Fot. Dawid Żuchowicz
O Saskiej Kępie, twórczości, życiu nie tylko artystycznym i Separatce.
Z Joanną Szczepkowską, aktorką, pisarką, malarką i mieszkanką Saskiej Kępy rozmawia Rafał Dajbor.
Musieliśmy trochę odłożyć naszą rozmowę z powodu premiery – i to wyjątkowej – wystąpiła Pani w potrójnej roli: dramatopisarki, reżyserki i grającej jedną z dwóch głównych ról – obok Doroty Landowskiej – aktorki.
Ta premiera o tyle nie była wyjątkowa, iż ja już od dłuższego czasu tak funkcjonuję. Założyłam Teatr Na Dole, w którym gram sztuki mojego autorstwa i w mojej reżyserii. „Separatka” – bo taki tytuł nosi sztuka, o którą pan pyta, jest dla mnie o tyle nowością, iż grana jest nie w moim teatrze (który straciłam w czasie pandemii i teraz jestem na etapie poszukiwania miejsca), ale w Teatrze Polskim, z którym współprodukuję ten spektakl. Akcja dzieje się w szpitalnej sali, w której, na skutek splotu pewnych okoliczności dwie pacjentki zostają umieszczone na jednym łóżku. Co z tego wyniknie? Po odpowiedź zapraszam do teatru.
Jest Pani mieszkanką Saskiej Kępy, zaangażowaną w życie tej części prawobrzeżnej Warszawy.
Nie mam poczucia, żebym była tu szczególnie aktywna, chociaż w ostatnim czasie, gdy nasz kraj nawiedziła powódź, zapisałam się do lokalnej grupy facebookowej i zorganizowałam zbiórkę. Stałam na ulicy Esterskiej z pojemnikami do których ludzie wrzucali różne dary. Mieszkańcy Saskiej Kępy okazali się bardzo hojni. Mieszkam tu od lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy była to jeszcze dzielnica „pokoleniowa”, w willach mieszkały całe rodziny. Trochę się to zmieniło. Część mieszkańców odeszła, a na ich miejsce zaczęli napływać młodzi, prężni ludzie, którym życie na tyle się ułożyło, iż mogli tutaj kupić sobie mieszkania. A mimo to atmosfera dzielnicy rodzinnej, klimat wspólnej odpowiedzialności za Saską Kępę – przetrwała.
W wielu artykułach o Pani pojawia się słowo „skandalistka”. Czuje się Pani skandalistką?
Zupełnie nie (śmiech). Gdyby mnie porównać do tabloidowych skandalistów, którzy dzięki pielęgnowania swojego agresywnego wizerunku dbają by się o nich mówiło, to wypadłabym bardzo blado. Ja po prostu mówię i piszę to co myślę. Czasem mocno, niekiedy wręcz desperacko. I płacę za to swoją cenę. Nigdy jednak nie robię tego dla jakichś swoich korzyści wizerunkowych i tym się różnię od tzw. skandalistów.
Debiutowała Pani w filmie rolą dawnej miłości Stefana Karwowskiego w „40-latku”, serialu, który właśnie obchodzi swoje półwiecze.
Tak… Coraz więcej tych „półwieczy”… Niedawno było pięćdziesięciolecie spektaklu Teatru Telewizji „Trzy siostry” w którym debiutowałam, a w kwietniu tego roku będę miała półwiecze od debiutu scenicznego, który miał miejsce w Teatrze Współczesnym. „40-latek” to był rzeczywiście mój pierwszy kontakt z planem filmowym. Byłam przerażona i przytłoczona – ilością ludzi na planie, tym charakterystycznym dla planu zdjęciowego chaosem. Ale kiedy zaczęliśmy próbę – Andrzej Kopiczyński okazał się ciepłym, serdecznym partnerem, bardzo mnie uspokoił i zagraliśmy bawiąc się po prostu tą sceną.
Mimo wielu ról w wielu filmach i serialach, najbardziej kultowym Pani ekranowym występem stały się słowa z 1989 roku o końcu komunizmu. Nie czuje się Pani trochę nieswojo, iż będąc aktorką stała się Pani tak sławna z występu nieaktorskiego?
Nigdy o tym tak nie myślałam i w ogóle nie myślę w tych kategoriach. W tamtym Dzienniku Telewizyjnym powiedziałam te bardzo przeze mnie przemyślane słowa, nie jako aktorka, ale jako obywatelka. Chciałam, żeby to było proste i mocne, natomiast w ogóle nie myślałam, czy staną się kultowe, czy nie. Jako aktorka też niespecjalnie myślę o sławie, tylko o postaci, którą mam zagrać.
Od wielu lat drugą, obok aktorstwa, dziedziną Pani działalności twórczej jest pisarstwo. Niektórzy piszący aktorzy twierdzą, iż pisząc czują się bardziej twórcami – nie ma narzuconego tekstu, narzuconej do zagrania postaci, reżysera…
Nie piszę jako „aktorka”, tylko jako pisarka – po prostu. Zawsze te dwie dziedziny były mi bliskie. Z początku postawiłam na aktorstwo, ale jak widać – nie byłam w stanie zrezygnować z pisania, więc próbuję to łączyć. Oczywiście – pisanie daje większą wolność niż teatr, autor tworzy swój świat samodzielnie, na spektakl składa się twórczość wielu artystów.
Jest Pani także malarką.
A to akurat całkiem niespodziewanie. W dzieciństwie byłam uznawana za antytalent plastyczny. I nagle, można powiedzieć w środku życia zaczęłam rysować, aż doszłam do całych nocy spędzanych nad sztalugami albo przed komputerem, bo maluję farbami ale też fascynuje mnie grafika komputerowa.
Czego Pani życzyć na nowy, 2025 rok?
Po prostu – żeby był dobry. I tego też życzę wszystkim Czytelnikom.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Aleksander Majdański
Joanna Szczepkowska
gazeta Mieszkaniec