Nie ma chyba bardziej zużytego gatunku niż coming-of-age. Kino inicjacyjne obrosło w klisze, banały i stereotypy, a jego fanklub drastycznie się kurczy. Ile jest wariantów opowieści o dorastaniu i nastoletnich doświadczeniach? Ile razy młodzi twórcą mogą przenosić na ekran swoje wspomnienia i zachować efekt świeżości? Najwięcej takich prób podejmuje się rokrocznie w amerykańskim kinie niezależnym. Wspomniana konwencja nie wymaga bowiem pokaźnych budżetów, gwiazdorskiej obsady ani skomplikowanych scenariuszy. Coraz rzadziej pojawiają się jednak filmy wyłamujące gatunkowe ramy. Czasem warto zerknąć poza horyzont Stanów Zjednoczonych, do sąsiedniej Kanady. Obezwładniającą aurę tajemnicy i podskórnej grozy udało się zbudować Charlotte Le Bon w "Falcon Lake". Ten rok przynosi zaś drugi film Megan Park o wdzięcznym tytule "My Old Ass". Utalentowana reżyserka poszerza historię dojrzewania o element fantastyczny, by nie powiedzieć halucynacyjny. Doprowadza do niezwykłego spotkania 18-letniej dziewczyny z jej starszym wcieleniem.
Zaczyna się jednak niewinnie. Elliott (świetna Maisy Stella) nie może się doczekać, aż opuści rodzinną farmę i wyjedzie studiować do Toronto. Czy będzie tęsknić za matką, ojcem i dwoma młodszymi braćmi? Trudno powiedzieć. Bardziej interesuje ją poderwanie uroczej Chelsea. W dniu 18 urodzin bohaterka płynie z najlepszymi przyjaciółkami, Ro i Ruthie, na małą wyspę pośrodku jeziora. Nastolatki biorą grzybki halucynogenne i kompletnie odlatują. Elliott widzi swoją 39-letnią wersję (Aubrey Plaza) i rozmawia z nią o przyszłości. Dostaje kilka dobrych rad i jedno ostrzeżenie: unikać chłopaka imieniem Chad (Percy Hynes White). Dziewczyna już niebawem go pozna, a nowy kolega nieźle namiesza jej w głowie. gwałtownie też okaże się, iż spotkanie młodszej i starszej wersji Elliott nie było zwykłym urojeniem.
Park odwraca na ekranie kilka schematów i robi to z naprawdę dużą swobodą. Jej film chwyta charakterystyczny moment przełomu, czyli ostatnie tygodnie przed studiami. Elliott uczy się jednak doceniać bliskich, rodzinne dziedzictwo i sielską okolicę wcześniej, niż powinna. Wszystko przez rozmowy ze swoim 39-letnim wcieleniem, które wie więcej, ma świadomość upływającego czasu i lepiej rozumie wagę pewnych relacji oraz przeżyć. Główna bohaterka dostępuje poniekąd oświecenia – zauważa, iż bywa zbytnio skupiona na sobie, lekceważy emocje i pasje krewnych, niepotrzebnie rysuje kontrast między dalekim Toronto i życiem na wsi. Perspektywa starszej Elliott pozytywnie wpływa na zachowania tej młodszej, ale nieuchronnie pojawia się też pytanie o możliwość zmiany przyszłości. Czemu dziewczyna ma trzymać się z dala od miłego i rezolutnego Chada? Autorka zasiewa wątpliwości i powoli nagina klasyczną queerową narrację. W "My Old Ass" nie chodzi o wychodzenie z szafy, bo Elliott jest dumną lesbijką i czerpie przyjemność z seksu. Konflikt tożsamościowy budzi w niej dopiero rosnąca sympatia dla Chada. Co, jeżeli pociągają ją nie tylko kobiety? Park bawi się wizerunkiem chłopaka idealnego, który umie naprawić, posprzątać i jeszcze pomóc przy zbiorach. Wzajemne przyciąganie i odpychanie młodych prowokuje wiele zabawnych i uroczych epizodów. Jak wtedy, gdy Chad dołącza do rodziny Elliott przy śniadaniu i błyskawicznie zjednuje sobie sympatię domowników. Tajemnica stojąca za dziwną przestrogą wypłynie w finale, uruchamiając refleksję o naszych sposobach walki z cierpieniem. Także tym nieuniknionym.
