Filar rodziny
Rodzina Justyny przeżyła czas ogromnego stresu, gdy u jej starszej siostry Barbary wykryto nowotwór piersi z przerzutami na węzły chłonne.
- To był prawdziwy szok – opowiada Justyna. – Moja Basia była zawsze wzorem człowieka dbającego o zdrowie. Szczupła, nie pozwalała sobie na objadanie się byle czym, wysportowana i radosna. Lubiła życie i ludzi. W całej swojej zawodowej karierze angażowała się w różne wydarzenia publiczne, zajmowała się organizacją dni miasta, uczestniczyła w olimpiadach, obozach dla młodzieży i górskich wyprawach.
Dla Justyny, jej starsza siostra zawsze była wzorem i oparciem w trudnych chwilach jej życia. Między nimi jest pięć lat różnicy. To Barbara była dla młodszej siostry tą kobietą, która uczyła ją jak się malować, co jest modne, jak sobie radzić z niechcianymi zalotami i czym jest dojrzewanie. Ich matka, wiecznie zapracowana, była sprzedawczynią w sklepie, w domu miały jeszcze dwóch młodszych braci. Ojciec wykwalifikowany budowlaniec, często wyjeżdżał na zagraniczne kontrakty. Musiał dobrze zarabiać, bo rozpoczęli rozbudowę małego rodzinnego domu, potrzebowali więcej pokoi dla swoich dzieci.
- W naszej rodzinie wszyscy się kochaliśmy, nie było pijaństwa, przemocy czy braku szacunku – wspomina Justyna. – Basia ze względu na starszy wiek, była ogromnym wsparciem dla mamy. Robiła nam śniadania, wyprawiała do szkoły, bo mama była od rana w sklepie. Po południu pomagała odrabiać lekcje. Ogromnie dużo jej wszyscy zawdzięczamy.
Gdy rodzeństwo podrosło, Basia jako pierwsza w rodzinie dostała się na studia.
- Wspierała mnie gdy wątpiłam czy ja też zdam na uczelnię. – przypomina sobie Justyna. – Pomogła także naszym braciom,mają dobre zawody. Płakaliśmy na ślubie Basi, gdy bardzo szczęśliwa wychodziła za miłość swojego życia. Tworzyli piękną parę.
Potem życie rodziny Justyny toczyło bez większych niespodzianek i problemów. Ona sama, po dyplomie, pobrała się z kolegą z roku. Dostali pracę nauczycieli. Basia urodziła jedynego syna. Justyna też została mamą dwóch córek. Ich bracia spełniali się w swoich wymarzonych zawodach. Poszli w świat. Rodzice cieszyli się domem, ogródkiem, emeryturą i ukochanymi wnukami.
Dobroć nie zawsze popłaca
- Szczęście nie trwa wiecznie, jak na ironię pech uderzył w Basię – mówi Justyna. – Jej mąż zaczął pić, potem wdał się w romans, teraz wiem, iż zaczął ją bić, gdy był pijany. Na trzeźwo przepraszał i tak w kółko. Wytrzymywała ten horror, do momentu aż w amoku alkoholowym rzucił się z pięściami na ich syna. Wtedy zdecydowała się na rozwód. Byliśmy w szoku, wcześniej o niczym nam nie mówiła. Mieszkała w innym mieście.
Barbara wyprowadziła się z mieszkania już byłego męża, wróciła do rodzinnego domu. Babcia i dziadek z euforią zajęli się podrastającym wnuczkiem. Najstarsza córka gwałtownie stanęła na nogi. Dostała pracę. Zaangażowała się w prace i działanie społeczne w rodzinnym mieście. Jej były mąż wyjechał za granicę. Przestał pić.Tam zaczął sobie układać życie z nową, zamożną żoną. przez cały czas to był bardzo atrakcyjny fizycznie mężczyzną. Gdy stanął na nogi, nawiązał intensywne kontakty z synem Markiem. Zabierał go na wakacje, a gdy chłopak osiągnął pełnoletność, namówił go by wyjechał z Polski i dołączył do niego, w jego dobrze prosperującej firmie. Pokusa życia w luksusie, o jakim Barbara mogła tylko pomarzyć, była dla chłopaka nie do odrzucenia.
