Może grać czy nie może?

gazetafenestra.pl 1 tydzień temu
Obsadzenie Rachel Zegler w roli Śnieżki wzbudziło liczne dyskusje / Źródło: Heute.at/materiały prasowe Disney

Obsadzanie ról w hollywoodzkich produkcjach na podstawie rasy aktorów coraz częściej jest przedmiotem sporów i ożywionych dyskusji. Nie jest to jednak coś zupełnie nowego. Samo pojęcie „whitewashingu” jest zakorzenione w historii filmu. Liczne są głosy, iż mimo poprawy, jest to ciągle istotny problem, z drugiej strony – pojawia się wiele opinii bardziej zwracających uwagę na odwrotny proces.

W ostatnim czasie szeroki odzew wzbudził angaż Rachel Zegler do tytułowej roli w tegorocznej „Śnieżce” i Paapy Essiedu jako Severusa Snape’a w nadchodzącej serialowej adaptacji „Harry’ego Pottera”. Jednocześnie wciąż podnosi się temat niedostatecznej reprezentacji mniejszości, co skutkuje chociażby oscarowymi standardami inkluzywności. To co chciałbym potępić na początku, żeby później pozwolić sobie na rozpatrzenie samego zagadnienia, to hejt wylewający się na konkretnych aktorów. Zamiast merytorycznej dyskusji znajdziemy w internecie mnóstwo wpisów obraźliwych, zabarwionych rasizmem i personalną agresją. To zachowanie obrzydliwie i krzywdzące wobec wszystkich aktorów.

White America

Do pewnego momentu w Hollywood rasy inne niż biała były adekwatnie nieobecne. Rzeczywistość Ameryki opartej na segregacji rasowej skutecznie uniemożliwiała wybicie się komukolwiek spoza określonego kręgu. Normą były takie praktyki jak „blackface”lub „yellowface”, bazowanie na stereotypach. Przykłady można mnożyć – w kwestii charakteryzacji wskazać można interpretacje szekspirowskiego „Otello”. Tytułowego Maura grali między innymi Orson Welles i Laurence Olivier. Być może najbardziej niesławnym przykładem niskiej inkluzywności stał się natomiast „Zdobywca” – film, w którym rolę Czyngis-chana powierzono na wskroś amerykańskiemu Johnowi Wayne’owi.

Stereotypy były z kolei utrwalane choćby poprzez estradowy „blackface”w XIX wieku – wówczas wyśmiewano Afroamerykanów i zamykano w karykaturalnych postaciach pokroju Jima Crowa. W przypadku Azjatów jednym z bardziej znanych symboli mechanizmu jest rola Mickeya Rooneya w „Śniadaniu u Tiffany’ego”. Pan Yunioshi prezentuje groteskowy wizerunek Japończyka – profesor Jeffery Scott Mio zauważył podobieństwo wizerunkowe do karykatur z okresu II wojny światowej, a sposób mówienia bohatera dodatkowo pogłębiał efekt.

Posługiwanie się pewnymi uproszczeniami i ogólnymi wyobrażeniami w komedii jest uzasadnione, jednak cel i kontekst mają tu istotny wpływ na ocenę – stąd krytyka Hollywood. Warto jednak przytoczyć filmy będące w tym mniej oczywiste. W „Przyjęciu” Peter Sellers zagrał Hindusa w sposób komediowy, przyciemniając też swoją karnację. Okazało się, iż w Indiach produkcja spotkała się z pozytywną reakcją, a Indira Gandhi upodobała sobie cytat „W Indiach nie myślimy o tym kim jesteśmy, wiemy kim jesteśmy!”. Wajahat Ali w zamieszczonym na stronie PBS tekście wspomina sympatię do obrazu ze strony jego i jego bliskich. Zaznacza jednak różnicę pokoleniową w odbiorze. Wskazuje na fakt, iż w momencie premiery reprezentacja Hindusów była znikoma i ważne było samo to, iż na ekranie taka osoba się pojawia, jest głównym bohaterem, tworzy związek z piękną dziewczyną. Inaczej jest w tej chwili – przeczuwa, iż jego dzieci odrzuciłyby film, nie będąc już usatysfakcjonowanymi zasadą „lepszy rydz niż nic”.

Istotność szerszej perspektywy w ocenie dzieł sprzed lat pokazuje także „Śpiewak Jazzbandu”. Al Jolson stosuje w nim „blackface”; z tego makijażuuczynił zresztą stały element swojego artystycznego wizerunku. Pomimo tego aktywnie działał na rzecz wsparcia czarnoskórych artystów, osobiście przyjaźnił się z Afroamerykanami i wstawiał się za nimi w razie potrzeby. Jako artysta promował czarną muzykę wśród białej publiczności, przecierając szlaki dla późniejszych muzyków represjonowanej społeczności.

