Nazywam się Zofia i mam 44 lata. Jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie, iż wpadnę w taką emocjonalną pułapkę. Całe życie spędziłam z jednym mężczyzną – moim mężem, ojcem moich dzieci, moim towarzyszem, moją podporą. Byliśmy razem ponad dwadzieścia lat. A rok temu nagle odszedł. Serce. Zostawił w domu pustkę, a w mojej duszy – lodowatą przepaść.
Mam dwoje dzieci. Syn jest na trzecim roku studiów, już dorosły, rozsądny. Córka właśnie skończyła szkołę i dostała się na uniwersytet – młoda, wrażliwa. Jestem z nich dumna, to cały mój świat. Ale… nie widzą we mnie kobiety. Tylko matkę. Tylko wdowę.
Dwa miesiące temu pojawił się w moim życiu Grzegorz. Poznaliśmy się przypadkiem na wystawie, na którą poszłam tylko po to, żeby nie oszaleć z samotności. Okazał się dobrym, ciepłym człowiekiem. Nie naciskał, nie wymagał, po prostu był. Zaczęliśmy się spotykać – najpierw spacery, potem kolacje, rozmowy do późna. W jego oczach znów poczułam się kobietą. Żywą. Potrzebną. Kochaną.
A ostatnio oświadczył mi się. Zwyczajnie, szczerze: „Zosiu, wyjdź za mnie. Zacznijmy od nowa. Razem.” Rozpłakałam się. Nie ze smutku – ze strachu. Wiedziałam, iż dzieci tego nie zaakceptują.
Zebrałam się w sobie i postanowiłam im powiedzieć. Usiedliśmy przy stole, jak kiedyś, gdy mówiłam, iż ich oczekuję, uczyłam wiązać sznurowadła, odprowadzałam do szkoły. Tylko tym razem było inaczej.
— Spotykam się z kimś… — szepnęłam. — Nazywa się Grzegorz. Oświadczył mi się.
To, co nastąpiło, nie było krzykiem – to był huragan. Gniew, żal, niedowierzanie.
— Więc już zapomniałaś o tacie?! — krzyknęła córka ze łzami w oczach.
— Chcesz wpuścić do domu obcego faceta?! — rzucił syn. — Zdradziłaś ojca!
Patrzyli na mnie jak na obcą. Próbowałam wytłumaczyć: nie zapomniałam. Pamiętam każdy grymas jego twarzy, głos, śmiech, zapach po goleniu. Ale on odszedł, moje drogie dzieci. Nie wskrzeszę go, choćbym bardzo chciała. Ja żyję. Oddycham. I chcę być z kimś, kto sprawia, iż moje serce znów bije mocniej.
Ale mnie nie słuchali.
Teraz wiszę w powietrzu. Nie wiem, co robić. jeżeli wyjdę za Grzegorza – stracić dzieci. Odejdą, przestaną się odzywać. jeżeli odmówię – zostanę sama. Bo dzieci to nie na zawsze. Dziś są ze mną, a jutro założą własne rodziny, swoje domy, swoje życia. A ja? Zostanę „mamą, która samotnie siedzi w mieszkaniu”.
Powiedziałam Grzegorzowi: „Daj mi czas. Może zrozumieją. Z czasem.” Pokiwał głową. Przytulił mnie. Powiedział, iż poczeka. Ale nie wiem, jak długo starczy mu cierpliwości. I ma do tego prawo. On nie nosi moich wspomnień, mojego bólu, moich dzieci. Po prostu chce być blisko. To nie jest zbrodnia.
Boli mnie, iż moje dzieci nie widzą we mnie żywego człowieka. Żyłam uczciwie. Byłam wierną żoną, oddaną matką. Nie zdradziłam, nie zawiodłam, nie zniszczyłam. Dlaczego teraz, gdy chcę po prostu być szczęśliwa, muszę za to przepraszać?
Nie obwiniam ich. Rozumiem: boją się. Myślą, iż Grzegorz wymaże tatę z pamięci. Że zapomnę. Ale to nie będzie. On zawsze będzie z nami. W zdjęciach, opowieściach, wspomnieniach. Ale ja – jestem tu. Ja żyję.
Czasem wieczorami siadam przy oknie, patrzę na miasto, gdzie w każdym oknie toczy się jakaś historia. Ktoś się zakochuje. Ktoś bierze ślub. Ktoś rodzi dzieci. A ktoś po prostu… żyje. I ja też chcę żyć. Nie wegetować. Nie istnieć. Żyć.
Nie wiem, jaką decyzję ostatecznie podejmę. Ale wiem jedno: nie jestem przestępcą. Jestem kobietą. I mam prawo do szczęścia.