Czytaj też: Z Domu Mehoffera znikają obrazy. Zagrożeniem dla kolekcji stali się spadkobiercy
Świątynia sztuki
Wydaje się, iż instytucja zdążyła skutecznie wrosnąć w lokalny krajobraz. Leży niejako na końcu świata, w miejscowości Susch, którą zamieszkuje około 200 osób. Za to sąsiedztwo jest wyśmienite – nie tak daleko położone są bowiem Davos oraz St. Moritz, z obu miejscowości, jadąc przez góry, dotrzemy w niespełna godzinę.
Przez ponad sześć lat działalności udało się zorganizować kilkanaście wystaw. Muzeum za cel stawia sobie „reinterpretację kanonu” – skoncentrowane jest na promowaniu sztuki kobiet, odkrywaniu postaci, z którymi historia sztuki obeszła się niezbyt łaskawie. Nie jest jednak twierdzą sztuki feministycznej, a w jego wnętrzach znajdziemy również prace kilku mężczyzn.
Powierzchnia wystawiennicza to imponujące 1500 m kw., kilka mniej od warszawskiej Zachęty. Siłą rzeczy nie ma tłumów, co też sprzyja spokojnemu zwiedzaniu. Nie doświadczymy tu gonitwy czy całego tego bezmyślnego pstrykania zdjęć znanego z dużych muzeów.
Szwajcarscy architekci Chasper Schmidlin oraz Lukas Voellmy stworzyli nadzwyczajną przestrzeń. Kompleks powstał m.in. w obiektach poklasztornych i dawnym browarze. Wnętrza muzeum są tak naprawdę jednym wielkim dziełem. To jest właśnie architektura rozumiana jako doświadczenie. Całość czeka niedługo rozbudowa: za około 2 lata kolejny budynek ma zostać zaadaptowany, żeby pomieścić kolekcję fundatorki.
Czytaj też: Nic się nie dzieje, ale trudno oderwać wzrok. Wystawy Billa Violi ogląda się jak film
Muzealni pielgrzymi
Na logikę całe przedsięwzięcie nie powinno się udać. Trzeba zadać sobie pytanie, komu chce się specjalnie przyjeżdżać w tak odludne miejsce. Weźmy pod uwagę jeszcze program, który w żadnym wypadku nie jest skrojony pod typowego czy też masowego turystę. Skupiony na sztuce kobiet raczej zawęża niż poszerza grono potencjalnych odbiorców.
Jednak koncept wypalił. Muzeum, o dziwo, żyje. Zdarza się, iż gości jest ponad 500 tygodniowo, zwłaszcza w okresie wakacyjnym. o ile wziąć pod uwagę położenie placówki, to naprawdę solidna frekwencja. Do Susch trudno trafić przez przypadek. Tym sposobem do miasteczka przyjeżdżają przeważnie goście świadomi, którzy wiedzą, na co się piszą.
Publika jest mocno międzynarodowa z wiadomych względów. Szwajcaria to kraj wysoce specyficzny również pod względem turystycznym. Niemniej jednak, goście z Polski są stałym elementem krajobrazu Susch. W końcu rodacy są ciekawi, co też polska miliarderka zrobiła na końcu świata.
Fundatorka wyobraziła sobie muzeum jako miejsce pielgrzymek. To nie do końca przenośnia. Z najbliższego międzynarodowego lotniska w Zurychu jedzie się łącznie czterema pociągami. Zabić czas pozwalają widoki za oknem, góry i chmury. Jazda autem również nie należy do najkrótszych.
Czytaj też: Mona Lisa na urlopie. Jak nadmierna turystyka zaczyna gnębić muzea
Maziarska w Alpach
Poświęcić się i dojechać na pewno warto. Tegorocznym wydarzeniem na tym pozornym końcu świata jest wielka wystawa Jadwigi Maziarskiej. Ekspozycja pod tytułem „Assembly” prezentuje dorobek krakowskiej artystki, która odeszła w 2003 r. Ponad 15 lat temu ostatnia duża wystawa „Atlas Wyobrażonego” odbyła się na warszawskim Zamku Ujazdowskim. Przez ten czas działo się niewiele.
Zagraniczna retrospektywa przyszła po upływie praktycznie całego pokolenia. Tak dużej wystawy nie miała nigdy.
Prezentacja przybliża twórczość Maziarskiej, pokazuje, jak bardzo artystka zmieniała się na przestrzeni lat. Ciągle poszukiwała i eksperymentowała, nie odcinała kuponów, jak co niektórzy. Chyba najbardziej zaskakuje fakt, iż jedna osoba tworzyła tak różnorodne prace. Niespokojna artystyczna dusza.