Choć "My Old Ass" uwodzi bajkowymi pejzażami Ontario i zbliża się do komediodramatu, pełno w nim gorzkiej mądrości i melancholii. Uwielbiamy takie przebojowe osoby jak Elliott, ale dzięki jej odrealnionej przygodzie patrzymy na młodzieńcze plany nieco inaczej. Wiemy już, iż entuzjazm i ambicje wygasną, marzenia się wielokrotnie skomplikują, a szereg wyobrażeń o dorosłości rozminie się z rzeczywistością. 18-latka porównuje swoją starszą wersję do mamy, ale ta nie tyle jej matkuje, co służy za życzliwą przewodniczkę. Po drodze główna bohaterka odkrywa silne przywiązanie do rodzinnych stron i doświadcza tęsknoty (!) za rzeczami, które niebawem straci. W jednej chwili mierzy się z ciężarem przemijania, dojmującą nostalgią i kryzysem egzystencjalnym. Opowieść krąży wokół idei ulotności, nad którą nie zastanawiamy się w wieku nastu lat, a która definiuje młodość. Zmieniamy szkoły, znajomych, opuszczamy dom – kolejne etapy dorastania realizowane są krótko i coś nam odbierają. Elliott zaraz wykona pierwszy milowy krok, rozpoczynając samodzielne życie, ale w myślach wyprzedza czas. Film jednak sugeruje, iż znając wyroki losu, moglibyśmy ulec apatii i słabości. Mimo wielu rozczarowań i porażek, lepiej tylko snuć fantazje o tym, co nadejdzie i kierować się choćby naiwnymi pragnieniami. Nie z góry zapisanym scenariuszem.
Jednocześnie "My Old Ass" napędza błyskotliwy, a czasem wręcz osobliwy humor. Pełno tu ironicznych i ciętych dialogów oraz pomysłowych komediowych miniatur. W pamięć zapada scena urojonego koncertu Justina Biebera, który nawiązuje do wstydliwych fascynacji bohaterki, czy moment pocałunku między młodą i starszą Elliott. Park znakomicie wykorzystuje motyw zakrzywienia czasoprzestrzeni, ale ogranicza wstawki fantastyczne i mocno trzyma się teraźniejszości. Dzięki temu historia ma solidne fundamenty i skutecznie wzrusza. Trzeba jednak przyznać, iż nie każda z ekranowych prawd wydaje się nad wyraz głęboka i odkrywcza. Świat przedstawiony mógłby być też mniej idealny i poukładany, bo blakną w nim codzienne problemy. Waham się jeszcze, czy zakończenie osiąga zamierzony efekt i unosi emocjonalny ładunek związany z nową wiedzą Elliott. Drobne plamy nie zamażą jednak szerszego obrazu. "My Old Ass" wybija się na tle współczesnych filmów coming-of-age, a reżyserka i grająca główną rolę Maisy Stella mają przed sobą świetlaną przyszłość.
Zaczyna się jednak niewinnie. Elliott (świetna Maisy Stella) nie może się doczekać, aż opuści rodzinną farmę i wyjedzie studiować do Toronto. Czy będzie tęsknić za matką, ojcem i dwoma młodszymi braćmi? Trudno powiedzieć. Bardziej interesuje ją poderwanie uroczej Chelsea. W dniu 18 urodzin bohaterka płynie z najlepszymi przyjaciółkami, Ro i Ruthie, na małą wyspę pośrodku jeziora. Nastolatki biorą grzybki halucynogenne i kompletnie odlatują. Elliott widzi swoją 39-letnią wersję (Aubrey Plaza) i rozmawia z nią o przyszłości. Dostaje kilka dobrych rad i jedno ostrzeżenie: unikać chłopaka imieniem Chad (Percy Hynes White). Dziewczyna już niebawem go pozna, a nowy kolega nieźle namiesza jej w głowie. gwałtownie też okaże się, iż spotkanie młodszej i starszej wersji Elliott nie było zwykłym urojeniem.
