Na wystawie Retrowersje. O postmodernistycznej odbudowie Elbląga opowiadacie o jednym mieście i metodzie konserwatorskiej Marii Lubockiej-Hoffmann, ale w tytule o „retrowersjach” mówicie w liczbie mnogiej. Dlaczego?
Zuzanna Mielczarek: Opowiadamy o koncepcji retrowersji, ale pokazujemy też cały proces odbudowy Starego Miasta w Elblągu. Liczba mnoga podkreśla wielość pomysłów i różnych wizji odbudowy Starego Miasta, między innymi tych modernistycznych, ale też tych współczesnych, rozgrywających się aktualnie, które już niekoniecznie są bezpośrednią kontynuacją myśli Marii Lubockiej-Hoffmann, albo są nią jedynie częściowo. Pokazujemy więc różnorodność spojrzeń i cały proces, który dzieje się na Starym Mieście od 1945 roku aż po współczesność, a także interpretacje współczesnych artystów, m.in. Wiktorii Walendzik, Jana Domicza, Dominiki Skutnik, Filipa Rybkowskiego, kinoMANUAL, czy Maćka Cholewy. Doktryna czy też metoda Lubockiej-Hoffmann jest już naukowo rozpoznana, pierwsza odsłona wystawy w Centrum Sztuki Galerii EL w Elblągu też prawdopodobnie spopularyzowała ten temat, ale nie chcieliśmy się skupiać wyłącznie na ostatecznym efekcie prac i koncepcji odbudowy, a na mnogości. Na historii niekoniecznie linearnie ułożonej w czasie, meandrującej. Stąd na wystawie wprowadzająca w temat oś czasu, która nie jest linearna, tylko wije się, a poszczególne zjawiska na siebie nachodzą. Są to zarówno zjawiska podyktowane działalnością człowieka, jak i brakiem jego działalności, gdy przyroda przejęła Stare Miasto na kilkadziesiąt lat.
Chociaż retrowersja opiera się na dosyć sztywnych zasadach, to w tej koncepcji jest również duży poziom uznaniowości, autorstwa czy wręcz duchowości. To odtwarzanie ducha miejsca, ducha miasta.
Maria Lubocka-Hoffmann odcina się od wcześniejszych pomysłów na odbudowę Elbląga, uważając retrowersję za jedynie słuszną drogę. Jednak już w pomysłach modernistów pod koniec lat 70. pojawiały się zalążki pomysłów, żeby trochę bardziej uszanować historyczną linię zabudowy czy się do niej odnieść. Poza tym „retrowersja” w odniesieniu do doktryn konserwatorskich opisuje metodę Lubockiej-Hoffmann, ale jest to w ogóle interesujący termin, odnoszący się do powracania do przeszłości, ale trochę wywracania jej tył naprzód, wracania, ale interpretując przeszłość na nowo…
(odbiera telefon od Marii Lubockiej-Hoffmann)
To naprawdę znamienne, iż pani profesor się nam właśnie objawiła… Chociaż retrowersja opiera się na dosyć sztywnych zasadach, których ona bardzo skrupulatnie pilnowała, wychodząc wręcz poza standardowy obszar kompetencji konserwatorskich, to jest w tej koncepcji również duży poziom uznaniowości, autorstwa czy wręcz duchowości… Retrowersja to odtwarzanie ducha miejsca, ducha miasta, a niekoniecznie jego formy jeden do jednego. Ten więc duch się nad miastem unosi i tylko odwiedzając Elbląg można go poczuć. W pełni nie jest to możliwe w żaden inny sposób, choćby na wystawie.
Połowa lat 70. była momentem przejściowym, gdy już dostrzeżono, iż nie ma przestrzeni na wielkie modernistyczne wizje; iż jest duży opór społeczny wobec pomysłów, aby na Starym Mieście powstały przeszklone pawilony i wieżowce.
Jak wyglądały nawiązania do historycznej zabudowy we wcześniejszych, modernistycznych pomysłach na odbudowę Elbląga?
