Stała na krawędzi przepaści, ale miłość przywróciła ją do życia — historia, która wzrusza do łez
Chciałabym opowiedzieć Wam historię, która wciąż nie daje mi spokoju. To nie jest tylko opowieść, to przypomnienie, iż choćby w najciemniejsze dni nadzieja może przyjść — cicho, niepostrzeżenie, ale na czas. I iż prawdziwa miłość nie znika, gdy życie staje się trudne.
Początek tej historii miał miejsce w sali miejskiego szpitala w Krakowie, gdzie trafiłam po urazie kolana. Zdawałoby się, nic wielkiego — naderwanie więzadeł, tydzień obserwacji, i do domu. Jednak współlokatorka — drobna, niemal dziewczęca sylwetka, blade oblicze, oczy pełne bólu — na zawsze zmieniła moje postrzeganie życia.
Nazywała się Ewa. Miała tylko 22 lata. Czekała na operację, która miała odebrać jej część ciała — lekarze uznali, iż amputacja nogi powyżej kolana była jedyną szansą na uratowanie jej życia.
Każdego ranka przychodził do niej chłopak. Nazywał się Piotr. Przynosił jej kawę w termosie, opowiadał, co dzieje się na zewnątrz, dostarczał zabawnych historii z internetu, a czasem po prostu siedział w milczeniu trzymając ją za rękę.
Mimowolnie stałam się świadkiem jednej z ich rozmów. Próbowała przekonać go, by odszedł. Mówiła, iż nie chce być dla niego ciężarem, iż nie chce odbierać mu przyszłości. Jej głos drżał, a twarz miała nieruchomą jak kamień.
On jednak odpowiedział cicho, ale z niezłomną pewnością:
— Zapomnij. Nigdzie nie odchodzę. To nasze życie i w nim zostaję. Na zawsze.
Pewnego wieczoru wyszłam na chwilę na korytarz. Kiedy wróciłam, serce mi stanęło — Ewa stała przy oknie. Siódme piętro. Wiatr szarpał jej włosy, ręce drżały. Patrzyła w dół.
Rzuciłam się do niej, zawołałam jej imię. Odwróciła się — cała we łzach. Objęłam ją, dosłownie odciągnęłam od okna. Długo siedziałyśmy w milczeniu. Potem opowiedziała mi wszystko.
— Nigdy nie założę sukni ślubnej, — szeptała. — Nie zatańczę pierwszego tańca. Nie pobiegnę za swoim dzieckiem. Kim będę bez nogi?..
Starałam się ją uspokoić, ale czułam: ona już przechodzi przez własne piekło. Jej dusza była rozdarta. Jakby już się ze sobą żegnała.
Po kilku dniach przeprowadzono jej operację. Nocami jęczała, prosiła o więcej środków przeciwbólowych, ale sądzę, iż najbardziej bolało nie ciało, ale serce.
Zostałam wypisana. Dzwoniłam do niej, próbowałam wspierać, ale odpowiadała chłodno, monosylabami. Wyraźnie dawała do zrozumienia, iż nie chce nikogo obok. Przestałam więc się narzucać. Jednak w myślach była ze mną.
Minęły lata. Nie wiedziałam, co się z nią dzieje, jak żyje, czy w ogóle…
Aż pewnego dnia, jakby zupełnie zwyczajnego. Lato, słońce, spaceruję po Parku Łazienkowskim. I nagle widzę: młoda para z dwiema dziewczynkami — uśmiechają się, śmieją, bawią się. I nagle zdaję sobie sprawę — to jest Ewa. A obok — ten sam Piotr.
Podbiegłam, objęłam ją — obie popłakałyśmy się ze szczęścia. Śmiała się przez łzy. Opowiedziała, iż otrzymała nowoczesną, wygodną protezę, iż ponownie nauczyła się chodzić, prowadzić samochód, iż skończyła studia, znalazła pracę. w tej chwili jest na urlopie macierzyńskim — młodsza ma zaledwie pół roku.
— Wtedy byłam na granicy, — powiedziała cicho. — Gdyby nie Piotr… Zrobiłabym ten krok. On nie pozwolił mi się złamać. Każdego dnia powtarzał, iż mnie kocha. Przekonywał, iż życie się nie skończyło. A dopiero zaczęło od nowa.
Długo jeszcze rozmawiałyśmy, potem poszłam dalej, ale w moim sercu pozostało światło.
Wiecie, często narzekamy: korki, zmęczenie, kłótnia, szef, kryzys… A gdzieś w tym czasie ktoś walczy o prawo do prostego życia. Do tego, by stanąć na nogi — dosłownie i w przenośni.
Historia Ewy i Piotra to nie opowieść o bólu. To historia o sile miłości. O tym, jak ważne jest trzymać się za ręce. Jak ważne jest się nie poddawać. Jak istotne jest bycie blisko, choćby gdy jest strasznie.
Oby każdy miał takiego człowieka jak Piotr. I obyśmy sami byli kimś takim — dla kogoś, komu teraz jest trudno. Bo czasem choćby jedna wyciągnięta dłoń potrafi ocalić całe życie.