
Dzisiaj był pierwszy półfinał Eurowizji. Spędziłem go w klubie z moimi kumplami. Fantastycznie jest przeżywać emocje wspólnie z różnymi ludźmi, choćby jeżeli dominowali tam lokalsi (innymi słowy - casual viewers). Wszyscy szaleliśmy za naszą reprezentantką. Kocham ten z lekka chaotyczny performance z przytupem. Szczególnie urzekł mnie ten symbolizm. Steczkowska rozpoczęła swój występ w taki sam sposób jak zakończyła ten sprzed 30 lat. Warto zaznaczyć, iż dokładnie dzisiaj jest rocznica jej pierwszej przygody z Eurowizją. Jak przeszła do finału, euforia sięgnęła zenitu. Stres przeogromny.
Co mnie zszokowało? Brak awansu Belgii (nie lubię tej piosenki, ale myślałem, iż awans Red Sebastiana to pewniaczek). Awans Ukrainy do finału mnie najbardziej zawiódł. Ukraina często wysyła dobre utwory, ale Bird of Pray jest w mojej opini… słabe. Awans Portugalii jednak był większym zaskoczeniem. Nie powiem, iż pozytywnym, bo ta piosenka też nie przypadła mi do gustu. Czekamy na czwartek! To będzie rzeź. Drugi półfinał jest znacznie cięższy niż pierwszy. Kocham ten okres najbardziej na świecie.