Moje dzieci nie pozwalają mi na małżeństwo… Opowieść o trudach bycia kobietą między przeszłością a przyszłością

newskey24.com 2 tygodni temu

Dzisiaj znów nie mogę zasnąć. Piszę te słowa, żeby jakoś uporządkować myśli. Nazywam się Agnieszka, mam 44 lata i nigdy nie sądziłam, iż znajdę się w takiej sytuacji. Dwadzieścia lat byłam żoną jednego mężczyzny – mojego męża, ojca naszych dzieci, mojej podpory. A rok temu odszedł nagle. Zawał. Nie zdążyliśmy się choćby pożegnać. Zostawił po sobie ciszę w mieszkaniu i lodowatą pustkę w sercu.

Mamy dwoje dzieci. Syn studiuje na trzecim roku – mądry, dojrzały młody człowiek. Córka właśnie skończyła liceum i zaczęła studia – wrażliwa, delikatna dusza. To cały mój świat. Ale… dla nich jestem tylko matką. Wdową. Nie widzą we mnie kobiety.

Dwa miesiące temu poznałem Karola. Spotkaliśmy się przypadkiem na wystawie, na którą poszłam, żeby nie zwariować z samotności. Okazał się ciepły, uważny, prawdziwy. Nie naciskał, nie wymagał – po prostu był. Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw spacery, potem kolacje, rozmowy do białego rana. W jego oczach znów poczułam się kobietą. Żywą. Potrzebną. Kochaną.

W zeszłym tygodniu oświadczył się. Prosto, szczerze: „Agnieszko, wyjdź za mnie. Zaczniemy od nowa. Razem”. Rozpłakałam się. Nie ze smutku – ze strachu. Wiedziałam, co czeka mnie w domu.

Zebrałam się w sobie i powiedziałam dzieciom. Usiedliśmy przy stole, jak kiedyś, gdy mówiłam im, iż będą mieć rodzeństwo, gdy uczyłam ich wiązać buty, gdy odprowadzałam pierwszego dnia szkoły. Tylko iż tym razem wszystko było inaczej.

— Poznałam kogoś… — zaczęłam cicho. — Nazywa się Karol. Chce, żebym została jego żoną.

To, co nastąpiło, przypominało nie krzyk, ale sztorm. Gniew, żal, niedowierzanie.

— Już zapomniałaś o tatusiu?! — prawie krzyknęła córka, a w jej oczach błyszczały łzy.

— Chcesz przyprowadzić tu jakiegoś obcego faceta?! — rzucił syn. — Zdradziłaś ojca!

Patrzyli na mnie jak na obcą. Próbowałam tłumaczyć: nie zapomniałam. Pamiętam każdy jego grymas, śmiech, zapach po goleniu. Ale odszedł, moje drogie dzieci. I nie przywrócę go, choćbym bardzo chciała. Żyję. Oddycham. I chcę być z kimś, kto znów sprawia, iż serce bije mi jak młot.

Nie usłyszeli mnie.

Teraz wiszę w próżni. jeżeli wyjdę za Karola – stracę dzieci. Odejdą. jeżeli odmówię – zostanę sama. Bo dzieci nie są na zawsze. Dziś są ze mną, ale jutro założą własne rodziny. A ja? Zostanę „mamą, która sama siedzi w mieszkaniu”.

Powiedziałam Karolowi: „Daj mi czas. Może zrozumieją”. Przytulił mnie. Obiecał czekać. Tylko czy jego cierpliwość wystarczy? Ma do tego prawo. Nie nosi moich wspomnień, mojego bólu. Po prostu chce być blisko. To nie zbrodnia.

Boli, iż nie widzą we mnie człowieka. Byłam dobrą żoną, oddaną matką. Nie zdradziłam, nie zawiodłam. Dlaczego teraz, gdy chcę być szczęśliwa, muszę się z tego tłumaczyć?

Nie złoszczę się na nich. Rozumiem: boją się, iż Karol wymaże pamięć o ojcu. Ale to niemożliwe. On zawsze będzie z nami – na zdjęciach, w opowieściach, w sercach. Ale ja jestem tutaj. Żywa.

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na Warszawę. W każdym oknie inna historia. Ktoś się zakochuje. Ktoś bierze ślub. Ktoś rodzi dzieci. A ktoś po prostu… żyje. I ja też chcę żyć. Nie wegetować. Nie przetrwać. Żyć.

Nie wiem, co zrobię. Ale wiem jedno: nie jestem winna. Jestem kobietą. I mam prawo do szczęścia.

Dziś zrozumiałem jedną rzecz – czas leczy rany, ale tylko jeżeli na to pozwolimy.

Idź do oryginalnego materiału