ZM: Tych koncepcji modernistycznych było kilka, od lat 50. do końcówki 70. Zaangażowani w nie byli ci sami architekci, co później w retrowersję, m.in. Szczepan Baum i Ryszard Semka, ale pracami dowodził wówczas profesor Wiesław Anders, modernista z krwi i kości (zaangażowany też w takie projekty jak m.in. osiedle Piątkowo w Poznaniu czy Przymorze Małe, Wrzeszcz w Gdańsku), który modernistą pozostał i parę koncepcji na Elbląg w tym duchu przygotował. Potem wyjechał do Algierii, jak wielu innych architektów polskich w tamtym okresie. Gdy wrócił, doznał szoku – jego dawni współpracownicy przeszli na stronę retrowersji. Nie wiem, czy kiedykolwiek do Elbląga pojechał, chyba nie. On nie zgadza się z postmodernistyczną formą architektury, która tam zaistniała. Nazywa ją retroizmem.
Ale mówimy o pewnej ciągłości, bo choć rzeczywiście najpierw powstały projekty bardziej w stylu międzynarodowym, minimalistycznym, absolutnie nie nawiązujące do tej historycznej tkanki, to potem nastąpiła zmiana. W połowie lat 70. odbyło się duże seminarium SARP-u Wybrzeże i w efekcie powstało opasłe studium z różnymi wariantami zabudowy, ale wszystkie te warianty były już rozrysowywane na historycznej siatce. Chociaż miały to być bloki budowane przez spółdzielnie, prawdopodobnie z wielkiej płyty, to już naśladowały one jakąś „kamieniczność” – szczyty kamienic, artykulację fasad. Był to moment przejściowy, gdy już dostrzeżono, iż nie ma przestrzeni na wielkie modernistyczne wizje, iż jest duży opór społeczny wobec pomysłów, aby na Starym Mieście powstały przeszklone pawilony i wieżowce. W swojej książce prof. Lubocka-Hoffmann „sprawie wieżowca” poświęca rozdział – pomysł na jego realizację na Starówce budził wielki sprzeciw. Moderniści poszli więc w kierunku bardziej konserwatywnym. I choć na początku, kiedy Maria Lubocka-Hoffmann objęła stanowisko, ich plan odbudowy został uchwalony, konserwatorka następnie go odwołała, między innymi ze względu na brak parcelacji – nie mogła zaakceptować tego, iż będą to bloki, które jedynie udają kamienice. Konserwatorce zależało na tym, żeby to rzeczywiście były kamienice, a wraz z nimi powrót do mieszczańskiego stylu życia, wręcz próba stworzenia nowej, mieszczańskiej klasy późnego XX wieku.
Lata 80. Nie tylko postmodernizm
Mateusz Włodarek: W tym studium z połowy lat 70. wybrzmiewa też potrzeba pewnego powrotu do historyzmu – zakładało ono rekonstrukcję kilku kamienic na Starym Mieście. Dla późnych modernistów było ważne, by jednak zachować pewien szacunek wobec miasta, które zostało zniszczone. Rekonstrukcja kilku wybranych kamienic, według nich najważniejszych, pokazać miała próbkę tego, czym miasto było kiedyś. Pamiętam naszą rozmowę z profesorem Andersem, który powiedział, iż na szczęście nie udało im się tych wcześniejszych ekstremalnych pomysłów zrealizować, bo one byłyby koszmarne i nie pasowałyby do całego miasta. Studium z lat 1974-76 już wyrastało na tzw. grzebieniowym, hanzeatyckim planie średniowiecznego miasta, chociaż nie wykluczało pojawienia się też czysto modernistycznych pawilonów w określonych kwartałach. Zresztą istnieją takie rozwiązania, chociażby w Poznaniu na środku Starego Rynku – okazuje się, iż zabudowa modernistyczna wcale nie wygląda w tym kontekście tak tragicznie. Ciekawym przykładem jest też modernistyczne osiedle XX-lecia PRL (dziś osiedle Stare Miasto) w Malborku, projektu tych samych architektów, co późniejsze elbląskie kamienice. Białe modernistyczne bryły przeplatają się tam z zabytkową zabudową.
Dla urbanistyki całego Elbląga znaczenie Starego Miasta było dosyć peryferyjne. Zajęło dużo czasu, aż społeczne naciski w sprawie odbudowy pokryły się z wizją, która mogła zostać zrealizowana.
