzką zachłanność, czego również doświadcza Wartki Potok – rdzenny Amerykanin z plemienia Lakota. Relacja mężczyzny z nieposkromionym zwierzęciem staje się kluczowa przy dostrzeżeniu przez młodego odbiorcę istoty porozumienia pomiędzy człowiekiem a otaczającym go światem, stojących na fundamencie szacunku, miłości i pokory. Przepiękne uchwycenie naturalnego ruchu koni, znakomity soundtrack (oprócz stadionowej wokalizy Bryana Adamsa odpowiedni ton przygodom Mustanga nadaje również Hans Zimmer), prekursorska synteza animacji 2D i 3D oraz ekscytująca energia płynąca z woli życia są w moim przekonaniu wystarczającymi argumentami, by wspomnieć o tym dziele przynajmniej raz.

Magdalena Wołowska


korekta: Anna Czerwińska

Idź do oryginalnego materiału