Najlepsze filmy 2025 do tej pory
W naszym rankingu najlepszych filmów 2025 roku (stan na 16 czerwca) uwzględniamy wyłącznie tytuły, które miały premierę w Polsce w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. To oznacza, iż znalazły się tu także pojedyncze filmy z 2024 roku – w tym oscarowe hity, które za oceanem debiutowały dużo wcześniej, a do naszych kin trafiły ze sporym (!) opóźnieniem.
Kolejność? Przypadkowa. Bo... naprawdę trudno się zdecydować.
1. Dziewczyna z igłą
Nominowana do Oscara "Dziewczyna z igłą" to film Szweda mieszkającego w Polsce, Magnusa von Horna. Akcja toczy się w Kopenhadze i inspirowana jest jednym z najmroczniejszych rozdziałów duńskiej historii – dzieciobójczymi zbrodniami Dagmar Overbye. To kino porażające: brudne, ciężkie, zimne i momentami bardzo drastyczne. Film znakomity, ale taki, którego raczej nie obejrzy się po raz drugi – dla własnego zdrowia psychicznego. Genialnie nakręcony, świetnie zagrany i, niestety, przerażająco aktualny.
2. Nosferatu
Robert Eggers, jeden z najoryginalniejszych współczesnych reżyserów ("Lighthouse", "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Wiking") sięga po legendarną postać wampira i robi to na własnych zasadach. Jego "Nosferatu" to nie tyle remake, ile gotycka reinterpretacja – mroczna, sensualna, przesycona zmysłowym napięciem i grozą, ale także wyjątkowo wierna duchowi niemieckiego ekspresjonizmu.
W roli demonicznego arystokraty – człowiek-kameleon Bill Skarsgård, a w obsadzie również Willem Dafoe w swojej najbardziej szalonej odsłonie i Lily-Rose Depp, która jednak jest naprawdę niezłą aktorką. Kino hipnotyczne, bezkompromisowe, powolne, ale też zaskakująco melancholijne, przpięknie nakręcone, do bólu stylowe. Dla fanów horroru i gotyku – pozycja obowiązkowa.
3. Thunderbolts*
Gdy Marvel niemal sam siebie pogrzebał, "Thunderbolts" zaskakują – nie tylko tym, iż ten film w ogóle działa, ale iż potrafi być zabawny, smutny i momentami zaskakująco głęboki. Bohaterowie to drużyna porzuconych outsiderów, a dzięki świetnej obsadzie (Florence Pugh, Sebastian Stan, Wyatt Russell, David Harbour) hit MCU staje się opowieścią o niedoskonałości i wspólnym cierpieniu. Tu nie chodzi o ratowanie świata, tylko o próbę ogarnięcia siebie nawzajem. "Thunderbolts" to może nie wielki renesans Marvela, ale z pewnością bardzo potrzebny oddech – z przymrużeniem oka, ale sercem na dłoni.
4. Grzesznicy
Ryan Coogler twórca "Creeda" i "Czarnej Pantery", serwuje południowy horror, którego jeszcze nie bylo – "Grzesznicy" to wampiryczna (dosłownie) opowieść osadzona w 1932 roku, w samym sercu Delty Missisipi, gdzie w dusznym powietrzu mieszają się dźwięki bluesa, zapach bimbru i społeczne niepokoje. Michael B. Jordan znakomicie wciela się w charyzmatyczne bliźniaki Smoke’a i Stacka, którzy wracają z Chicago z planem otwarcia juke jointu. Ale marzenia braci przybierają mroczny obrót, gdy do drzwi pukają krwiożerczy muzycy rodem z Southern Gothic.
Coogler nie idzie na skróty – unika taniej metaforyki, stawiając pytania o wiarę, tożsamość i dziedzictwo. Choć jako horror nie zawsze straszy, "Grzesznicy" hipnotyzują stylem, muzyką, dusznym klimatem i oryginalnością To nie tylko kino grozy, ale pieśń o czarnej historii, marzeniach i tęsknocie za miejscem, które można nazwać domem. Kinowa perełka (plus wyśmienita Hailee Steinfeld w zaskakującej roli).