Zdaniem Andersa na szczęście, ale dlaczego adekwatnie się nie udało? Plany odbudowy w duchu modernistycznym nie tylko realizowano na szeroką skalę tuż po wojnie w Hawrze czy Rotterdamie, ale i w Polsce na ziemiach zachodnich odbudowano w ten sposób choćby wspomniane centrum Malborka. Czemu Elbląg czekał na początek odbudowy aż do lat 80.?
MW: Elbląg po wojnie rozwijał się w innym kierunku, Stare Miasto było opuszczone i adekwatnie nikt się nim nie zajmował. Podczas gdy miasto rozbudowywało się na wschód, Starówka pozostawała na uboczu.
ZM: Ścierało się też dużo pomysłów i ciągle był problem z dojściem do porozumienia, który z nich realizować. Te modernistyczne były zbyt odważne, a w międzyczasie, w latach 60., wszedł w życie dekret o wywózce gruzów na odbudowę większych miast i z Elbląga bardzo dużo gruzów zostało wywiezionych chociażby do Gdańska. Jak wspominał Mateusz, w latach 70. niektóre kamienice zrekonstruowano, ale to było dosłownie kilka sztuk. Stare Miasto nie było więc zupełnie wymarłe, ale funkcjonowało w specyficzny sposób. W międzyczasie powstała chociażby Galeria EL, narodziło się Biennale Form Przestrzennych, realizowane we współpracy z zakładami przemysłowymi ZAMECH, które zresztą działały tuż obok Starego Miasta. Dla urbanistyki całego Elbląga znaczenie Starego Miasta było jednak dosyć peryferyjne. Zajęło dużo czasu, aż społeczne naciski w sprawie odbudowy pokryły się z wizją, która mogła zostać zrealizowana.
Karolina Breguła, Formy przestrzenne jako centrum wszystkiego
MW: To, iż Stare Miasto długo się nie rozwijało, było też pewnie spowodowane tym, iż po wojnie zupełnie zmieniła się tkanka społeczna Elbląga. Nowi mieszkańcy początkowo mogli po prostu nie mieć potrzeby przywracania przedwojennego charakteru miasta.
ZM: Jako byłe miasto Prus Wschodnich o mieszanej, niemiecko-polskiej tożsamości, z niemal zupełnie wymienioną populacją, Elbląg szukał pomysłu na siebie. Choć nie jest tak, iż musiała przyjść Lubocka-Hoffmann, żeby ruszyć te ruiny. Istniały stowarzyszenia mieszkańców dążące do odbudowy, na przykład Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Elbląskiej „Jaszczur”.
Dążyli do rekonstrukcji w formach historycznych czy w ogóle do zainicjowania odbudowy?
ZM: Do zainicjowania odbudowy, było to bardziej o przywróceniu rangi Starego Miasta, niż o jego konkretnej formie architektonicznej. Później te stowarzyszenia zaangażowały się w odbudowę retrowersyjną, współorganizowały wystawy. By zachęcić mieszkańców do tej koncepcji, pokazywano i promowano projekty retrowersyjne. Przede wszystkim był to pewien ruch społeczny zorientowany ideowo na przywrócenie znaczenia Staremu Miastu, żeby można było po prostu tam żyć. Było to pewne wyobrażenie o miejskim stylu życia wśród kamienic i wąskich uliczek, mit mieszczańskości. Kiedy odbudowa ruszyła, to całej związanej z tym propagandzie towarzyszyła wizja człowieka kulturalnego. Na infrastrukturę kulturalną – galeria, biblioteka, muzeum – czy towarzysko-gastronomiczne zaplecze pod postacią kawiarenek, knajp, cocktail-barów, restauracji czy pubów kładziono większy nacisk niż na podstawową infrastrukturę społeczną. Chodziło o stworzenie dzielnicy, w której będzie tętnił ferment kulturalny, atrakcyjny dla mieszkańców i turystów.
Kamienice retrowersyjne były budowane z cegły czy z gruzobetonowych bloczków, rozwiązania na fasadach wykorzystywały klinkier, tynk czy elementy drewniane. Miało to w sobie pewną swojskość, lokalność i miękkość formy.
