Na złodzieju czapka gore

filmweb.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: plakat


Patrząc na Clinta Eastwooda, trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż wiek to tylko metryka. Mimo 94 lat na karku legenda amerykańskiego kina nie tylko nie powiedziała wciąż ostatniego artystycznego słowa i nie puszcza reżyserskiego steru, ale przez cały czas trzyma formę i podobno ma w planach kolejną produkcję. Choć dystrybucja kinowa jego najnowszego filmu, "Jurora #2", w Stanach Zjednoczonych była mocno ograniczona, a w wielu krajach – w tym w Polsce – trafił on od razu na platformy streamingowe, to produkcja zasługująca na uwagę, spełniona na wielu płaszczyznach i zapadająca w pamięć.

"Juror #2" słusznie kojarzy się z kultowym klasykiem Sidneya Lumeta z 1957 roku, czyli "Dwunastoma gniewnymi ludźmi". Eastwood w podobny sposób wykorzystuje przestrzeń sali sądowej do lustrowania ludzkiej natury. Oto ława przysięgłych ma zadecydować o losie oskarżonego o zabójstwo partnerki Jamesa Michaela Sythe’a (Gabriel Basso). Kiedy pewnego ranka jej ciało zostaje znalezione na kamienistym zboczu przy drodze, podejrzenia natychmiast padają na temperamentnego mężczyznę. Wieczór wcześniej para spektakularnie kłóciła się w lokalnym barze, a część świadków choćby zarejestrowała zdarzenie telefonami. Głównym bohaterem tej opowieści jest jednak ktoś inny: tytułowy juror z numerem dwa, niepozorny młody dziennikarz Justin Kemp (Nicholas Hoult), który niczym przysięgły numer osiem w pamiętnej roli Henry’ego Fondy, staje w opozycji do reszty ławników, zasiewając ziarno wątpliwości co do zebranych dowodów. Robi to jednak ze zgoła innych powodów.

Przysłuchując się stopniowo przedstawianym szczegółom sprawy Kemp przypomina sobie, iż feralnego wieczora był w tym samym pubie co ofiara i domniemany kat. Co gorsza, uświadamia sobie, iż to, w co uderzył samochodem w drodze powrotnej do domu, prawdopodobnie nie było jeleniem, jak początkowo sądził, a partnerką Sythe’a. A to oznacza, iż na ławie oskarżonych zasiada całkowicie niewinny człowiek. W tym momencie zawiązuje się adekwatna akcja filmu – Eastwood przekłada narracyjną zwrotnicę i dramat sądowy zamienia w filozoficzną rozprawkę o moralności i odpowiedzialności – na szczęście pozbawioną patetycznego, dydaktycznego tonu, trzymającą uwagę, bawiącą się sumieniem widza i testującą jego reakcje w obliczu ujawniania coraz to nowych faktów.

Spektakl siłowania się na dowody i racje między prokuraturą a obroną, soczyste mowy końcowe mające rozwiać wszelkie wątpliwości i pomóc ławnikom w podjęciu ostatecznej decyzji nie mają tu tak naprawdę znaczenia. Piłka od początku jest po stronie Kempa, to on będzie musiał dokonać wyboru: przyznać się do winy i tym samym oczyścić z zarzutów niewinną osobę albo wysłać ją do więzienia, chroniąc jednocześnie siebie. Stawka jest olbrzymia, mówimy w końcu o ludzkim życiu. A juror dwa ma po co żyć – dostał od losu i żony Allison (Zoey Deutch) drugą szansę, udaje mu się utrzymać w ryzach alkoholowy nałóg, a lada chwila na świecie pojawi się jego pierwsze dziecko. Co zatem wygra: podszyty lękiem instynkt samozachowawczy czy uczciwość? Do kogo należeć będzie ostatnie słowo w tej rozgrywce?

Eastwood punktuje także bolączki amerykańskiego systemu sprawiedliwości. Wychodzi poza pokój obrad i przygląda się intencjom poszczególnych postaci, z których niemal żadnej – co jest wyjątkowo przygnębiające – nie zależy na ustaleniu prawdy. I tak oto oskarżycielka Faith Killebrew (Toni Collette) upatruje w sprawie przede wszystkim szansy na szybsze objęcie fotela prokuratora okręgowego. Doprowadzenie do wyroku dożywocia za przemoc domową to przecież dodatkowe głosy od kobiet. Zblazowanym ławnikom marzy się zaś tylko jedno – jak najszybsze zakończenie rozmów, podjęcie decyzji i powrót do domów – w końcu czas to pieniądz. Zupełnie nie w smak im podważanie dowodów i zabawa w detektywów, która może ciągnąć się w "nieskończoność". Szybkie, bezrefleksyjne ferowanie wyroków idealnie wpisuje się także w dynamikę naszych czasów i jest dużo łatwiejsze niż skrupulatne analizowanie danych. Jedynie Harold (J.K. Simmons), emerytowany detektyw, widzi w historii dziury, których nie są w stanie załatać zapewnienia prokuratury. Kemp zaś robi wszystko, żeby kontrolować sytuację – co w zastanych okolicznościach przyrody nie jest szczególnie trudne.

Stylistyką "Jurorowi #2" bliżej do filmu telewizyjnego niż do rozdmuchanych dramatów, do których przez lata przyzwyczajał nas swoją twórczością weteran kina. Eastwood jednak ciągle pozostaje wierny temu, co interesuje go najbardziej – człowiekowi w sytuacji kryzysowej, stojącemu przed granicznym wyborem. To tym trzyma nas ponownie na krawędzi fotela, rozpala ciekawość, pobudza do refleksji. Zanim wyciągnie ostatniego asa z rękawa, zmierzy nasze sumienie, sprawdzi poziom dyskomfortu. Jako twórca i człowiek pozostaje nieugięty, w końcu to moralista nie tylko niedzielny i medialnie modny, ale autentyczny, z krwi i kości, przez cały czas wierzący w sprawiedliwość.
Idź do oryginalnego materiału