Morderca wypatrzony na starym zdjęciu albo Wydawnictwo Czarne znów daje czarną plamę

kompromitacje.blogspot.com 2 miesięcy temu
Pisałem nie tak dawno o skandalicznym wybryku Wydawnictwa Czarne, które wydało książkę Moniki Sznajderman (nb. szefowej tego wydawnictwa) zawierającą oskarżenie Władysława Tatarkiewicza o symboliczny mord na Żydach. Skończyło się to po latach procesem wytoczonym przez wnuka, Jana Jakuba Tatarkiewicza, a w rezultacie wycofaniem książki z obiegu oraz przeprosinami.

I oto teraz okazuje się, iż nie był to bynajmniej jednostkowy nieszczęśliwy przypadek. Zaczyna to już raczej przypominać pewien obyczaj. Znowu jest proces, tym razem wytoczony przez prawnuczkę (warto mieć potomków!). Znowu wycofuje się oszczerczą książkę z obiegu (która jednak już wcześniej - tak jak i ta poprzednia - zdążyła trafić do wielu bibliotek). I znowu są przeprosiny.

Ja zaś piszę tę notkę głównie jako dokumentalista, bo być może w innych kątach internetu z czasem wszystko to - oświadczenie wydawnictwa, przeprosiny autorki oraz komentarz prawnuczki - gdzieś się zapodzieje, a tutaj akurat ocaleje. W dodatku zebrane razem i z odnośnikami do zarchiwizowanych stron internetowych. Wszędzie zachowuję co do joty pisownię oryginału. Kogo dokumentacja znudzi, znajdzie mój niedługi komentarz na samym końcu.

Wydawnictwo Czarne na swojej stronie internetowej prezentującej książkę Agnieszki Pajączkowskiej Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii, wydaną w roku 2023 i umieszczoną w kategorii "literatura faktu":

Z I wydania książki usunięty został rozdział "Jak to, co wiem, zmienia to, co widzę" (s. 106-115), w którym doszło do nieuprawnionego i błędnego połączenia personaliów Franciszka Kulpy, fotografa amatora i organisty, urodzonego w 1890 roku w Gniewczynie, zamieszkałego w Kosinie, a następnie w Białobrzegach, z personaliami noszącego to samo imię i nazwisko, ale urodzonego później i niepowiązanego z nim rodzinnie komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej w Gniewczynie, którego podwładni mieli związek z "wyłapywaniem" i mordowaniem Żydów w Gniewczynie w 1942 roku Przeprosiny Agnieszki Pajączkowskiej zamieszczone w "Gazecie Wyborczej" z 9 lipca 2024 na stronie 11: Ja, Agnieszka Pajączkowska, przepraszam Panią Barbarę Giedrojć i jej rodzinę za popełnienie błędu dotyczącego jej Pradziadka Franciszka Kulpy, wynikającego z zamieszczenia w książce mojego autorstwa pt. "Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii" (wydawca "Wydawnictwo Czarne" Sp. z o.o.) w rozdziale "Jak to, co wiem, zmienia to, co widzę" (str. 106-115) nieprawdziwych informacji, iż jej Pradziadek Franciszek Kulpa był miejscowym komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej w Gniewczynie i był świadkiem w procesie dotyczącym "wyłapywania" i mordowania Żydów w Gniewczynie w 1942 roku przez podległych mu członków OSP. Pradziadek Pani Barbary Giedrojć Franciszek Kulpa urodził się w 1890 r. w Gniewczynie. Po I wojnie światowej zamieszkał w Białobrzegach (pow. łańcucki), gdzie pracował jako organista w tamtejszym kościele parafialnym. Poza muzyką, jego drugą wielką pasją była fotografa. Ten Franciszek Kulpa nigdy nie zamieszkał ponownie w Gniewczynie, nie był komendantem OSP w Gniewczynie, nie brał udziału w opisywanych wydarzeniach 1942 roku oraz nie był przesłuchiwany w procesie dotyczącym zagłady Żydów w Gniewczynie. Opisany przeze mnie Franciszek Kulpa - komendant OSP w Gniewczynie - jest inną osobą i oprócz zbieżności imienia i nazwiska nie jest związany w żaden sposób z pradziadkiem Pani Barbary Giedrojć. W związku z powyższym przepraszam również Panią Barbarę Giedrojć za użyte w książce stwierdzenie, iż w rozmowie ze mną nie wspominała o okresie okupacji, bo wszystkie zdjęcia, które miała były przedwojenne oraz przepraszam za zawarte w książce rozważania na temat tożsamości i ewentualnego udziału widniejących na rodzinnej fotografii członków jej rodziny w tych wydarzeniach. W związku z powyższym w wyniku zawartej ugody Wydawnictwo Czarne zobowiązało się wycofać obecny nakład książki z obrotu i usunąć ten rozdział z przyszłych wydań książki. Komentarz Barbary Giedrojć, prawnuczki Franciszka Kulpy, zamieszczony 8 lipca 2024 na jej koncie na Facebooku: Zastanawiam się, jak to się mogło stać?

