Sebastian Gabryel: Choć w dużej mierze jesteś związany z Poznaniem, to pochodzisz z małej wielkopolskiej wsi Kębłowo. Jaki wpływ miały rodzinne strony na twoją wrażliwość muzyczną?
Karol Majerowski*: Ogromny i chyba podstawowy. Bliskość przyrody, piękna wiejska architektura, śpiew ptaków i żab, rozciągnięty, powolny krajobraz Doliny Środkowej Obry – to wszystko jakoś ukształtowało moją wrażliwość muzyczną, a szerzej – artystyczną.
Gdy czasami wracam do swoich starych płyt, muzycznych wyborów, zauważam, iż niezależnie od tego, czy słuchałem Björk, czy wielkopolskich dudziarzy, zawsze poszukiwałem w muzyce podobnej nostalgii i intensywności.
Wydaje mi się, iż moja skłonność do post-rocka, rocka progresywnego, ambientu i muzyki klasycznej, a najbardziej do muzyki ludowej, to w dużej mierze wpływ krajobrazu – jedynego i niepowtarzalnego. Poza tym moim pierwszym kolektywem muzycznym, do którego trafiłem, była lokalna orkiestra dęta z Wolsztyna. To było doświadczenie formujące, którego nie potrafię przecenić. To wszystko działo się blisko, jakby tuż obok.
SG: We Call It A Sound to projekt, który za dwa lata będzie obchodzić 20-lecie. W ciągu tych wszystkich lat eksperymentowaliście na naprawdę wielu płaszczyznach. Każda wasza płyta przynosiła coś odmiennego. Jak patrzysz na nie, na każdą z osobna, z dzisiejszej perspektywy?

Karol Majerowski fot. Brama Poznania
KM: Zorientowałem się, iż nasze dotychczasowe płyty stanowią dla mnie pewien sposób zapisu mojego artystycznego „ja” w danym momencie. Są jak albumy zdjęć czy pamiętniki. Pokazują raczej etap procesu, stan umysłu czy przystanki w artystycznej podróży. Coś jak znaki miejscowości na pokonywanej rowerem drodze. Zawsze, gdy słucham naszych poprzednich płyt, dokładnie pamiętam uczucia, jakie towarzyszyły mi przy tworzeniu utworów. A jeżeli chodzi o samą zawartość albumów, to uważam, iż każdy z nich był czymś progresywnym, interesującym i innym na polskiej scenie muzyki alternatywnej. Może dzięki temu starzeją się wolniej niż my sami.
SG: A masz jakieś swoje ulubione momenty z historii zespołu, które najbardziej lubisz wspominać?

Karol Majerowski, fot. materiały prasowe
KM: Było tego dużo – historia WCIAS to przede wszystkim historia twórczego fermentu i wieloletnich przyjaźni. Jednymi z moich ulubionych doświadczeń były koncerty w poznańskim CK Zamek i w TVP Kultura w 2018 roku. Również doświadczenie tygodniowej sesji nagraniowej „Hejnałów” w olenderskiej chacie w Borui Nowej jesienią 2016 roku do dziś budzi we mnie dobre wspomnienia. Mocnym doświadczeniem była kooperacja z producentem Maciejem Fryczem – ktoś taki wyciąga cię na artystyczne wyżyny, choćby nie wiesz kiedy. To było przy nagrywaniu „Trójpola” w 2013 roku. Ale fajnie jest też powspominać początki w kwartecie – licealne, wielogodzinne improwizacje w sali prób, pierwsze piosenki, nagrania, koncerty w Wolsztynie i Poznaniu.
SG: Jednym z członków formacji jest również twój brat, Filip. Czy jego udział w projekcie stanowi dla ciebie przeciwwagę – do twoich fascynacji, filozofii tworzenia, nawyków – czy może raczej reprezentuje podobny sposób myślenia o muzyce i nie ma między wami kontrastów?
KM: Nie jesteśmy identyczni, co oczywiście uważam za dużą wartość. Artystyczny ferment nie powstałby w warunkach spoczynku. Żeby powstało coś intrygującego, musi zadziać się proces – nie zawsze łatwy, ale taki, w którym coś się spala, buzuje, przepoczwarza. Wtedy sztuka jest pełna kolorów i odcieni, nie jest płaska. We WCIAS było kiedyś dużo dyskusji, dużo rozmów, proces twórczy między nami był niezwykle dynamiczny.
Sporo było tych kontrapunktów. Zawsze jednak owocem było coś, z czego obaj byliśmy zadowoleni.
Dzisiaj jest inaczej – zdaje się, iż nasze myślenie o muzyce i sztuce jest bardzo zbieżne, aczkolwiek jest to wynik wieloletniego procesu i znowu – to stan artystycznego „ja” na dzień dzisiejszy. Zdaje się, iż obaj siedzimy teraz bliżej osi wahadła, jest równowaga. Myślę, iż będzie to mocno słyszalne na naszej najnowszej płycie.
SG: W waszej twórczości zawsze sporo było muzyki elektronicznej, indie rocka, popu, a jednak to właśnie tradycyjna muzyka ludowa stanowiła jej najważniejszą część. Dlaczego to właśnie ona jest podstawą, tym fundamentem, na którym opieracie swoją muzykę?