Park odwraca na ekranie kilka schematów i robi to z naprawdę dużą swobodą. Jej film chwyta charakterystyczny moment przełomu, czyli ostatnie tygodnie przed studiami. Elliott uczy się jednak doceniać bliskich, rodzinne dziedzictwo i sielską okolicę wcześniej, niż powinna. Wszystko przez rozmowy ze swoim 39-letnim wcieleniem, które wie więcej, ma świadomość upływającego czasu i lepiej rozumie wagę pewnych relacji oraz przeżyć. Główna bohaterka dostępuje poniekąd oświecenia – zauważa, iż bywa zbytnio skupiona na sobie, lekceważy emocje i pasje krewnych, niepotrzebnie rysuje kontrast między dalekim Toronto i życiem na wsi. Perspektywa starszej Elliott pozytywnie wpływa na zachowania tej młodszej, ale nieuchronnie pojawia się też pytanie o możliwość zmiany przyszłości. Czemu dziewczyna ma trzymać się z dala od miłego i rezolutnego Chada? Autorka zasiewa wątpliwości i powoli nagina klasyczną queerową narrację. W "My Old Ass" nie chodzi o wychodzenie z szafy, bo Elliott jest dumną lesbijką i czerpie przyjemność z seksu. Konflikt tożsamościowy budzi w niej dopiero rosnąca sympatia dla Chada. Co, jeżeli pociągają ją nie tylko kobiety? Park bawi się wizerunkiem chłopaka idealnego, który umie naprawić, posprzątać i jeszcze pomóc przy zbiorach. Wzajemne przyciąganie i odpychanie młodych prowokuje wiele zabawnych i uroczych epizodów. Jak wtedy, gdy Chad dołącza do rodziny Elliott przy śniadaniu i błyskawicznie zjednuje sobie sympatię domowników. Tajemnica stojąca za dziwną przestrogą wypłynie w finale, uruchamiając refleksję o naszych sposobach walki z cierpieniem. Także tym nieuniknionym.
Choć "My Old Ass" uwodzi bajkowymi pejzażami Ontario i zbliża się do komediodramatu, pełno w nim gorzkiej mądrości i melancholii. Uwielbiamy takie przebojowe osoby jak Elliott, ale dzięki jej odrealnionej przygodzie patrzymy na młodzieńcze plany nieco inaczej. Wiemy już, iż entuzjazm i ambicje wygasną, marzenia się wielokrotnie skomplikują, a szereg wyobrażeń o dorosłości rozminie się z rzeczywistością. 18-latka porównuje swoją starszą wersję do mamy, ale ta nie tyle jej matkuje, co służy za życzliwą przewodniczkę. Po drodze główna bohaterka odkrywa silne przywiązanie do rodzinnych stron i doświadcza tęsknoty (!) za rzeczami, które niebawem straci. W jednej chwili mierzy się z ciężarem przemijania, dojmującą nostalgią i kryzysem egzystencjalnym. Opowieść krąży wokół idei ulotności, nad którą nie zastanawiamy się w wieku nastu lat, a która definiuje młodość. Zmieniamy szkoły, znajomych, opuszczamy dom – kolejne etapy dorastania realizowane są krótko i coś nam odbierają. Elliott zaraz wykona pierwszy milowy krok, rozpoczynając samodzielne życie, ale w myślach wyprzedza czas. Film jednak sugeruje, iż znając wyroki losu, moglibyśmy ulec apatii i słabości. Mimo wielu rozczarowań i porażek, lepiej tylko snuć fantazje o tym, co nadejdzie i kierować się choćby naiwnymi pragnieniami. Nie z góry zapisanym scenariuszem.
Jednocześnie "My Old Ass" napędza błyskotliwy, a czasem wręcz osobliwy humor. Pełno tu ironicznych i ciętych dialogów oraz pomysłowych komediowych miniatur. W pamięć zapada scena urojonego koncertu Justina Biebera, który nawiązuje do wstydliwych fascynacji bohaterki, czy moment pocałunku między młodą i starszą Elliott. Park znakomicie wykorzystuje motyw zakrzywienia czasoprzestrzeni, ale ogranicza wstawki fantastyczne i mocno trzyma się teraźniejszości. Dzięki temu historia ma solidne fundamenty i skutecznie wzrusza. Trzeba jednak przyznać, iż nie każda z ekranowych prawd wydaje się nad wyraz głęboka i odkrywcza. Świat przedstawiony mógłby być też mniej idealny i poukładany, bo blakną w nim codzienne problemy. Waham się jeszcze, czy zakończenie osiąga zamierzony efekt i unosi emocjonalny ładunek związany z nową wiedzą Elliott. Drobne plamy nie zamażą jednak szerszego obrazu. "My Old Ass" wybija się na tle współczesnych filmów coming-of-age, a reżyserka i grająca główną rolę Maisy Stella mają przed sobą świetlaną przyszłość.