- Basia była załamana, nic nie mogła zrobić, Marek był dorosły – przyznaje Justyna. – Wybrał bogatego ojca, lepsze życie. Opuścił gniazdo. Po jego wyjeździe siostra rzuciła się w wir kontaktów towarzyskich. Imprezowała, miała jakieś romanse, ale nic na stałe, chyba bała się znowu zaryzykować stały związek. Nikt jej nie oceniał. To była ucieczka od samotności i rozczarowania synem i mężem.
Złośliwość losu
Rodzice Justyny byli coraz starsi, mogli zawsze liczyć na swoją najstarszą córkę. Dbała o nich, umawiała wizyty lekarskie, badania, ogarniała dom. Pozostałe dzieci były wdzięczne Barbarze, iż zdejmuje z nich obowiązek opieki nad seniorami.
- Jak zwykle, mogliśmy liczyć na naszą Basię – stwierdza Justyna. – Aż przyszedł cios. Przez przypadek siostra, na jednej z imprez, które pomagała organizować, dała sobie zrobić mammografię. Wyniki były szokujące. Miała zaawansowanego raka piersi, nowotwór miał już przerzuty. Zaatakował węzły chłonne. To podstępna choroba, wcześniej moja siostra, taka zdrowa osoba, nie zorientowała się, iż coś jest nie tak z jej organizmem. Nic nie czuła. Jakieś zgrubienia, zwyczajnie ignorowała. Jak zwykle zajmowała się wszystkimi, tylko nie sobą.
Rodzina Barbary wiedziała co to oznacza. Wszyscy byli przerażeni, choć wspierali chorą jak mogli. Tłumaczyli, iż są nowe, skuteczne metody leczenia. Miała szansę na długie życie.
- Basia załamała się, trafiła na operację przekonana, iż to już ostanie miesiące jakie jej zostały – opowiada Justyna. - Zabieg, według lekarzy, był udany. Potem przyszła pora na inne formy leczenia. Istniała szansa, iż nowoczesne terapie i leki mogą powstrzymać rozwój nowotworu na lata.
Niestety, co bardzo zraniło Barbarę, jej syn Marek nie przyjechał odwiedzić swojej chorej matki. Jedynie dzwonił, zasłaniał się nawałem pracy, realizacją ważnego kontraktu. Kobieta była tym bardzo załamana. Czuła się zdradzona przez ukochane dziecko. Szukała jakiegoś wytłumaczenia swojego losu.
Duchowa przemiana
- To w tym czasie Barbara odkryła Boga – mówi siostra. – Po operacji całej długiej kuracji, kiedy już doszła do siebie, pojechała na pielgrzymkę do Częstochowy. Modliła się przed obrazem Czarnej Madonny o uzdrowienie. Gdy wróciła, otrzymała dobre wyniki uznała, iż to cud matki Boskiej Częstochowskiej. Dokonała się w niej jakaś wielka przemiana. My nigdy nie byliśmy zbyt religijni. Do kościoła chodziło się na Pasterkę i w Wielkanoc. Dzieci się chrzci i bierzmuje, bo taka tradycja. Tak samo śluby, czy pogrzeby. Ale Basia uznała, iż opatrzność dała jej znak i ostatnią szansę na zmianę swojego życia.
Kobieta stała się gorliwą katoliczką. Zapisała się do kółka różańcowego. Zamiast angażować się, jak dotychczas, w organizację świeckich wydarzeń, zaczęła działać w ramach kościoła. Pielgrzymki, obchody różnych świąt kościelnych, zaczęła choćby przygotowywać się do bycia świecką zakonnicą. Uznała, iż gorliwa modlitwa ją uratuje.
- Najpierw przekonywała nas, iż stał się cud, została uzdrowiona, bo się nawróciła – relacjonuje Justyna. – Tak jakby nie była w ogóle leczona szpitalnie. Kiwaliśmy głowami, wiedzieliśmy jak trudne i dramatyczne miała przejścia. Ale ona zmieniła całkowicie zachowanie, styl ubierania. Zaczęła pościć, codziennie chodzić na mszę. Zrezygnowała ze swoich dotychczasowych aktywności społecznych. Czytała Pismo Święte, niestety także nam, gdy zapraszaliśmy ją na obiad. Musieliśmy wysłuchiwać religijnych kazań, które wygłaszała moja siostra.