5. I'm still here
Reżyser Walter Salles zabiera nas do Brazylii lat 70., gdzie dyktatura wojskowa zabiera ludzi w biały dzień, a rodziny zostawia w milczeniu i rozpaczy. Oscarowe "I'm Still Here" to oparta na faktach, ale przypominająca thriller opowieść o Eunice Paivie (fenomenalna Fernanda Torres nagrodzona nominacją do Oscara), która po zniknięciu męża nie pozwala, by smutek rozbił jej rodzinę.
Film pulsuje emocjami – od ciepła codziennych gestów po druzgocącą siłę oporu. Salles pokazuje, iż heroizm nie zawsze jest krzykiem – czasem po prostu trwa, dzień po dniu. "I’m Still Here" to film o kobiecej sile, o godności i o tym, jak przeciwstawić się przemocy, nie tracąc siebie. Film kameralny, ale potężny.
6. Towarzysz
To jeden z tych filmów, o których lepiej wiedzieć jak najmniej przed seansem, pisała Maja Mikołajczyk. "Towarzysz" zaczyna się jak klasyczny romans o parze jadącej na weekend do domku nad jeziorem, ale już w pierwszych minutach wywraca ten schemat do góry nogami. Iris (Sophie Thatcher) wydaje się oddaną dziewczyną Josha (Jack Quaid), ale gwałtownie okazuje się, iż jest... Nie zdradzimy.
Reżyserski debiut Drew Hancocka to połączenie thrillera i czarnej komedii science fiction, która stopniowo coraz głębiej wciąga w pełną absurdu i przemocy opowieść o mizoginii, męskiej potrzebie kontroli i granicach empatii. Pomysłowy, szalony i piekielnie zabawny – film roku dla fanów twistów, ostrych dialogów i nieoczywistego kina gatunkowego.
7. The Brutalist
"The Brutalist" to monumentalna epopeja Brady’ego Corbeta, która niby opowiada o losach węgierskiego architekta w powojennej Ameryce, ale w gruncie rzeczy jest przejmującą metaforą losu milionów imigrantów. To arcydzieło nie tylko dzięki genialnie napisanej historii – prostej, a zarazem błyskotliwej i brutalnej, pełnej symboliki, balansującej między dusznym realizmem a zmysłowym oniryzmem.
A jak ten film jest wykonany – to już zupełnie inna liga. "The Brutalist" budzi emocje wszystkimi zmysłami: od zachwytu po odrazę, od smutku po euforię. Zdjęcia są zjawiskowe, nieoczywiste, pieczołowicie przemyślane. Aktorstwo? Doskonałe. Adrien Brody naprawdę zasługiwał na tego drugiego Oscara – to, co robi w tej roli, to aktorski Mount Everest. Kino autorskie, ważne, odważne i takie, o którym nie da się zapomnieć.
8. Flow
Zachwycająca, nagrodzona Oscarem łotewska animacja, która przypomina, iż kino potrafi być czystą emocją – i wcale nie potrzebuje do tego słów. We "Flow" śledzimy losy kota, który w świecie po wielkiej powodzi łączy siły z innymi zwierzętami, by wspólnie przetrwać.
Reżyserzy Gints Zilbalodis i Matīss Kaža snują opowieść minimalistyczną, ale niezwykle poruszającą, symboliczną i wizualnie zachwycającą. "Bogactwo uniwersalnych motywów – od przynależności, samotności i przetrwania aż po poświęcenie, stratę i transcendencję – zachęca nas do znalezienia we "Flow" takiego sensu, jaki najbardziej do nas przemawia" – pisała w naTemat Zuzanna Tomaszewicz. Przypowieść, która trafia prosto w serce widza, niezależnie od wieku. Po prostu przepiękne.
