Za nami świetny rok, ale postanowiliśmy też wyróżnić dziesiątkę seriali, na które z różnych powodów nie dało się patrzeć. Oto najgorsze naszym zdaniem seriale 2023 roku – od „The Crown”, przez „Zmasakrowanych”, aż po „The Idol”.
10. The Crown
Chociaż seriali gorszych od „The Crown” było w tym roku więcej niż wymieniona na liście dziewiątka, postanowiliśmy w szczególny sposób „uhonorować” produkcję Netfliksa, bo to przypadek wyjątkowy. Serial, który startował z bardzo wysokiego poziomu i przez lata się na nim utrzymywał, żeby pod koniec zaliczyć lot w dół, z historycznej epopei stając się mdłą operą mydlaną. Ostatni sezon to raptem ze dwa niezłe odcinki i długie godziny nudy doprawione czystą tandetą w postaci dramy z księżną Dianą (Elizabeth Debicki) w roli głównej. A to nie wszystko, bo było jeszcze podlizywanie się rodzinie królewskiej, poświęcanie czasu bezpłciowemu związkowi Williama (Ed McVey) i Kate (Meg Bellamy) czy pozbawione ikry zakończenie. Szkoda, iż tak kończy serial, który bez dwóch zdań zapisał się w historii telewizji. [MP]
9. FUBAR
„FUBAR” to pierwszy serial, w którym główną rolę zagrał Arnold Schwarzenegger. Gwiazdor kina akcji próbuje chyba udowodnić, iż w jego przypadku upływający czas nie ma żadnego znaczenia. Problem w tym, iż to myślenie życzeniowe. Ten serial akcji Netfliksa, za który odpowiada Nick Santora – specjalista od przepełnionych testosteronem seriali, takich jak „Reacher„, to wyłącznie odgrzewany kotlet, na który nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie nazwisko Schwarzeneggera w obsadzie. Jego bohater to prawdziwy samiec alfa, którego łączą skomplikowane relacje z córką (Monica Barbaro, „Top Gun: Maverick”).
Produkcja Netfliksa w żaden sposób nie próbuje odkrywać koła na nowo, zamiast tego ogrywa oklepane schematy, ale i na tym polu ponosi porażkę. „FUBAR” nie jest ani zabawny, ani wciągający, a rozciągnięta do ośmiu długich odcinków historia ma potencjał co najwyżej na przyzwoity dwugodzinny film. Jasne, bez problemu znajdziemy wiele seriali gorszych niż „FUBAR”, które może i bardziej zasługiwałyby, aby się w tym zestawieniu znaleźć, ale jednak powinniśmy być bardziej wymagający wobec gwiazd kina, które seriale traktują jako opłacalny fundusz emerytalny. [NP]
8. Fear the Walking Dead
Umówmy się, „Fear the Walking Dead” rzadko bywało serialem wybitnym, ale zwłaszcza w pierwszych sezonach miało charyzmatycznych bohaterów, których losy nie pozostawały nam obojętne. Jednym z nich był Troy Otto, którego w finałowym sezonie postanowiono (po co!?) wskrzesić, a następnie zepsuto jego wątek tak, iż choćby zawsze wyrazisty Daniel Sharman nie był w stanie tego uratować. Oglądanie, jak kończył Troy, było mordęgą, ale to tylko część problemu. Zafundowano nam bowiem jeden z najgorszych finałów, pełen głupot (ruchome piaski!), bezsensownych zwrotów akcji, dziwnych decyzji bohaterów i zakończeń, które za nic nie pasowały do tych ludzi i relacji między nimi. A szkoda, bo mimo wszystko był potencjał na pewne emocje. [MW]
7. #BringBackAlice
