Na starość mój syn przestał ze mną rozmawiać. Wrócił do kobiety, która raz już złamała mu serce.

newsempire24.com 3 tygodni temu

Na stare lata mój syn przestał ze mną rozmawiać. Wrócił do kobiety, która już raz złamała mu serce.

Każda matka pragnie dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. Żeby miał ukochaną osobę u boku, pracę, która daje radość, i życie bez bólu i rozczarowań. Ale, jak to często bywa, dzieci nas nie słuchają, popełniają te same błędy, wpadają w te same sidła. Tak stało się z moim najstarszym synem. Po rozwodzie wydawało się, iż wszystko zrozumiał. A potem — znów krok w tę samą przepaść.

Gdy jako młodzieniec wrócił po studiach, poznał dziewczynę o imieniu Kinga. Nasze małe miasteczko na Podlasiu gwałtownie doniosło mi plotki: miała złą sławę, wielu chłopaków, wieczne kłótnie z rodzicami. Ale postanowiłam — dam jej szansę. W końcu jestem matką. Spotkać się z Kingą — znaczyło zrozumieć, kto zawładnął sercem mojego chłopca.

Wyszorowałam mieszkanie do czysta, ugotowałam żurek, nakryłam stół. A ona przyszła… przeżuwając gumę, z wyzywającym spojrzeniem i butną postawą. Ani „dzień dobry”, ani szacunku w słowach. Zostawiła wrażenie osoby, której na innych zupełnie nie zależy.

Wielu pytało mnie wtedy: „Grażyno, czyż nie widzisz, w co się pakuje?” Widziałam. Oczywiście, iż widziałam. Ale Krzysztof był wtedy zaślepiony. W miesiąc później złożyli już papiery w urzędzie. Rodzice Kingi wszystko opłacili. Milczałam. Miałam nadzieję, iż miłość ją zmieni.

Lecz cudu nie było. Kinga nie gotowała, nie sprzątała, zamawiała jedzenie do domu, a gdy syn wracał zmęczony — urządzała sceny. Przybiegał do mnie, płakał, pił herbatę i wracał do niej. Aż się rozstali. Cicho. Bez awantur. Po pół roku.

Widziałam, jak cierpiał. Zamykał się. Milczał. Unikał rozmów. A ja — znów jako matka — próbowałam mu pomóc. Poznałam go z córką mojej dawniej znajomej. Mądra, dobra, spokojna. Nie piękność, ale z duszą i sercem. Zaczęli się spotykać, spacerowali, śmiali się, snuli plany. Już sobie wyobrażałam, jak będę niańczyć ich dzieci. Ale…

Kinga wróciła.

Najpierw dzwoniła. Potem przyjeżdżała. W końcu Krzysztof znów zaczął znikać. Pewnego dnia przyszedł do tej dziewczyny — tej, która pomogła mu stanąć na nogi — i powiedział, iż są „zbyt różni”. A tydzień później oznajmił mi, iż znów się żeni. Z Kingą.

Nie wierzyłam własnym uszom. Pytałam: „Po co? Przecież już to było! Wiesz, jak to się skończy.” Milczał tylko. A gdy zebrał się na odwagę, zadzwonił i rzekł: „Mamo, nie przyjedziesz na wesele. Wiem, co o niej myślisz. Nie chcę psuć święta ani tobie, ani sobie.”

Odmówił mi. Mnie — matce, która nie spała nocami, która trzymała go za rękę, gdy nie miał siły wstać z łóżka. Dla kogo? Dla tej, która raz już go złamała. Dla tej, której choćby własni rodzice nie potrafią usprawiedliwić.

Nie poszłabym. Wiedziałam to. Ale usłyszeć to — to jak dostać policzek.

Teraz często myślę: miałam dwóch synów. A teraz — jednego. Choć obaj żyją. Tylko jeden z nich — sam mnie wykreślił ze swojego życia. I za co? Za to, iż byłam szczera, za to, iż chciałam go uchronić przed cierpieniem?

Mówią, iż nie wolno odtrącać dzieci. Nieważne, co się stało. Ale co robić, gdy dziecko samo cię wymazuje, ignoruje, odpycha? Gdy twoje słowa, twoja troska — to ciężar, który zrzuca jak zbędny balast?

Nie przeklinam. Nie złoszczę się. Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona czekaniem, aż otworzy oczy. Zmęczona nadzieją, iż pewnego dnia powie: „Mamo, miałaś rację.” Już nie czekam. Mój młodszy syn jest blisko. Pomaga, dzwoni, przyjeżdża. Ma rodzinę, ma sumienie.

A Krzysztof — ma tylko Kingę.

Idź do oryginalnego materiału