Mitski – The Land Is Inhospitable and So Are We – Recenzja płyty

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Laurel Hell, czyli ostatnia płyta Mitski, była jak mała laurka dla lat osiemdziesiątych. Zachwyciła odważnymi, syntezatorowymi dźwiękami. W tym szóstym z kolei albumie wciąż pobrzmiewało jednak echo pytań o własną tożsamość i niepewność swojego miejsca w świecie. Japońsko-amerykańska artystka nigdy nie ukrywała, iż czuje się zagubiona i wyobcowana. Pomimo bogatego dorobku muzycznego, powątpiewała w to, czy na pewno kroczy adekwatną ścieżką. Może kiedy będę miała trzydzieści lat, znajdę drogę do zmianyzastanawiała się w Working for the knife. Mimo wielokrotnego targania przez myśli o przejściu na artystyczną emeryturę, stale dopisywała rozdziały swojej historii. Najnowszy z nich, o anielskiej liczbie siedem, zatytułowany The Land Is Inhospitable and So Are We, ukazał się 15 września.

Mitski nie cieszy się w Polsce tak dużą popularnością jak Taylor Swift, Lana del Rey, czy Olivia Rodrigo. Można śmiało zaryzykować stwierdzeniem, iż wśród jej fanów panuje raczej kameralny nastrój. Nie jest to jednak wada, a fakt ten nie wpływa na nią gorsząco. Z muzyką Mitski jest w końcu tak, iż najlepiej słucha się jej w domowym zaciszu, sam na sam, jak najintymniej się da. Ma być trochę klaustrofobicznie, niekomfortowo. Wycieczki w głąb duszy nie zawsze są przyjemne.

The Land Is Inhospitable and So Are We ma w sobie niebiańską delikatność. Bug Like an Angel, o chóralnym, doniosłym refrenie, jest jak letni wieczór przy ognisku. Gitarowe akordy otulają słuchacza i zachęcają go, aby zanurzył się w jedenastoutworową opowieść. Niemalże syreni śpiew w Buffalo Replaced nie pozwala na wycofanie się z muzycznej wędrówki. Na chwilę robi się trochę niepokojąco, ale zaraz miłość wypełnia cały pokój (All of our love filling all of our room) i jesteśmy w Niebie (Heaven).

Zobacz również: PJ Harvey – I Inside the Old Year Dying – recenzja płyty

Płyta nie jest siostrą bliźniaczką poprzednich dzieł Mitski. Wypada na ich tle dojrzalej, pokorniej. Raczej nie znajdzie się na niej takich hitów jak Me and My Husband czy Nobody (przeżywające renesans popularności na platformie Tik-Tok). Na siódmym wydawnictwie Mitski utwory nie przyćmiewają siebie nawzajem. Tworzą spójną, logiczną całość. I Don’t Like My Mind to utwór, z którym zdecydowanie można się utożsamić. Artystka, obdarzona niesamowitym darem tekściarskim, w zaledwie kilku wersach potrafi uchwycić bolączki, z jakimi wszyscy, w mniejszym bądź większym stopniu, mierzymy się na co dzień. The Deal doskonale współgra z króciutkim, występującym po nim When Memories Snow.

Balladowe My Love All Mine odwraca uwagę od duszności, napięcia, ale ciepło tej miłosnej kołysanki stapia The Frost, przypominające mi trochę o równie delikatnym i subtelnym wokalu Phoebe Bridgers. Natomiast Star jest tym, co lubię w Mitski najbardziej – mrokiem oraz niepewnością, sprytnie skrytymi pod pozornie niegroźną melodią. I’m Your Man i towarzyszący mu motyw szczekających psów zbliża do nieuchronnego końca. Wybrzmiewa on w burzowym, apokaliptycznym I Love Me After You, utworze gwałtownie rozdzierającym niebo, który niestety urywa się w takim momencie, iż nie jesteśmy w stanie określić, co nastąpiło potem.

The Land Is Inhospitable and So Are We to powiew świeżości. Dokumentacja zmian, jakich doświadczyła Mitski. Akceptacja wewnętrznego smutku i gotowość do mówienia o nim w nieco inny, dojrzalszy sposób. Mimo, iż spogląda w kierunku marzycielskiego Nieba, pozostaje ludzka, zdaje sobie sprawę z kruchości swojej egzystencji. Korzysta z życiowej mądrości, która być może na następnym albumie zaprowadzi ją w zupełnie odmienne miejsce.

Źródło obrazka wyróżniającego: fot. Ebru Yldiz


Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę
Idź do oryginalnego materiału