Kilka miesięcy temu sięgnęłam po książkę pt. "Nieprzezroczyste" pani Agnieszki Pajączkowskiej. Publikacja na rynku była już od pewnego czasu, autorka zdążyła być nominowana do nagrody "Paszporty Polityki" w kategorii "Książka" oraz do Odkryć Empiku. Tytuł nie był mi obcy - kilka lat temu sama kontaktowałam się z pisarką, ponieważ ta zbierała materiały do projektu poświęconego chłopskiej fotografii. Pani Pajączkowska otrzymała wówczas ode mnie nie tylko biogram mojego pradziadka Franciszka, przedwojennego wiejskiego organisty oraz fotografa amatora. Przekazałam jej również rodzinne pamiątki: skany gazet (pradziadek był pośmiertnie za swoje prace nagrodzony) oraz zdjęcia rodzinne przez niego wykonane. Ponieważ pisarka nie skontaktowała się ze mną w chwili premiery, uważałam, iż ostatecznie, miejsca na mojego przodka w publikacji zabrakło... Po książkę i tak w końcu sięgnęłam, ponieważ temat dawnej fotografii interesuje mnie zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Zmobilizował mnie do tego również nieznany mi wówczas genealog (bardzo panie Grzegorzu dziękuję!), który był już po lekturze, znalazł mnie w Internecie i skierował do księgarni.

To, co przeczytałam, zwaliło mnie z nóg. Rozdział "Jak to, co wiem, zmienia to, co widzę" rozpoczynał się od "analizy" mojej rodzinnej, wykonanej prawie 100 lat temu, fotografii. Pisarka przyglądając się grupie ludzi na zdjęciu stwierdziła, iż nie potrafi " .... nie szukać wśród nich tych, którzy później dopuszczą się zbrodni". Potem było tylko gorzej. Dowiedziałam się, iż mój pradziadek w wieku 52 lat opuścił rodzinę, zmienił miejsce zamieszkania, został komendantem straży pożarnej, a jego podwładni mieli dokonać pogromu na Żydach w 1942 roku... Była to, rzecz jasna, nieprawda.

Jeszcze tego samego dnia poinformowałam autorkę oraz Wydawnictwo Czarne o nieprawdziwych informacjach w książce oraz o faktach dotyczących życia mojego pradziadka.

W zeszłym tygodniu, dzięki ciężkiej pracy kancelarii adwokackiej mecenasa Marcina Waląga, który mnie reprezentował, udało się w końcu zawrzeć ugodę. Jej wynikiem są m.in. poniższe, opublikowane na łamach Gazety Wyborczej, przeprosiny autorki oraz wycofanie ze sprzedaży pierwszego nakładu książki (https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/nieprzezroczyste).

