MONO INC., przedstawiciele rocka gotyckiego, industrialnego i alternatywy po ponad roku powrócili z dwunastym w swojej karierze albumem zatytułowanym Ravenblack. Pochodzący z niemieckiego Hamburga muzycy w składzie Carl Fornia, Katha Mia, Manuel Antoni i Martin Engler podarowali fanom krążek z jedenastoma kompozycjami w pełni definiującymi stylistykę zespołu.
W moim przypadku album ten był pierwszym kontaktem z twórczością MONO INC. Podekscytowana wizją muzycznej uczty w rockowo-gotyckich klimatach z chęcią sięgnęłam po najnowszy krążek zespołu. Jakie wrażenia wyniosłam już po zapoznaniem się z jego zawartością?
Przyznam, iż odsłuch rozpoczął się optymistycznie. Już pierwsze nuty otwierającej krążek kompozycji, At the End of the Rainbow, wywołały błyskawiczne skojarzenia z lovemetalową stylistyką znaną fanom nieistniejącej już niestety fińskiej formacji HIM. Album rozpoczął się mocno, ale melodyjnie. Zdecydowany głos wokalisty przyjemnie uzupełniał delikatny wokal Kathy Mii, tworząc całość.
Na uwagę zasługuje z pewnością utwór Lieb Mich, pierwszy od siedmiu lat nowy utwór zespołu zaśpiewany w ojczystym języku niemieckim. Jak udowodniła światu inna ikona niemieckiego metalu, znany znacznie szerszemu gronu Rammstein, ten pozornie niewdzięczny język świetnie odnajduje swoje miejsce w takich właśnie muzycznych brzmieniach. Choć odrobinę nie leżały mi tu delikatne kobiece wstawki, to kompozycja wypadła naprawdę dobrze, silnie wyróżniając się na tle otoczenia.
W języku niemieckim są również słowa ostatniego utworu, Wiedersehen Woanders. Ten punkt setlisty nie przypadł mi jednak do gustu tak, jak wyżej wspomniany kawałek. Czemu? Otóż jest to ballada – o ile lubię ostre brzmienie niemieckiego w równie ostrych klimatach muzycznych, to jakoś nie pasuje mi ono do delikatnej, kołysankowej niemal melodii. A taką właśnie charakteryzuje się ostatnia kompozycja. Sama muzyka jest jednak piękna, standardowe instrumenty wzbogacono tu o poruszające dźwięki skrzypiec, wprawiające w nastrój zadumy i rozdzierającej tęsknoty za utraconą miłością, o której śpiewają wokaliści.
Utwór Princess of the Night to solidna dawka rockowej energii, kawałek z ogromnym potencjałem do koncertowego skakania pod sceną. Angels Never Die to z kolei kompozycja spokojniejsza, można powiedzieć, iż w pewnym sensie uduchowiona, prowadząca słuchacza przez podniebne krainy patosu i wzniosłości. Ciekawym zabiegiem było tu dodanie dziewczęcej monorecytacji w wykonaniu wokalistki zespołu, pozbawione muzycznego tła.
Zaskoczeniem był utwór Never Alone, jeden ze spokojniejszych i jednocześnie najdłuższy na krążku. Z pewnością nie było to ze strony MONO INC. zabiegiem zamierzonym, jednak odsłuchując refren, nie mogłam pozbyć się z głowy skojarzeń z Whenever, Wherever w wykonaniu Shakiry. Rytm oczywiście nie ten, ale warstwa tekstowa – niemal identyczna.
Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, iż wszystkie te utwory, prócz trzech wspomnianych na początku, nie wyróżniają się niczym szczególnym. Są przyjemne dla ucha, konsekwentnie utrzymane w klimatach zapowiedzianych przez pierwszą kompozycję. Oprócz brzmień charakterystycznych dla love metalu usłyszeć można przykładowo także podobieństwa do legendarnych Sisters of Mercy. MONO INC. mocno trzyma swój wysoki muzyczny poziom, przyjemne melodie uzupełniają równie przyjemne dla ucha słowa, jednak po wysłuchaniu muszę stwierdzić, iż środek płyty niemalże zlał mi się w jedną całość. Przerwy między utworami wychwytywałam adekwatnie dzięki chwilom ciszy pomiędzy poszczególnymi kompozycjami.
Śmiało, więc można stwierdzić, iż Ravenblack to płyta dobra. Stoi za nią solidny warsztat muzyczny i wokalny, a także konsekwencja w realizowaniu obranego stylu muzycznego. Na duży plus zasługuje również estetyczna okładka. Minimalistyczna, a zarazem przyozdobiona barwą szlachetnego kruszcu na pewno przykuwa uwagę i zachęca do zapoznania się z zawartością. Czy warto to zrobić? Z pewnością tak. Choć najnowsze wydawnictwo MONO INC. nie oferuje muzycznych wstrząsów i ekstatycznych uniesień, na pewno jest przykładem dobrego gotyckiego rocka. A takich przecież nigdy za wiele.