Muzyczny Berlin na przełomie roku. Okiem Sławomira Pietrasa

angora24.pl 10 miesięcy temu

Do wykonania tego dzieła dobiera się zwykle głosy solowe o nie najpiękniejszym brzmieniu, ale za to supermuzykalne i śpiewające stylowo. Takimi właśnie byli: Simone Schneider (sopran), Marina Prudenskaya (alt), Klaus Florian Vogt (tenor) i Christof Fischesser (bas).

Za to rewelacją wieczoru okazał się holenderski dyrygent Jaap van Zweden, który berlińską Staatskapelle poprowadził wzorowo, choć w tempach nieco za szybkich, ale wydobywając z gry muzyków najsubtelniejsze, zawsze doskonale słyszalne piana. W wykonaniu wziął udział osiemdziesięcioosobowy chór operowy, grzmiący hucznie i dostojnie, w swych kostiumach koncertowych wyglądający nobliwie, a choćby nieco leciwie.

Urodzony w Amsterdamie Jaap van Zweden swą karierą dyrygencką przemierzył Concertgebouw, Enschede, Hagę, Hilversum i Antwerpię. Potem były: Hongkong, Dallas, Nowy Jork, Seul, Paryż, Lipsk, Wiedeń, Londyn, Chicago, Cleveland i Los Angeles. W jego rozległym repertuarze szczególnie cenione są pozycje wagnerowskie. Dyrygując IX Symfonią, olśnił precyzją brzmienia, błyskotliwą interpretacją i wirtuozerią nadaną poszczególnym grupom świetnie muzykujących instrumentalistów. Do kariery zaiste światowej brakło mu chyba tylko urody. Z tyłu podobny był do naszego Urbana z odstającymi uszami, a z przodu do jednego z pisowskich prominentów.

Następnego dnia w Sali Wielkiej berlińskiego Konzerthausu odbył się noworoczny koncert filharmoniczny poprowadzony przez nową szefową Joanę Mallwitz. Urodzona w Hildesheimie, wykształcona w Hanowerze, po debiucie na festiwalu w Salzburgu (Cosi fan tutte), dyrygowaniu w Norymberdze, Londynie, we Frankfurcie, w Oslo, Zurychu, Dreźnie, Monachium, Paryżu, Göteborgu i Wiedniu, w tym sezonie otrzymała szansę samodzielnego pokierowania olbrzymim organizmem artystycznym w jednym w najpotężniejszych ośrodków muzycznych świata, jakim jest w tej chwili Berlin.

Ma zaledwie 37 lat, wraz z mężem i synem zamieszkała w Berlinie, olśniewa smukłą sylwetką tancerki, na estradzie porusza się z gracją, a dyryguje z precyzją, klarownością, wdziękiem i fantazją, których próżno doszukiwać się w działaniach wielu jej konkurentów płci męskiej.

Program koncertu ułożyła imponująco, począwszy od Orfeusza Monteverdiego (początki gatunku operowego), poprzez uwerturę do operetki Offenbacha Orfeusz w piekle, arię Cherubina i uwerturę do Wesela Figara Mozarta, aż po słynną temporalę i cavatinę Rozyny z Cyrulika sewilskiego Rossiniego. Natomiast po przerwie świetnie zabrzmiały obszerne fragmenty z baletu Romeo i Julia Prokofiewa, koloraturowa aria z opery Romeo i Julia Gounoda i na koniec, zupełnie niepotrzebnie już, fragmenty musicalu West Side Story Bernsteina.

Śpiewała głosem ślicznym, niewielkim, ale dobrze wyszkolonym Lea Desandre, francusko-włoska mezzosopranistka, jak napisano w programie. Jest śpiewaczką dopiero początkującą, ale niechże zostanie jak najdłużej pod opieką tak czujnego dyrygenta (jak najbardziej płci żeńskiej) jak Joana, która tonowała orkiestrę, eksponując piękno głosu swej solistki, a ponadto grając na cembalo (Monteverdi) i zwięźle, świetną niemczyzną komentując poszczególne utwory, co w tutejszym języku nazywa się Moderation.

Awangarda polskich melomanów spod znaku Grand Touru odwiedziła muzyczny Berlin, zaznając wiele satysfakcji w słuchaniu dwóch tamtejszych, ale nie jedynych orkiestr prowadzonych przez wyśmienitych kapelmistrzów. Przy okazji zajrzałem do najbliższych planów łódzkiej agencji Grand Tour:

1. W marcu Walencja (Orfeusz i Eurydyka Glucka)

2. W kwietniu Lipsk (Kawaler srebrnej róży i Rigoletto)

3. W maju Lizbona (Falstaff Verdiego)

4. W lipcu Torre del Lago we Włoszech (Tosca)

5. W sierpniu Sankt Margarethen w Austrii (Aida).

Od czternastu lat niemal co miesiąc towarzyszę ekipom polskich operomanów na wizytach w różnych teatrach operowych prawie na całym świecie. Razem przeżywamy wiele niezapomnianych doznań podczas spektakli. jeżeli chodzi o mnie, dodatkowo bardzo często wzbogacam swe doświadczenia i kontakty związane z moim zawodem. Gdyby teraz kazano mi pokierować teatrem operowym, z łatwością przeskoczyłbym moje niegdysiejsze dokonania. Myślałem o tym, wracając z Berlina, jakże potężnego centrum sztuki operowej i baletowej, jakże niedaleko od nas. Myślałem o tym, ale to już „nie moje małpy i nie mój cyrk”!

Idź do oryginalnego materiału