Rodzina zaczęła się martwić, gdy Barbara rozpoczęła pouczanie, co według religii wolno, a czego nie. Stawała się coraz bardziej fundamentalną wyznawczynią.
- Próbowałam z nią porozmawiać o tej nagłej przemianie – opowiada Justyna. – Zrozumieć co się z nią stało? Basia po raz pierwszy przyznała, iż to wszystko jest karą od Boga, a ona musi odpokutować swoje grzechy. Jej zdaniem, tym śmiertelnym grzechem była aborcja. Nic o tym nie wiedziałam. Siostra miała zabieg, gdy jej były mąż pił i ją bił, a ona już planowała rozwód, bo zagrażał dziecku. Jak stwierdziła - zabiła, więc stwórca chciał ją za to ukarać. Ona w to święcie wierzyła. Nie przyjmowała, żadnych innych argumentów.
Justyna była wdzięczna siostrze, za powierzenie jej swojego sekretu. Przynajmniej rozumiała, co nią kieruje. Ale religijność Barbary zaczęła przekraczać osobiste granice innych ludzi. Zażądała nawrócenia Justyny i jej rodziny. Uznała, iż ma taką misję.
Wojna religijna
- Siostra zaczęła nas nachodzić w niedzielę i prawie siłą zmuszać do udziału we mszy - wspomina Justyna. – Staraliśmy się to obrócić to w żart, tłumaczyliśmy, iż mamy inne plany. Zaczęła nas straszyć piekłem. To już była przesada. Rozpoczęła głośne modlitwy w naszej intencji. Mąż się zdenerwował, straszyła nam dzieci. Poprosił aby wyszła i wróciła dopiero, gdy jej ta mania przejdzie. Wtedy nas wyklęła
Barbara przestała racjonalnie postrzegać świat. Ludzie zaczęli się od niej odsuwać. Mówiła tylko na tematy religijne, ciągle oceniała i pouczała innych.
- Ja rozumiem, iż ona boi się tego nowotworu, to jej sposób na uśmierzenie lęku przed śmiercią – przyznaje Justyna. – Szukała jakiegoś logicznego wytłumaczenia dla tego nieszczęścia. Była dobrym człowiekiem i ją to spotkało. Mogła oszaleć z rozpaczy i żalu. ale to stało się groźne, jej fanatyzm budził strach u innych. Jej też to szkodziło. Była ciągle sfrustrowana, ludzie zaczęli się z niej śmiać.
Niestety u Barbary wystąpiła remisja choroby. Nowotwór zaatakował od nowa, dał kolejne przerzuty. Stres, który sobie zgotowała nawracając innych ludzi do swoich przekonań, też nie pomagał.
- Wpadła do nas bez zapowiedzi z wynikami badań szpitalnych w ręku – mówi Justyna. – Rzuciła nimi w nas i wykrzyczała, iż jej nawrót raka to nasza wina. Nie chcieliśmy przyjąć wiary, wybraliśmy ścieżkę ciemności i dlatego ona została ukarana. Nie spełniła swojej obietnicy złożonej Bogu, iż nas ocali. Teraz przez nas umrze. I wybiegła trzaskając drzwiami. My osłupieliśmy. Jestem załamana. Nie wiem jak pomóc mojej biednej, kochanej siostrze. Nie zaczniemy udawać nawrócenia, bo tylko ją utwierdzimy w swojej manii. Zresztą to by było kłamstwo, nie jesteśmy wierzący jak siostra. Dla nas to tylko nasza tradycja. Wiem, iż siostra powinna podjąć leczenie psychiatryczne, ale się na to nie zgodzi. Boję się, iż będzie umierała w przekonaniu, iż jej się to należało też za karę. Że nie spełniła obietnicy danej Bogu i iż to też nasza wina. Nie wiem, jak mam z tym żyć.