Na starość mój syn przestał ze mną rozmawiać. Znów wrócił do kobiety, która już raz złamała mu serce.

newsempire24.com 23 godzin temu

Na stare lata mój syn przestał ze mną rozmawiać. Wrócił do kobiety, która już raz złamała mu serce.

Każda matka pragnie dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. Żeby miał ukochaną osobę u boku, pracę, która daje radość, i życie bez cierpienia i rozczarowań. Ale, jak to często bywa, dzieci nas nie słuchają, popełniają te same błędy, wpadają w te same pułapki. Tak też stało się z moim starszym synem. Po rozwodzie wydawało się, iż wszystko zrozumiał. A potem znowu zrobił krok w tę samą przepaść.

Kiedy jako młody chłopak wrócił po studiach, poznał dziewczynę o imieniu Kasia. Nasze małe miasteczko na Podlasiu gwałtownie doniosło mi plotki: miała złą reputację, wielu chłopaków, ciągłe awantury z rodzicami. Ale postanowiłam dać jej szansę. W końcu jestem matką. Spotkać się z Kasią – znaczyło przekonać się, kim jest ta, która zawładnęła sercem mojego chłopca.

Wypucowałam mieszkanie do połysku, ugotowałam rosół, nakryłam do stołu. A ona przyszła… żując gumę, z wyzywającym spojrzeniem i zachowaniem. Ani „dzień dobry”, ani szacunku w słowach. Zostawiła wrażenie kogoś, komu zupełnie nie zależy na innych.

Wielu pytało mnie wtedy: „Danuta, czy ty nie widzisz, w co on się pakuje?” Widziałam. Oczywiście, iż widziałam. Ale Bartek był wtedy oślepiony. Miesiąc później już składali papiery do urzędu stanu cywilnego. Rodzice Kasi opłacili wszystko. Milczałam. Miałam nadzieję, iż miłość ją zmieni.

Ale cudu nie było. Kasia nie gotowała, nie sprzątała, zamawiała jedzenie na wynos, a gdy syn był zmęczony, urządzała sceny. Przylatywał do mnie, płakał, pił herbatę i znów wracał do niej. Aż w końcu się rozstali. Cicho. Bez awantur. Po pół roku.

Widziałam, jak cierpiał. Zamykał się w sobie. Milczał. Unikał rozmów. I ja – znów jako matka – próbowałam mu pomóc. Poznałam go z córką mojej dawnej przyjaciółki. Mądra, dobra, spokojna. Nie piękność, ale z sercem i duszą. Zaczęli się spotykać, chodzili na spacery, śmiali się, planowali przyszłość. Już widziałam, jak będę niańczyć ich dzieci. Ale…

Kasia wróciła.

Najpierw dzwoniła. Potem przyjeżdżała. W końcu Bartek znów zaczął znikać. Pewnego dnia poszedł do tej dziewczyny – tej, która pomogła mu stanąć na nogi – i powiedział, iż są „zbyt różni”. A tydzień później oznajmił mi, iż znów się żeni. Z Kasią.

Nie wierzyłam własnym uszom. Pytałam: „Po co? Przecież to już było! Wiesz, jak to się skończy”. On tylko milczał. A gdy zebrał się na odwagę, zadzwonił i powiedział: „Mamo, nie przyjeżdżaj na ślub. Wiem, jak ją traktujesz. Nie chcę psuć święta ani tobie, ani sobie”.

Odmówił mi. Mnie – matce, która nie spała nocami, która trzymała go za rękę, gdy nie miał siły wstać z łóżka. Dla kogo? Dla tej, która już raz go złamała. Dla tej, której choćby własni rodzice nie potrafią usprawiedliwić.

Nie poszłabym. Wiem. Ale usłyszeć to – to jak dostać policzek.

Często teraz myślę: miałam dwóch synów. A teraz mam jednego. Chociaż obaj żyją. Tylko jeden z nich sam mnie wykreślił ze swojego życia. Za co? Za to, iż byłam szczera? Za to, iż chciałam uchronić go przed bólem?

Mówią, iż nie można się wyrzekać dzieci. Bez względu na wszystko. Ale co robić, gdy to dziecko samo cię odrzuca, ignoruje, odpycha? Gdy twoje słowa, twoja troska – to ciężar, który zrzuca jak niepotrzebny balast?

Nie przeklinam. Nie złoszczę się. Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona czekaniem, aż otworzy oczy. Zmęczona nadzieją, iż pewnego dnia powie: „Mamo, miałaś rację”. Już nie czekam. Mój młodszy syn jest blisko. Pomaga, dzwoni, przyjeżdża. Ma rodzinę, ma sumienie.

A Bartek? Ma tylko Kasię…

Idź do oryginalnego materiału