W roku, w którym oglądaliśmy najlepsze polskie seriale od dawna, HBO Max wypuściło koszmarek pt. „#BringBackAlice” – skleconą byle jak z zagranicznych schematów teen dramę, w której nic nie było sensowne ani naturalne, na czele z dzieciakami uczęszczającymi do szkoły jak z „Plotkary”. Wszystko w tej młodzieżowej produkcji jest absolutnie fatalne, od sztucznych bohaterów, przez okropne dialogi, aż po główną tajemnicę, która w ogóle widza nie obchodzi – może to i lepiej, bo co by było, gdybyśmy zaczęli to analizować? Serial, cynicznie opatrzony hashtagiem w tytule, skończył tak, jak powinien był skończyć, czyli w niebycie – a nas zastanawia, czemu HBO Max nie skorzystało z okazji, aby wyrzucić go do kosza przed premierą. W końcu działo się to w momencie, kiedy głośno zapowiadano, iż to koniec europejskich produkcji – czemu więc najgorsza z nich odnalazła drogę na nasze ekrany? [MW]
6. Wiedźmin
Czy „Wiedźmin” zasługuje na aż takie baty? Odpowiedź oczywiście zależy od perspektywy i tego, czy znamy oryginał – gdybyśmy nie znali, prawdopodobnie moglibyśmy potraktować dzieło Lauren S. Hissrich jako fantasy do kotleta i przestać marudzić. My jednak marudzić będziemy, ponieważ 3. sezon dobitnie pokazał, iż twórcy dalej nic nie rozumieją z książek Andrzeja Sapkowskiego, choćby jeżeli niektóre sceny adaptują 1:1. Netfliksowy „Wiedźmin” był i pozostaje nudny, toporny i pozbawiony tego wszystkiego, co uczyniło świat stworzony przez polskiego pisarza interesującym dla czytelników z całego świata. Jego saga, sprowadzona do miałkiej rozrywki, jeszcze nigdy nie prezentowała się tak źle, jak w 3. sezonie, gdzie zepsuto kilka wątków z potencjałem na coś głębszego, pozbawiono całość sensu i emocji, a Henry Cavill złożył swój miecz. No ale przynajmniej było biczowanie Dijkstry – teraz widzieliśmy już wszystko. [MW]
5. Światło, którego nie widać
Trudno powiedzieć, co przed premierą prezentowało się lepiej – serialowa ekipa na czele ze Stevenem Knightem („Peaky Blinders”) czy efektowny zwiastun. Faktem jest, iż „Światło, którego nie widać„, na podstawie nagrodzonej Pulitzerem powieści wydawało się naturalnym kandydatem na hit, w którym trudno będzie coś zepsuć. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, bo zamiast osadzonej w realiach II wojny światowej poruszającej opowieści dostaliśmy napuszony i bijący sztucznością po oczach wyciskacz łez. Serial pozbawiony grama emocji, za to pełen frazesów, nienaturalnie przerysowanych postaci i fabularnych banałów, który maksymalnie spłycając oryginał, zamienił go w trywialną historię, na którą szkoda czasu. Miał być hit, a wyszedł kit i to taki przez duże K. [MP]
4. Zmasakrowani
Jak możecie przeczytać już w tytule mojej recenzji serialu „Zmasakrowani”, ta produkcja ma wszystko, aby zostać najgorszym serialem w historii Netfliksa. To komedia akcji, zabierająca nas do imprezowego Las Vegas, któremu grozi zamach bombowy na niespotykaną do tej pory skalę. Powstrzymać może go tylko specjalna grupa agentów z różnych amerykańskich jednostek, ale jest z nimi pewien problem – po szalonej nocy wszyscy są pijani/na kacu/pod wpływem narkotyków.