W ciągu ostatnich miesięcy autorka jeździła po Polsce, brała udział w spotkaniach autorskich, dyskusjach, książka była sprzedawana. Jestem interesująca czy ktoś poinformował w tym czasie Czytelników, iż publikacja zawiera rozdział, który nigdy nie powinien powstać?

Nie wiem jak Wy, ale ja straciłam ochotę na czytanie.

Wciąż zastanawiam się, jak to się mogło stać?

Barbara Giedrojć wciąż się zastanawia, więc najwidoczniej nie śledziła kilka lat temu procesu Barbary Engelking i Jana Grabowskiego. Przypomnę, iż również wtedy Barbara Engelking tłumaczyła się z obsmarowania czyjegoś przodka, sołtysa Edwarda Malinowskiego, który jej zdaniem był w czasie wojny współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów.

A tłumaczyła się podobno (podaję za "Rzeczpospolitą") tak:

Engelking wyjaśniła, iż swoją krytyczną ocenę roli Malinowskiego oparła na relacji Estery Siemiatyckiej złożonej w Shoah Foundation w 1996 r. Jak tłumaczy, właśnie to źródło uznała za najbardziej wiarygodne, gdyż powstało z dystansem czasowym i emocjonalnym do wydarzeń wojennych.

Krytycy książki powołują się na wyrok sądu z lat 50., który uniewinnił Malinowskiego od zarzutu współpracy z Niemcami i wskazywania im ukrywających się Żydów [uniewinnił między innymi na podstawie ówczesnych zeznań trzech ocalałych Żydów]. Engelking uważa, iż wyrok uniewinniający zapadł w niejasnych okolicznościach - przed rozprawą zostali pobici ludzie, gotowi świadczyć na niekorzyść Malinowskiego.

Do wyroków i akt stalinowskich sądów trzeba, rzecz jasna, podchodzić z wielką ostrożnością, ale Barbara Engelking wcześniej dość bezkrytycznie traktowała ten materiał (zwłaszcza w wypadku słynnych "sierpniówek"), jeżeli tylko mogła dzięki temu dodać do rejestru kolejny wypadek Żyda wydanego/zabitego przez Polaka (komentowałem to krótko w przypisie tutaj).

Natomiast uznanie, iż złożona pół wieku po wojnie jednostkowa relacja jest najbardziej wiarygodna i to właśnie dlatego, iż została złożona po pół wieku, to zdumiewający przykład arbitralnej decyzji, w gruncie rzeczy nie różniącej się siłą argumentacyjną od "tak, bo tak", a nadto za nic mającą znane ustalenia psychologów dotyczące mechanizmów pamięci, jej zwodniczości i zawodności etc.

Ponieważ proces Engelking i Grabowskiego rychło okazał się sprawą polityczną, miłą ówczesnemu rządowi, a był to akurat czas, gdy sądy lubiły być wobec rządu niemiłe, w apelacji sprawa przepadła i krewna obsmarowanego Malinowskiego musiała się obejść smakiem. choćby głupich przeprosin za brak dochowania "szczególnej rzetelności i staranności" jej pożałowano. Choć wielkim historykom korona z głowy by nie spadła, gdyby przyznali, iż sprawa jest niejasna, co najmniej dwuznaczna, jak zresztą tysiące innych wydarzeń z czasów tamtej wojny - zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. Ale nie - poszli w zaparte.

Skoro zaś tak postępowali zawodowi historycy, to dlaczego kilka lat później akurat pisarka Pajączkowska miałaby sobie odmówić poigrania fantazją w słusznym kierunku?

Jest ten nowy obyczaj nieodpowiedzialnego igrania fantazją zastanawiający przynajmniej z jeszcze jednego względu.

