
Maluje Kmicica jako wojownika nawykłego do podejmowania walki wszędzie tam, gdzie inni opuścili ręce. A iż okazywał się dowódcą budzącym w powierzonych sobie żołnierzach jednocześnie strach, miłość, posłuch i szacunek, iż raz za razem bywał wysyłany przez hetmanów w miejsca najeżone ryzykiem, wizją porażki, niewykonalności zadania — z opresji tych wychodził zwycięsko.
To, iż Henryk Sienkiewicz jest mistrzem plastycznego opisu i niezrównanym stylistą, wiadomo. istotny jednak jest cel i chwila napisania Trylogii; kiedy wracam do lektury tej powieści, słyszę w pamięci słowa Janusza Radziwiłła o Polsce, który mówi Kmicicowi, ze kiedy kona, trzeba jej wyszarpnąć poduszkę spod głowy, iżby się nie męczyła. Słowa jakże aktualne teraz, gdy mnożą się, pączkują i rozrastają do niebotycznych rozmiarów, chciwe i grabieżczo nastawione partyjki.
Kiedy pisał swoje dzieło, Polska znajdowała się w sytuacji beznadziejnej. Była bezpaństwowym krajem politycznych rozbitków. Prowincjonalnym tworem pogrążonym w kłótliwych rozterkach i jałowych dyskusjach. Ojczyzną podzieloną między trzech zaborców.
Nie istniała na mapach świata, a jej marzenia o odzyskaniu niepodległości, oddalały się z każdym rokiem coraz bardziej. Tym oczywistsze więc stawało się, iż zrozpaczonemu narodowi potrzebny był zastrzyk optymizmu, wszczepienie otuchy w obumarłą duszę i domózgowe podanie sporej dawki przekonań, iż nie ma takiej opresji, z której nie można wyjść obronną ręką.
Tak w czasach opisywanych jego piórem, jak dziś, w dwudziestym pierwszym wieku. rabunkowy proceder, to zwyczaj prawie iż powszechny, naturalny i akceptowany. Prywata, siła, poczucie bezkarności, wszystkie te czynniki składające się na jeden czyn usprawiedliwiający rozkradanie kraju pod pozorem jego dobra, dziwił i dziwi mało kogo. Większość uśpionego narodu ciągle reaguje obojętnością i zdaje się być pogodzona z losem.
*
Trylogię pisał w odcinkach. Kiedy w warszawskim Słowie i krakowskim Czasie ukazywał się nowy fragment Ogniem i mieczem, w domach rozpoczynała się impreza pod wezwaniem LEKTURA. Że zaś gazeta była jedna, a amatorów poznania powieści wielu, to, by uniknąć wyrywania jej sobie, cała rodzina siadała przy stole, a głowa rodu czytała na głos.
Reszta domowników piła mu z warg. Zaciekawiona, przejęta, z wypiekami na twarzach brała udział w przygodach swoich bohaterów, dzielnego zawadiaki Kmicica, nieszczęśliwego Bohuna, Pana Wołodyjowskiego o sercu ze złota i szabli jak śmierć Zachwycała się powiedzonkami pana Onufrego Zagłoby, franta pełnego wigoru, dowcipu, konceptów i nadzwyczajnych facecji, korpulentnego szlachciury z dziurą w czele i bielmem na oku. Ze wzruszeniem podążała za jego skomplikowaną naturą. Raz widziała w nim warchoła zdolnego do wszczynania burd, zawołanego kolorystę, chodzący bukłak, fachowca od opowieści zmyślonych na poczekaniu, a raz postrzegała w nim odważnego, i bogatego w fortele szlachcica, na którym można polegać.
Nieznani mu ludzie wysyłali błagalne listy, by nie uśmiercał Longinusa Podbipięty. Z odcinka na odcinek rosła więc popularność pisarza i otaczano go coraz większą estymą. W Zbarażu nazwano jego nazwiskiem jedną z ulic. Anonimowy wielbiciel twórczości Pana Henryka przekazał mu sporą sumę (15 tys. rubli), z której to sumy powstało stypendium przeznaczone artystom zmagającym się z gruźlicą (skorzystali z niego m.in. Konopnicka i Wyspiański).
Książki pisane przez niego przeznaczone były do czytania w gronie rodzinnym. Wielopokoleniowym. Począwszy od starców, ogrzewających kości w ogniu reminiscencji, a na śpikach pod nieistniejącym wąsem skończywszy.
Każdy wiek miał z nich swoje satysfakcje. Starzy — umiłowanie Ojczyzny, nadzieję i pokrzepienie, oraz wiarę w ziszczenie zaprzepaszczonych marzeń. A młodzi — bitwy, galopady i dziewiętnastowieczne westerny.
Dawniejszy obyczaj wspólnego czytania zdechł razem z uwiądem międzyludzkich więzi. Jesteśmy już nie sami swoi, ale sami obcy. Brat nie brat, siostra nie siostra, wszyscy bliscy przedtem., teraz są dla siebie skwaszonymi przeciwnikami lub przeciwniczkami. Wrogo do siebie nastawionym kontokurentami w kłusach do michy i apanaży. Widzą się tylko podczas ślubów i pogrzebów; ceremonia zespołowego czytania na głos należy do sporadycznych wydarzeń; familijne życie zostało zastąpione przez telewizyjnie, internetowe czy komputerowe pierepałki. Aktualnie rzeźbią nas wirtualne ambarasy i urojone problemy, a ich taśmowa produkcja rozkwita pod wpływem naszego opętania ”wiekiem pop”.