Kiedy piszę te słowa, czyli w przedostatni tydzień września, na czele polskiej listy OLiS są Young Leosia i bambi z płytą „PG$”, a na amerykańskim zestawieniu Billboard 200 króluje krążek „Short N’ Sweet” Sabriny Carpenter (na OLiS zajmuje on miejsce trzecie). Z kolei w Wielkiej Brytanii najlepiej sprzedaje się longplay „Luck and Strange” Davida Gilmoura.
Dla tych, którzy od nowości wolą stare piosenki, też nie brakuje propozycji. Mimo iż na listach przebojów co rusz pojawiają się nowi wykonawcy, to są artyści, którzy od dawna przyciągają uwagę, a ich nagrania się nie starzeją. Aby je usystematyzować, amerykański magazyn „Rolling Stone” stworzył listę „500 najlepszych albumów wszech czasów” („The 500 Greatest Albums Of All Time”). Początkowo zarzucano temu zestawieniu, iż pomija wartościowe płyty niektórych ciemnoskórych wykonawców, ale później skorygowano ten błąd.
W edycji z 2003 roku na czele była płyta „Orkiestra klubu samotnych serc sierżanta Pieprza” grupy The Beatles. „To najważniejszy rockandrollowy album, jaki kiedykolwiek powstał” – napisano w uzasadnieniu. „To niezrównane połączenie wyrafinowanego brzmienia, świetnych piosenek, pomysłowej okładki i perfekcyjnej technologii studyjnej. Wszystko stworzone przez rockandrollową grupę wszech czasów”. Wprawdzie album miał premierę 57 lat temu, ale i po tylu latach warto do niego wrócić. Podobnie jak do pozostałych krążków z zestawienia „Rolling Stone”.
W kolejnych edycjach „The 500 Greatest Albums of All Time” było więcej płyt artystów o innym niż biały kolorze skóry. Równocześnie wprowadzano na listę wyróżniające się nowe wydawnictwa. Z każdą kolejną odsłoną zestawienia o jego składzie decydowało coraz więcej głosujących. W 2020 roku było ich ponad 300. Każdy typował po 50 tytułów. Na tej podstawie tworzono finalną listę, za każdym razem o nieco innym układzie, bo wchodziły na rynek nowe płyty.
W najnowszym notowaniu grupa The Beatles z „Sierżantem Pieprzem” jest dopiero na 24. miejscu. O parę stopni wyżej są jej krążki „Revolver” i „Abbey Road”, odpowiednio na miejscach jedenastym i piątym. Też warto do nich wrócić lub się z nimi zapoznać, jeżeli ktoś jeszcze tego nie zrobił. Wyżej od „Sierżanta Pieprza” są też m.in. płyty „Born to Run” Bruce’a Springsteena (miejsce 21.), „Highway 61 Revisited” Boba Dylana (18.), „Thriller” Michaela Jacksona (12.), „Purple Rain” Prince’a (8.), „Nevermind” Nirvany (6.), „Blue” Joni Mitchell (3.) i „Pet Sounds” kapeli The Beach Boys (2.). Na szczycie wylądował krążek „What’s Going On” przedstawiciela amerykańskiej czarnej muzyki Marvina Gaye’a.
„Do napisania tytułowej piosenki skłoniła go brutalność policji” – napisano w „Rolling Stone” o twórcy albumu. – „Założyciel wytwórni Motown Records, Berry Gordy, początkowo uznał, iż protest songi wyszły z mody i nie dawał szans piosence «What’s Going On», ale ostatecznie pozwolił Gaye’owi dograć do niej kilka innych kompozycji, żeby powstał cały longplay. W efekcie na rynek trafił jeden z najważniejszych koncepcyjnych albumów w stylu soul”.
Jeśli więc ktoś chciałby wrócić w jesienne wieczory do 1971 roku, kiedy ukazał się krążek uznany przez „Rolling Stone” za album wszech czasów, to droga wolna. Czy jednak wszyscy zgodzą się z tak wysokim jego miejscem na liście?
Większość albumów z pierwszej dwudziestki notowania pochodzi sprzed blisko pół wieku. Tylko kilka płyt jest młodszych. Tymczasem melomani słuchają dziś więcej nowych nagrań. W strumieniu – a głównie w taki sposób odbierana jest teraz muzyka – najwięcej, bo aż 27 mld, odsłuchów, ma składanka przebojów rapera Posta Malone’a, zatytułowana „The Diamond Collection”. Na drugim miejscu (z ponad 17 mld odsłuchów) jest album „Un Verano Sin Ti” Portorykańczyka o pseudonimie Bad Bunny, a pierwszą trójkę zamyka „Divide” Eda Sheerana (15 mld odsłuchów).
Najbardziej popularna na Spotify jest Taylor Swift. Fani słuchali w streamingu jej nagrań 90 mld razy. Na drugim miejscu jest kanadyjski piosenkarz i raper Drake (blisko 80 mld). Trzecie miejsce zajmuje wspomniany Bad Bunny (75 mld), który dzięki Spotify zyskał tylu fanów, iż jego tegoroczna trasa koncertowa jest na trzecim miejscu pod względem wartości przychodów (175 mln dolarów), tuż za tournée Taylor Swift i Madonny.
O ile miejsca płyt i wykonawców na listach ulegają szybkim zmianom, o tyle w klasyfikacji gitarzystów pierwsze miejsce zajmuje zwykle ten sam muzyk, a jest nim Jimi Hendrix. Gitara to istotny instrument niemal w każdym muzycznym stylu. „Nie jest ona dla mnie zwykłym przedmiotem” – powiedziała o swojej gitarze Joan Jett. – „Stanowi moje przedłużenie. Jest tym, kim jestem”. Takie znaczenie ma gitara dla wielu instrumentalistów, zwłaszcza grających muzykę rockową. Na cześć gitary magazyn „Rolling Stone” stworzył listę 250 najlepszych instrumentalistów wszech czasów („The 250 Greatest Guitarists Of All Time”). Zgromadził na niej wirtuozów sześciu strun reprezentujących różne muzyczne style – poczynając od rocka i bluesa, poprzez folk, country, reggae, flamenco i punk, a na jazzie kończąc.
Pierwsze miejsce zajmuje Hendrix, który dla wielu gitarzystów – nie tylko rockowych – jest przez cały czas niedoścignionym wzorem. Moment, kiedy na festiwalu w Monterey podpalił gitarę, przeszedł do historii. Muzyk zmarł 18 września 1970 roku w wieku 27 lat, pozostawiając po sobie 4 oficjalne albumy (w tym zarejestrowany na żywo krążek „Band of Gypsys”) oraz mnóstwo innych nagrań, zarówno studyjnych, jak i koncertowych. Najnowsze wydawnictwo nosi tytuł „Electric Lady Studios: A Jimi Hendrix Vision” i ma mieć premierę 4 października. Składa się z 3 płyt CD (lub 5 winyli) oraz krążka Blu-ray. Zawiera materiał filmowy i 39 nagrań, które muzyk zarejestrował w 1970 roku, w ostatnich miesiącach przed śmiercią. Kolejna propozycja dla melomanów, którzy szukają muzyki na jesienną zadumę.