Ta „komedia” nie sprawdza się jako serial mający rozbawić widza, ani tym bardziej mający trzymać go w napięciu. Złe tu jest wszystko – od poziomu prezentowanego humoru, przez papierowych bohaterów, po fabułę, która nie obchodzi nas ani przez minutę. „Zmasakrowani” są jak podróż wehikułem czasu do przełomu wieków, gdy wzorcem z Sevres amerykańskiej komedii były produkcje pokroju „Stary, gdzie jest moja bryka?”. Mamy tu czynienia z humorem tak niskich lotów, iż katastrofa jest gwarantowana. [NP]
3. Tajna inwazja
Marvelowska „Tajna inwazja” była zapowiadana jako komiksowa historia dla dorosłych widzów. Serial oparty nie na superbohaterskich schematach, ale dobrze napisanej intrydze i niejednoznacznych postaciach poruszających się w obszarze moralnej szarości. Dziś te zapowiedzi brzmią jak wyjątkowo nieśmieszny żart – taki w stylu budżetu na ponad 200 mln dolarów czy czołówki stworzonej przez AI. Okołoserialowe kontrowersje to jednak nic w porównaniu z tym, co wyczyniało się na ekranie, gdzie grupie fantastycznych aktorów wciśnięto napisany na kolanie scenariusz, każąc im przyjmować ten festiwal żenady przybrany o brak elementarnej logiki i emocjonalną pustynię z poważnymi minami. Czy Marvel wpadł w dołek? W tym przypadku raczej przebił dno i zapukał w nie od spodu. [MP]
2. Obsesja
„Obsesja” to dowód na to, iż żyjemy w świecie, gdzie jakość seriali ma znaczenie drugorzędne. By mieć hit, wystarczy odpowiednio stargetować odbiorców, a w tym Netflix osiągnął przecież iście mistrzowski poziom. Ten miniserial oparty na książce „Skaza” Josephine Hart z założenia miał być chyba gęstym thrillerem podszytym erotyką, ale na założeniach się skończyło. Choć kto wie, fani takich „dzieł” jak „365 dni” będą pewnie ukontentowani.
„Obsesja” to historia bogatego chirurga (Richard Armitage, „Stacja Berlin”), którym zawładnęła obsesja na punkcie narzeczonej jego syna (Charlie Murphy, „Happy Valley”). Romans, jaki oczywiście musi wybuchnąć między tą dwójką, będzie głównym wątkiem całego serialu. Choć „Obsesja” próbuje udawać głęboki thriller erotyczno-psychologiczny, tak naprawdę jest tanim romansem, który możemy kupić w Biedronce za kilka złotych. Chemia między dwójką głównych bohaterów nie istnieje, od dialogów bolą zęby, a fabuła jest „pozorowana”. Nie ma tu absolutnie nic godnego uwagi. Jedyna zaleta serialu? Całość trwa zaledwie 2,5 godziny. [NP]
1. The Idol
Numer jeden, co do którego cała redakcja była zgodna. „The Idol” to bez dwóch zdań największa artystyczna i komercyjna porażka w historii HBO. Serial, wokół którego narosło wiele kontrowersji na długo przed premierą, nie spolaryzował widowni tak, jak pewnie oczekiwałby tego Sam Levinson, twórca serialu. On tę widownię zjednoczył i niemal wszyscy, jednym głosem, produkcję twórcy „Euforii” zrównali z ziemią. Naprawdę nie wiadomo, po co ten serial – mający pokazywać brudny świat show-biznesu z perspektywy młodej artystki popowej – powstał, jedynym wytłumaczeniem jest potrzeba spełnienia wszystkich ukrytych fantazji jego twórcy.
Przesadna, niesmaczna seksualizacja głównej bohaterki, w którą wcieliła się Lily-Rose Depp (Levinson uwielbia rozbierać na ekranie młode dziewczyny), dialogi, które z założenia miały być kontrowersyjne, ale budzą tylko poczucie żenady i fabuła, która… Jaka fabuła? O tym, jak zły to serial – i jak bardzo HBO było tego świadome – najlepiej świadczy fakt, iż stacja nie pokazała go przedpremierowo krytykom, a już w trakcie emisji zmniejszyła liczbę odcinków z sześciu do pięciu. prawdopodobnie ani trochę nie wpłynęło to na jakość serialu, a przynajmniej zostaliśmy od niego wcześniej uwolnieni. To porażka powinna być dla Levinsona cenną lekcją, ale obawiam się, iż nie wyciągnie on z niej żadnych wniosków, zamiast tego jeszcze bardziej okopie się na pozycji niezrozumianego przez świat artysty. Naprawdę boję się o 3. sezon „Euforii”. [NP]