Czas płynie, dyskusje trwają

Dzisiaj, w odmiennej sytuacji polityczno-społecznej, dyskusje na temat castingów są zażarte. Z jednej strony zwraca się uwagę na dalsze przykłady „whitewashingu”. Ponad 95 tys. osób podpisało się pod petycją przeciw castingowi Rooney Mary do roli rdzennej Amerykanki Tygrysiej Lilii w filmie „Piotruś. Wyprawa do Nibylandii”. Karnacja aktorki jest wręcz blada, a sama Mara wyraziła żal z powodu występu. Krytycznie odebrano również angaż Scarlett Johansson do aktorskiej wersji kultowej mangi i anime „Ghost in the Shell”. Johansson odpierała zarzuty mówiąc, iż jej postać jest cieleśnie maszyną, pozbawioną tożsamości etnicznej – w innym przypadku roli by nie przyjęła. Ridley Scott natomiast ujął sprawę bezpośrednio. Wobec oskarżeń o białą obsadę filmu „Exodus: Bogowie i królowie” stwierdził, iż w innym przypadku nie dostałby finansowania.

Afroamerykanie wobec uciskającego ich systemu rozwinęli w latach 70. własny kinowy nurt – blaxploitation. Cechujące się niskim budżetem produkcje były autorsko niezależne lub przekładały motywy o odmiennym podłożu etnicznym na realia afroamerykańskie – tak jak „Blacula”. Wówczas odwrócenie mechanizmu whitewashingu”zdaje się być czymś zasadnym i zupełnie innym od systemowej dyskryminacji.

Color-blind castingobecny jest nie od dziś także w mainstreamowym kinie – chociażby w „Skazanych na Shawshank”. W ostatnich latach stał się jednak tematem polaryzującym i wywołującym ożywione reakcje przy takich decyzjach jak Halle Bailey w „Małej Syrence”. Remake kultowej animacji nie jest odosobnionym przypadkiem – Idris Elba jako Roland w „Mrocznej Wieży”, Jamie Foxx jako Mały John, David Gyasi jako Achilles. Patrzę na większość takich castingów negatywnie. Mimo, iż podłoże jest odmienne, sama praktyka przybiera kształt tego, z czym teoretycznie ma walczyć.

Nie razi mnie czarnoskóry Electro w „Spider Manie” – kolor skóry złoczyńcy jest tu wszak marginalny. Wymienione postacie Achillesa i Małego Johna są jednak silnie zakorzenione w konkretnej kulturze. Tego typu argumentacja stała się podstawą negatywnych reakcji na fabularyzowany dokument Netflixa „Królowa Kleopatra”. Obsadzenie w roli władczyni Adele James wywołało sprzeciw Egipcjan, wyrażony między innymi przez Najwyższą Radę Starożytności. Na sytuację wpłynął z pewnością fakt, iż serial jest dokumentem. Karnacja Kleopatry nie jest możliwa do stuprocentowego ustalenia, wielu naukowców wskazuje jednak, iż królowa była z pochodzenia Greczynką, a ród Ptolemeuszy dbał o zachowanie czystości krwi. Co ciekawe, kilka lat wcześniej krytyka spadła również na pomysłodawców dramatu historycznego „Cleopatra”, którzy ogłosili, iż rolę tytułowej bohaterki zagra Izraelka Gal Gadot. Krytycy tej decyzji uznali aktorkę za zbyt białą.

Nie należę również do zwolenników angażów wspomnianych Halle Bailey czy Rachel Zegler. Mówimy o postaciach fikcyjnych, jednak wizerunek animowanej Arielki jest wyjątkowo utrwalony w popkulturze, w jeszcze większym stopniu tyczy się to Śnieżki, która w baśni braci Grimm określona jest jako „biała jak śnieg”. Severus Snape z kolei kumuluje w sobie obie te przesłanki – zarówno w materiale źródłowym jego cera określana jest jako ziemista, jak i rola Alana Rickmana dała tak doskonałe wyrażenie postaci, iż to właśnie w tej formie zapisał się w głowach fanów.

Tego typu angaże nie zmieniają sytuacji, pozbawiając wręcz mniejszości swoich reprezentantów. Zamiast tworzyć nowe postaci, ekranizować życiorysy wybitnych jednostek niedoreprezentowanych grup, adaptować dzieła powstałe w ich kulturze – angażuje się ich do ról o innej etniczności. Jenna Ortega w wywiadzie dla MTV powiedziała „Uwielbiam to, iż w dzisiejszych czasach więcej kobiet dostaje główne role. Myślę, iż to wspaniałe, ale powinniśmy mieć własne produkcje. (…) Nie chcę oglądać Jamie Bond, rozumiesz? Chcę zobaczyć nową, inną bohaterkę”. Pomyślmy zatem, ile rozgorzało dyskusji na temat rasowego aspektu danego castingu, a ile powstało produkcji, które zaoferowały mniejszościom coś faktycznie nowego bądź honorującego historię i kulturę związaną bezpośrednio z nimi.

Aleksander GRĘDA

Idź do oryginalnego materiału