Molybaron - Something Ominous (2023)

lupusunleashed.blogspot.com 11 miesięcy temu

Szczypta Muse, garść System of the Down, odrobina Mastodona i przyprawa z Soena lub Toola czyli Francja na sterydach!

Molybaron powstała w grudniu 2014 roku w Paryżu z inicjatywy urodzonego w Dublinie gitarzysty i wokalisty Gary'ego Kelly'ego oraz gitarzysty Stevena André, który z zespołu odszedł w 2022 roku. Skład uzupełnili basista Sébastien de Saint-Angel, który dołączył w 2015 oraz perkusista Raphael Bouglon, który opuścił szeregi grupy rok później i został zastąpiony w 2019 roku Camillem Greneronem. Od 2023 roku, Stevena André zastąpił Florian Soum. Debiutancki album formacji, zatytułowany po prostu "Molybaron" wyszedł w maju 2017 roku. Grupa udała się w europejską trasę koncertową z gotycko-doomowym amerykańskim zespołem A Pale Horse Named Death, a następnie wydała drugi album studyjny "The Mutiny" w maju 2021 roku, który po podpisaniu kontraktu z Inside Out Music został wydany ponownie, 29 października 2021 roku. Najnowszy, trzeci album miał swoją cyfrową premierę 13 września 2023 roku, a fizyczny nośnik pojawił się 20 października. Swoje brzmienie panowie opisują jako techniczny groove połączony z hymnowym rockiem i wielowarstwową atmosferą.

Prędzej czy później trafiłbym na ten zespół i pewnie tak samo wsiąknąłbym w ich granie, jak wsiąknąłem, ale pierwszą rzeczą na jaką zwróciłem, nie była wcale muzyka, a grafiki okładkowe ich płyt, a konkretnie poprzedniczki i najnowszej właśnie. Poprzednia, do albumu "The Mutiny" wraz ze swoimi czarno-czerwonymi barwami i znajdującymi się na niej postaciami człowieka w starciu z wilkiem, utrzymanymi niemal w duchu socrealistycznych plakatów propagandowych od razu trafiły w moją estetykę i gusta. Równie udana jest okładka najnowszego albumu, zatytułowanego "Something Ominous". Tym razem utrzymana w beżowo-czarnej kolorystyce i przedstawiająca spadającą postać, która zdaje się roztapiać, jak gdyby była zrobiona z nafty albo wręcz wosku, powinna się kojarzyć z Ikarem. Absolutnie porywające i działające na wyobraźnię. Kiedy zaś puściłem sobie numery z poprzedniczki i z najnowszej opadła mi szczęka, bo zakochałem się w ich muzyce tak samo z miejsca, jak w okładkach.

O ile drugi, "The Mutiny, wydawał się trochę bardziej podchodzący pod Muse, o tyle najnowszy może trochę pachnieć System of the Down. Jednakże, choć panowie inspirują się kilkoma stylami, a ich muzyka może przypominać twórczość wspomnianych, także wymienionych w pierwszym zdaniu tego tekstu, to nie zabrakło własnej tożsamości, pomysłu, przebojowości i sporej dawki atmosfery, bo "Something Ominous" swoim brzmieniem przywodzi na myśl jakiś tajemny rytuał. Utwór tytułowy, który album rozpoczyna wyłania się ponurym tonem i dziwnym, niepokojącym gitarowym riffem, po czym przyspieszamy. Jest potężnie, nisko, ale też właśnie trochę niepokojąco, a wokal Kelly'ego może się kojarzyć ze stylem Serja Tarkiana, choć facet nie stara się naśladować ormiańskiego twórcy. Kapitalnie wypada "Set Alight" o mocnym, hymnowym charakterze i wpadającej w ucho melodii refrenu. Po nim wpada równie udany, nieco cięższy i bardziej rozbudowany "Billion Dollar Shakedown", który brzmi trochę jak połączenie SOAD z Weird Alem Yankovicem. Następny w kolejce jest "Breakdown" w którym wraca uczucie niepokoju za sprawą mrocznego klawiszowego tonu i nieco lżejszego brzmienia, kapitalnie przełamywanego cięższym rozbudowaniem. Ostre gitarowe wejście i potężne, wręcz marszowe tempo wita z kolei w "Anyway", a głowa sama kiwa się w rytm.

Nie oznacza to jednak, iż panowie potrafią grać tylko szybko. Bardzo klimatycznie i balladowo robi się w znakomitym deszczowym "Daylight Dies in Darkness", który otwiera drugą połowę krążka i dopiero na koniec zostanie przełamane ostrym wejściem i fantastyczną solówką. Mocne wejście i ostre riffy, ociężałe i gęste tempo wraca w "Dead on Arrival", które jednocześnie fajnie jest przełamywane lżejszymi fragmentami na zwrotki. Kolejną perełką jest "Pendulum", który ponownie nieco zwalnia i zaczyna się od akustycznej melodii, by gwałtownie ustąpić mocniejszemu rozwinięciu. Ponownie skojarzenia mogą nieco lecieć w kierunku SOAD, ale w mojej ocenie, będą to bardzo pozytywne odniesienia i wibracje, jakich często brakuje już w podobnej muzyce. Na przedostatniej pozycji znalazł się "Reality Show", który ma zaraźliwą melodię klawiszy, ponownie wprowadzając niepokojący nastrój. Znów jest nieco lżej, choć obok wolnego, opartego o surowy bas fragmentu na zwrotki, mamy też mocniejsze gitarowe wejście na refren, a wszystko podlane klimatem rodem z eksperymentów Muse znanych z płyt "The Second Law" albo "Drones". jeżeli zaś nie złapiecie na podśpiewywaniu melodii klawiszy, to chyba nie umiecie się bawić i nie czujecie muzyki całym sobą. Na koniec, kolejny potencjalny przebój, czyli "Vampires", w którym panowie nie zwalniają tempa i dalej żonglują kapitalnym klimatem i nastrojem. Tu także skojarzenia polecą w kierunku Muse. Potężne gitarowe wejście i hymnowo-marszowe tempo znakomicie jest kontrastowane wolniejszymi momentami i surową elektroniką klawiszy w tle. Absolutny majstersztyk.

Dziesięć numerów zamknięto w czasie niespełna trzydziestu ośmiu minut, co mogłoby zakrawać o kryminał, gdyby nie fakt, iż dzięki temu uzyskano spójność i nie przesadzono z ilością dźwięków. Te numery o średnim czasie czterech minut to petardy, które wżerają się w głowę i walczą o atencję słuchacza. Być może nie ma tutaj nic specjalnie odkrywczego, ale jest to nagrane tak bezczelnie i zadziornie, przebojowo i zaraźliwie, iż nie sposób się od tej płyty oderwać. jeżeli komuś podobały się poprzednie, a zwłaszcza świetne "The Mutiny", to najnowsza również powinna zachwycić i nie będzie chciała wychodzić z odtwarzacza lub słuchawek. "Something Ominous" to album o potężnej dawce emocji, energiczny, a przy tym nie stroniący od klimatu i znakomicie łączący nowoczesne podejście do progreswynego grania z nutką alternatywy i sentymentem za latami 90tymi. Nie wszystkim może przypadnie do gustu ze względu na wyraźne nawiązywanie do SOAD czy Muse, ale nie mam wątpliwości, iż jest to jeden z najciekawszych albumów powoli mijającego roku i jeden z tych, do których będę wracał z biciem serducha. Polecam!

Ocena: Pełnia


Idź do oryginalnego materiału