Być może pamiętacie piekło rozpętywane niegdyś w związku z projektami lustracji. Że i tak będzie dzika. Że posypią się pochopne oskarżenia, choć to czasem jedynie przypadkowa zbieżność imienia i nazwiska. Że kto tam te stare zawikłane sprawy uczciwie dziś rozplącze - i to na podstawie esbeckich dokumentów (które najlepiej byłoby spalić, zakopać i zalać betonem). Że zatem na pewno będą wątpliwości, a te i tak trzeba rozstrzygać zawsze na korzyść oskarżonego. Że domniemanie niewinności. I iż ostatecznie lepiej dziesięciu winnych (niektórzy podbijali do stu) uwolnić od podejrzeń niż fałszywie oskarżyć jednego niewinnego. Kto nie wierzy, niech zajrzy tutaj albo na stronę 93 w książce Jacka Żakowskiego Nauczka (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2007).

A szło przecież o sprawy na początku lat 90. i jeszcze długo potem stosunkowo świeże. Gdy spora część kandydatów do lustracji wciąż jeszcze żyła i miała szansę przedstawić coś na swoją obronę. Albo przynajmniej własną wersję wydarzeń. Skorzystał z tej szansy na przykład prezydent Lech Wałęsa i przedstawił tych wersji chyba z tuzin (co jest daleko wymowniejsze niż wszystkie esbeckie papiery).

Tymczasem w wypadku spraw polsko-żydowskich z czasów ostatniej wojny lustruje się dziko i bez wątpliwości ludzi dawno zmarłych - i to często niemal wyłącznie na podstawie dokumentów wytworzonych przez dwa totalitaryzmy: niemiecki i sowiecki. Tym razem jednak nikt do zalania betonem tych dokumentów nie namawia i jakoś nie słychać też arytmetycznych moralistów z ich troską o to, by nie skrzywdzić bodaj jednego niewinnego. A przecież oskarża się w tym wypadku nie o pospolite donosy, ale o sprawy najdosłowniej gardłowe.

W dodatku tamta lustracja, peerelowska, bywa przedstawiana jako małostkowa mściwość. Natomiast ta druga, wojenna, jako odważne mierzenie się z bolesną prawdą.

Uderzająca różnica i jakby nikogo to już dziwi. Więc może stąd potem to (trochę naiwne) pytanie "jak to się mogło stać?".

Nb. Agnieszce Pajączkowskiej choćby żadne dokumenty nie były potrzebne, bo chłopski morderca Żydów to już - zwłaszcza po Idzie - niemal artystyczny topos. A fantazjowanie nad zdjęciem to - zwłaszcza po Złotych żniwach - uprawniona praktyka badawcza.

Niestety, nazbyt ufna Barbara Giedrojć sama sobie napytała biedy, bo sama zgłosiła się z tym zdjęciem do przedsiębiorczej fantastki. Z czego płynie przynajmniej ten morał, iż w dzisiejszych czasach najlepiej w ogóle nie rozmawiać ani z ambitnymi eseistkami, ani z szalonymi reporterami. Nie mówię, by ich od razu szczuć psami, ale może przynajmniej postępować tak zdecydowanie, jak pewna niedoszła rozmówczyni Jacka Hugo-Badera:

I bez jednego już słowa wypycha mnie rękoma za próg, za drzwi, na klatkę.

Żeby rękoma chociaż! Ale łokciami to robi, jak ci, co w publicznych kiblach brzydzą się dotykać klamek (Jacek Hugo-Bader, Skucha, Agora i Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2016, s. 10).

I jeszcze na koniec.

W internetowych peregrynacjach związanych z tą notką natknąłem się na nową definicję antysemityzmu. Otóż antysemitą jest ten, kto wierzy w to, co jego przodkowie mówili o Żydach, zamiast wierzyć w to, co Żydzi mówią o jego przodkach.

Po tych wszystkich skandalicznych wybrykach, związanych właśnie z opowieściami o przodkach, jakoś nie mogę w sobie wykrzesać ani krzty oburzenia na ten zjadliwy sarkazm.

Idź do oryginalnego materiału