W podtytule wystawy mówicie o postmodernistycznej odbudowie Elbląga. Solpolu niedawno broniono przed rozbiórką jak kilkanaście lat wcześniej choćby Supersamu, ale wciąż ikony postmodernizmu cenione są przede wszystkim przez ludzi z pola architektury, wiele osób na przykład zamalowanie na szaro hotelu Sobieski powitało entuzjastycznie. Jak wyglądała w takim razie w Elblągu recepcja tych wystaw promujących retrowersyjne projekty i jak są one odbierane dziś?
ZM: Ten podtytuł zastosowaliśmy w wystawie warszawskiej, bo w odsłonie elbląskiej brzmiał on inaczej: „sobie mieszkania – miastu Starówkę” (hasło pochodzi z archiwalnej fotografii przedstawiającej baner na odbudowującym się kwartale „Zamechowska młodzież buduje sobie mieszkania – miastu Starówkę”). Ale uznaliśmy, iż w Warszawie oburzą się varsavianiści, którzy uważają, iż Starówka jest wyłącznie w Warszawie. Mówimy o postmodernistycznej odbudowie, bo sami uważamy, iż ta architektura się w nurt postmodernizmu wpisuje, chociaż autorka metody retrowersji uważa, iż jest to nurt autonomiczny, niezależny od postmodernizmu. Być może sądzi tak dlatego, iż postmodernizm w Polsce pojawił się później niż zaczęła się rodzić jej koncepcja. Z kolei jeżeli porównamy estetykę kamienic retrowersyjnych i takie przykłady bardziej zaawansowanego polskiego postmodernizmu, jak te wymienione przez ciebie, to też łatwo jest je rozróżnić – w proporcjach, w kolorystyce, ale przede wszystkim w ich materialności.
Jednak choćby pozostając na samym elbląskim Starym Mieście dostrzeżemy różnicę spoglądając na Ratusz Staromiejski – realizację z okresu milenijnego, już po odejściu Lubockiej-Hoffmann ze stanowiska po roku 2002. Pojawiają się tam już charakterystyczne dla stylu postmodernistycznego w Polsce szkło refleksyjne, czy panele elewacyjne. Kamienice retrowersyjne były natomiast budowane z cegły czy z gruzobetonowych bloczków, rozwiązania na fasadach wykorzystywały klinkier, tynk czy elementy drewniane. Miało to w sobie pewną swojskość, lokalność i miękkość formy. Ta najbardziej radykalna, ściśle trzymająca się zasad architektura retrowersyjna była odbierana wtedy raczej dobrze. Przeglądaliśmy materiały archiwalne z okresu odbudowy – w ówczesnej prasie odbiór był bardzo pozytywny, chociażby ze względu na sam fakt, iż ta wyczekiwana odbudowa Starego Miasta wreszcie się dokonywała, a mieszkańcy mocno się w nią zaangażowali, bo mieli z tego konkretne korzyści. Działki na Starym Mieście były stosunkowo tanio wyprzedawane przez miasto lub oddawane do dyspozycji w zamian za udział w pracach archeologicznych.
„Retrowersje. Sobie mieszkanie – miastu Starówkę” w Galerii EL w Elblągu
Na początku lat 80. często żartowano, iż Stare Miasto nigdy się nie odbuduje. Lokalny dziennikarz postanowił przygotować artykuł w formie żartu primaaprilisowego: prezydent miasta zaprasza pod urząd mieszkańców, którzy chcą zbudować sobie dom na Starym Mieście, bo będzie rozdawał działki. W efekcie pod ratuszem zebrała się kolejka.
Odbudowa Starego Miasta to więc też historia transformacji. Na początku kamienice budowały jeszcze małe spółdzielnie, ale w pewnym momencie inicjatywę przejęły małe, prywatne wspólnoty mieszkańców i indywidualni właściciele poszczególnych kamienic czy townhouse’ów, czyli czegoś z pogranicza kamienicy i szeregowca. Można to porównać do współczesnych kooperatyw mieszkaniowych, gdzie mała grupa mieszkańców wspólnie stawia swój budynek mieszkalny. Usłyszeliśmy trochę historii na przykład o oknach, których konserwatorka nie przyjęła i które do dzisiaj zalegają w piwnicach, bo trzeba było wyprodukować na zamówienie nową stolarkę. A warto pamiętać, iż lata 80. to okres nie tylko kryzysu mieszkaniowego, ale też dużego kryzysu na rynku materiałów budowlanych. Konieczność dokładnego trzymania się nakazów byłą więc sporą bolączką dla mieszkańców i inwestorów, przysparzała problemów organizacyjnych i finansowych.