9. Światłoczuła
Zmysłowe i czułe kino o miłości, która nie zna barier – również tych fizycznych. "Światłoczuła" Tadeusza Śliwy ("Nieznajomi") to intymna opowieść o dwojgu ludziach z dwóch odległych światów: Agacie, niewidomej, żyjącej pełnią terapeutce, i Robercie, wypalonym fotografie. Ich spotkanie nie tylko przełamuje stereotypy, ale też subtelnie pyta: czy każdą "niedoskonałość" trzeba naprawiać?
Film, choć prosty w formie, urzeka detalem i autentycznością – w dialogach, w dotyku, w spojrzeniu, w ciszy. Momentami przypomina nieco "Sound of Metal" z Rizem Ahmedem, ale idzie własną, spokojniejszą drogą. Bez egzaltacji, bez lukru, za to z prawdziwą wrażliwością. Piękna, dojrzała opowieść o bliskości i dowód na to, iż można zrobić w Polsce romans bez tandety.
10. The Outrun
Powrót do rodzinnych stron może być oczyszczeniem albo piekłem – a często jednym i drugim naraz. W "The Outrun", adaptacji wspomnień Amy Liptron, Saoirse Ronan gra kobietę wracającą z Londyni na szkockie Orkady po latach uzależnień i życia na granicy. To nie jest klasyczna opowieść o upadku i odkupieniu – raczej medytacja o procesie powolnego odbudowywania siebie, w samotności, na tle surowego krajobrazu, gdzie wiatr zdaje się mówić więcej niż ludzie.
Film ma luźną strukturę, ale to świadomy wybór – to rytm wewnętrznego chaosu bohaterki. Ronan jest tu hipnotyzująca i jak zawsze wybitna – każda jej pauza, grymas i spojrzenie mówią więcej niż niejeden monolog. Nieoczywiste, piękne, poruszające kino. Bez łatwych wzruszeń, autentyczne. I przepiękna, dzika Szkocja.
11. Nasienie świętej figi
Nakręcony potajemnie w Iranie przez reżysera-dysydenta, "Nasienie świętej figi" to film, który boli, wstrząsa i zostaje z widzem na długo. Mohammad Rasoulof pokazuje, jak władza korumpuje od środka – na przykładzie pozornie zwykłej rodziny, w której ojciec zostaje sędzią zatwierdzającym wyroki śmierci dla protestujących. W jego domu rośnie napięcie, a gdy znika służbowa broń, rozpoczyna się dramat domowy o sile thrillera politycznego. Rasoulof pokazuje system opresji nie z dystansu, ale z wewnątrz – przez pryzmat codziennego lęku, buntujących się córek i rozpadającego się autorytetu ojca. Mocne, ważne i piekielnie aktualne kino.
12. Utrata równowagi
Polski debiut Korka Bojanowskiego nie boi się rozliczeń – z przemocą, manipulacją, kultem mistrza i milczeniem środowiska teatralnego. W centrum "Utraty równowagi" są młoda studentka aktorstwa i charyzmatyczny reżyser, który przekracza granice pod przykrywką artystycznej pasji. Formalnie precyzyjne, intensywne, z fantastycznymi rolami Nel Kaczmarek i Tomasza Schuchardta.
Ale to nie tylko oskarżenie – to także opowieść o tym, jak trudno odzyskać głos i ciało, gdy ktoś inny przez chwilę nimi kierował. Takiego polskiego filmu – odważnego, niewygodnego, świetnie zagranego – brakowało. Bardzo potrzebne, bo dyskusja o przekraczaniu granic w polskich akademiach teatralnych wciąż przecież trwa.