Karol Majerowski, fot. materiały prasowe
KM: Odkąd pamiętam, czymś niezwykle ważnym w twórczości była dla nas autentyczność. Czyli bycie sobą, nieudawanie, szczerość. Muzyka ludowa – muzyka wiejskich muzykantów – to sztuka samorodna, niewymuszona i do bólu szczera, zarówno w słowach, jak i w grze. Kiedyś nie potrafiłem tego nazwać, dziś wiem, iż właśnie o to chodzi – iż w tej muzyce widać człowieka, widać jego wrażliwość.
To się mocno łączyło z tym, jak myślałem o sztuce, zanim zacząłem zajmować się tradycją.
Ktoś kiedyś powiedział mi tak: „Muzyk gra to, co słyszy, muzykant – to, co czuje”. I to pasowało zarówno do twórczości WCIAS, jak i do ludowej muzyki. Te dwa punkty – komponowanie autorskich utworów i granie do tańca – łączą krzywą, na której powstaje nasza muzyka. A polska muzyka wiejskich muzykantów już sama w sobie jest niepowtarzalna i fascynująca – w rytmice, melodii i w brzmieniu. Równie istotny jest dla mnie kontekst korzeni i przodków – muzyka ludowa jest dla mnie łącznikiem tego, co kiedyś, z tym, co teraz.
SG: Nie od dziś współpracujesz ze Stowarzyszeniem Dom Tańca Poznań oraz Fundacją Muzyka Zakorzeniona. Co daje ci ta kooperacja nie tylko jako muzykowi, ale po prostu człowiekowi?

Karol Majerowski, fot. materiały prasowe
KM: To przede wszystkim fantastyczna przygoda z muzyką. Odkąd zacząłem uczęszczać na spotkania Domu Tańca, czuję, jak bardzo rozwijam się jako muzyk – choćby w kwestiach czysto technicznych: granie do tańca to duże wyzwanie, nie ma elektroniki, odtwarzaczy. Jest tylko to, co jako muzyk zagrasz tancerzom pod nogę – a bywają oni wymagający. jeżeli chodzi o aspekt humanistyczny, to w życiu bardzo ważne jest dla mnie robić coś wartościowego dla innych. Działając w tych organizacjach, mogę, rozwijając własną pasję, jednocześnie dawać publiczności coś, na czym im zależy i z czego czerpią radość. To ogromna satysfakcja. Co równie istotne, Stowarzyszenie Dom Tańca Poznań to wspólnota ludzi – przestrzeń spotkań, przyjaźni i wspólnego działania.
SG: W ramach otrzymanego stypendium komponujesz utwory właśnie na nowy album We Call It A Sound i wiadomo, iż są one oparte na motywach tradycyjnych wielkopolskiej wsi. O jakie dokładnie motywy chodzi? Jak przebiegają prace nad tym materiałem?
KM: Chodzi przede wszystkim o muzykę wielkopolskich dudziarzy. Sam gram na dudach wielkopolskich w sposób tradycyjny. Na płycie rozszerzymy tę formułę. Praca nad materiałem to przede wszystkim spotkania i długie improwizacje. Stawiamy na organiczność, brzmienie i długie ogrywanie melodii.

Karol Majerowski i Kazimierz Nowak fot. Piotr Baczewski
SG: Kiedy możemy spodziewać się albumu? I jak zapowiada się u ciebie drugie półrocze pod kątem koncertowym?
KM: Album ukaże się na koniec roku 2025. W międzyczasie będzie dużo działań wokół Domu Tańca Poznań i Fundacji Muzyka Zakorzeniona – koncerty, audycje, nagrania. Koncerty We Call It A Sound planujemy na rok 2026.
*Karol Majerowski – muzyk, śpiewak, kompozytor. Pochodzi z Kębłowa w powiecie wolsztyńskim. Gra do tańca i koncertuje w całej Polsce. Aktywny członek Stowarzyszenia Dom Tańca Poznań i Fundacji Muzyka Zakorzeniona. W ramach stypendium skomponuje utwory muzyczne oparte na motywach tradycyjnych wielkopolskiej wsi, które złożą się na piąty autorski album projektu WCIAS (We Call It a Sound).