Niektóre koncerty nie są tylko wydarzeniem muzycznym – są spotkaniem z historią. Tak właśnie było 16 października w warszawskim Klubie Bilardowym Falcon, gdzie Motörfücker oddali hołd Lemmy’emu Kilmisterowi i półwieczu istnienia Motörhead.
Od pierwszych dźwięków było jasne, iż nie chodzi tu o prostą rekonstrukcję klasyków, ale o szczere świętowanie wszystkiego, czym był i przez cały czas jest rock’n’roll –głośny, bezczelny i nieśmiertelny.
Koncert od początku przesiąknięty był pasją. Między kolejnymi numerami muzycy opowiadali krótkie historie o powstawaniu płyt, anegdoty i ciekawostki, które ukształtowały legendę Motörhead. Czuło się, iż to nie tylko cover band – to grupa ludzi, którzy naprawdę żyją tą muzyką. Każdy riff był zagrany z takim przekonaniem, jakby Lemmy właśnie stał obok, z butelką Jacka Danielsa w dłoni i lekkim uśmiechem pod wąsem.
Setlista była prawdziwą podróżą przez epoki. Wśród pierwszych utworów pojawiły się „Victory or Die” z albumu Bad Magic (2015) – ostatniej płyty Motörhead nagranej niedługo przed śmiercią Lemmy’ego i „Brotherhood of Man” (The Wörld Is Yours, 2010). Potem przyszła pora na „Rock Out” z Motörizer (2008) i klasyczne „In the Name of Tragedy” z Inferno (2004), które na żywo zabrzmiało z mocą silnika V8. Nie zabrakło też zaskoczeń – w setliście znalazły się znane covery, w tym „Breaking the Law” Judas Priest, „God Save the Queen” Sex Pistols i „Enter Sandman” Metalliki.
Druga część koncertu to już klasyczny ogień: „Born to Raise Hell” (z albumu Bastards, 1993), „Hellraiser” (March ör Die, 1992), „Going to Brazil” (1916, 1991), tytułowe „Rock ’n’ Roll” (1987), monumentalny „Orgasmatron” (1986). Potem oczywiście nieśmiertelne „Killed by Death” (No Remorse, 1984), „Iron Fist” (1982) i „Ace of Spades” (1980) – hymn, który nie potrzebuje żadnego wprowadzenia.
Na finał zabrzmiał „Bomber” (z albumu o tym samym tytule z 1979 roku), po czym publiczność niemal natychmiast wywołała zespół z powrotem. Na szybki bis poszły „No Class”, „Damage Case” i tytułowy utwór z Overkill (1979) – idealne zamknięcie pełnego energii wieczoru. Ale nie… to jeszcze nie był koniec. W drugim bisie zabrzmiały „We Are the Road Crew” i „Born to Lose” – jakby Motörfücker chciał przypomnieć, iż w tym świecie przegrani nie istnieją, dopóki gra muzyka.
Lider zespołu podsumował występ imponującymi statystykami dorobku Motörhead, m.in.: 23 albumy studyjne, 21 koncertowych, ponad 680 utworów – średnio 13 nowych numerów rocznie. Liczby, które mówią więcej niż jakakolwiek biografia – o nieustannej pracy, szaleństwie i miłości do sceny.
Ten wieczór to była opowieść o zespole, który ukształtował brzmienie pokoleń, zagrana przez ludzi, którzy tę historię noszą w sercu. Głośno, szczerze, bez kompromisów – dokładnie tak, jak robił to Lemmy.
Relacja: Anka

















































