13. Szpiedzy
Cate Blanchett i Michael Fassbender jako szpiegowskie małżeństwo? Brzmi idealnie – i tak właśnie jest. W "Szpiegach" niepodrabialny Steven Soderbergh bawi się konwencją thrillera, serwując opowieść o zaufaniu, zdradzie i cyberwojnie w wyjątkowo eleganckim wydaniu. Miłość i lojalność mieszają się tu z paranoją, a każde spojrzenie między bohaterami jest bardziej napięte niż fizyczna walka. Jest stylowo, dowcipnie i z popisowymi rolami. A Blanchett i Fassbender mają taką chemię, iż powinni grać razem w każdym filmie.
14. Jak zostałam perliczką
"Jak zostałam perliczką" to film, który raczej umknął polskim widzom, ale zdecydowanie warto go nadrobić. To dziwaczna i cudownie niesamowita opowieść o młodej Zambijce, która trafia w sam środek pogrzebowego rytuału po śmierci wujka – rytuału coraz bardziej groteskowego i niepokojącego. Krzyki są tu mierzone według regulaminu, a wdowy oceniane za poziom rozpaczy.
W tym surrealnym świecie reżyserka Rungano Nyoni przemyca cichą, ale przejmującą analizę traumy, pamięci i społecznych masek. Zaczyna się jak czarna komedia, a kończy jak wiwisekcja rodzinnego bólu – piękna, dziwna, zapadająca w pamięć (jak już sam tytuł...).
15. Wojna
Wojna bez muzyki, bohaterów i patosu – 95 minut czystego piekła. Alex Garland ("Civil War") i Ray Mendoza, który oparł scenariusz na własnych wspomnieniach, rekonstruują wydarzenia po bitwie w Ramadi, bez zbędnych słów, bez genezy i bez wytchnienia. Kamera zostaje z żołnierzami uwięzionymi w jednym domu, a my razem z nimi – w huku wystrzałów, krzykach rannych, ciszy między kolejnymi atakami. To kino, które nie opowiada wojny – ono ją przeżywa. Zero glamouru, zero nadziei, tylko adrenalina i ból.
Już sama obsada robi wrażenie. Will Poulter, Cosmo Jarvis, Kit Connor, Finn Bennett, Joseph Quinn, Charles Melton, Noah Centineo, Michael Gandolfini i D’Pharaoh Woon-A-Tai (jako Mendoza) nie grają tu herosów, ale ludzi na skraju wytrzymałości. "Wojna" to nie tylko antywojenny manifest, ale przede wszystkim jeden z najbardziej przerażających obrazów wojennych w kinie – brutalny, duszny, przerażająco autentyczny.
16. Mickey 17
Bong Joon Ho wchodzi w anglojęzyczne kino na dobre i znów – po "Snowpiercerze" – dostarcza science fiction, które wgryza się w duszę. Robert Pattinson gra w "Mickey 17", kolejnego kolejne klony tytułowego Mickey’ego, nieudolnego bohatera kolonizacji nowej planety, traktowanego jak mięso armatnie, ale z czasem zaczynającego zadawać niwygodne pytania.
Pełen czarnego humoru, znakomicie zagrany film balansuje między satyrą na kapitalizm a opowieścią o godności jednostki, a jego największym atutem jest to, iż mimo gonitwy fabularnej, zawsze wraca do emocji. Może to nie oscarowe "Parasite", ale to przez cały czas Bong na bardzo wysokim poziomie – dziwny, śmieszny, bolesny i bardzo ludzki.
Plus wyśmienity Pattinson, którego w recenzji w naTemat wychwalała Zuzanna Tomaszewicz: "Robert Pattinson w roli introwertycznego Mickey'ego 17 (...) wypada fenomenalnie już od pierwszej sceny, gdy słyszymy jego przedziwny akcent. Rola Barnesa otworzyła przed Pattinsonem wiele możliwości – w końcu tych klonów mamy w filmie aż osiemnaście. Joon-ho dał mu właśnie tyle szans i żadna z nich nie została zmarnowana".