Euro 2024 skończyło się doskonale – zwyciężyła drużyna grająca najpiękniej i najskuteczniej.
Spośród argumentów na rzecz uznania turnieju za udany koronnym wydaje mi się ten dotyczący puenty, podobnie rzecz ma się zresztą z krótką formą literacką, a wedle aforyzmu pierwszego macho polskiej socjaldemokracji tyczy się to także kwestii męskości – wszystko zależy od tego, jak kto kończy.
Otóż Euro 2024 skończyło się doskonale – zwyciężyła drużyna grająca najpiękniej i najskuteczniej. Hiszpania wystawała jakością ponad resztę uczestników tak, iż choćby oko laika błyszczało z zadowolenia, bo wystarczyło poprzyglądać się przez kilka minut La Furia Roja, by umieć wytypować prawidłowy wynik meczu.
Przepaść między reprezentacją Hiszpanii a pozostałymi uczestnikami łatwiej zrozumieć, jeżeli sporządzimy tabelę punktową zakończonych mistrzostw: triumfatorzy wygrali wszystkie siedem spotkań, podczas gdy drugi finalista – ekipa angielska – tylko trzy razy. W bramkach też różnica miażdżąca: Hiszpanie trafiali 15 razy, Anglicy ośmiokrotnie. Zanim jednak udało się podopiecznym Luisa de la Fuente sięgnąć po rekordowy, czwarty tytuł, musieli trochę się pomęczyć w finale, przez pierwsze 45 minut męczącym także dla widowni. Dariusz Szpakowski w pierwszej połowie narzekał, iż mecz nie chce się otworzyć – zaiste, fachowcy od otwierania wzięli się do roboty dopiero po przerwie, kolejna genialna asysta Yamala skazała Nico Williamsa na sukces. Anglicy musieli zacząć grać, zrobiło się ciekawie i żwawo, aż po ostatnie chwile i kluczową interwencję Daniego Olma, wybijającego z linii piłkę nieuchronnie zmierzającą do… dogrywki. Meczbole w ostatnich momentach były specjalnością tych mistrzostw, Anglicy dwa razy zabijali nadzieje rywali w samych końcówkach, tym razem jednak trafili na drużynę idealnie zbalansowaną.
Post Moja jedenastka turnieju pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.