MW: Warto też wspomnieć o wydarzeniu, które miało miejsce na początku lat 80. Nastroje społeczne dotyczące odbudowy były napięte, bo ciągle mówiono o różnych pomysłach na odbudowę, ale nic z tego nie wynikało, często żartowano, iż Stare Miasto nigdy się nie odbuduje. W tej atmosferze lokalny dziennikarz postanowił przygotować artykuł w formie żartu primaaprilisowego, pisząc, iż prezydent miasta zaprasza pod urząd mieszkańców, którzy chcą zbudować sobie dom na Starym Mieście, i będzie rozdawał działki. W efekcie pod ratuszem zebrała się kolejka mieszkańców. Wtedy też zobaczono, jak bardzo mieszkańcy są zdeterminowani, by mieć centrum miasta, które będzie elementem nowej tożsamości, ale też miejsce, do którego można po prostu iść i się spotkać. Tak naprawdę mówiąc o odbudowie Elbląga, musimy też mówić o czynie społecznym, bo ta odbudowa nigdy by się nie wydarzyła, gdyby nie mieszkańcy, ich zapał do pracy i determinacja. Widać to na wielu poziomach, bo odbudowa centrum Elbląga to także ogromne prace archeologiczne, które prowadzone były od lat 80., przede wszystkim rękami mieszkańców. Aktualnie Elbląg uważany jest za jedno z najbardziej przebadanych pod względem archeologicznym miast w Polsce. Często właśnie za udział w pracach archeologicznych mieszkańcy otrzymywali działki na budowę swojego domu. Dziś na Starym Mieście widzimy też kamienice, które wciąż stoją nieskończone – ludzie niekiedy porywali się na ogromne inwestycje, a często nie mieli środków, aby je dokończyć. Jest to więc również opowieść o marzeniach mieszkańców…
ZM: …i o aspiracjach, bo to było bardzo aspiracyjne, żeby zamieszkać właśnie na Starym Mieście – nie w tych tzw. paskudnych blokach, tylko w pięknych kamienicach, jak patrycjusze.
MW: Zdarzały się w prasie takie nagłówki: Nowi patrycjusze na Starym Mieście. Prasa tego okresu to w ogóle świetne archiwum społecznych nastrojów. Z jednej strony nagłówki w rodzaju Ósmy cud świata, a z drugiej Kary dla maruderów. Bo ludzie marudzili na te wspomniane okna według wytycznych konserwatorki, ale stosowano też kary na przykład za to, iż mieszkańcy nie budowali w tempie narzuconym przez urząd.
ZM: Ten okres jest więc niezwykle interesujący: czyn społeczny, rodzące się społeczeństwo obywatelskie, biorące odpowiedzialność za swoje miasto i robiące coś dla społeczności, nie tylko budujące sobie mieszkania, ale i przywracające dawny blask miastu. Wracając jeszcze do krytyki elbląskich projektów architektonicznych – jest taka grupa „NIE dla klockowatej zabudowy elbląskiej Starówki”, bardzo prężnie działająca na Facebooku, która kiedyś zorganizowała protest w związku z jedną z kamienic przy ulicy Stary Rynek, która budzi szczególne kontrowersje, ponieważ nie jest to typowa kamienica ze szczytem i skośnym dachem, a obłożony kamieniem rodzaj neomodernizmu. Myślę, iż te neomodernizmy spotykają się z największym oporem społecznym. Mieszkańcy z reguły akceptują retrowersję, ale są też frakcje, którym bardzo podoba się nurt dosłownej rekonstrukcji, którą retrowersja nie jest. Wielu deweloperów decyduje się na takie historyzujące niby-rekonstrukcje, które powielają jakiś detal fasady, naśladują historię, ale z wykorzystaniem gorszej jakości materiałów, gipsowych, styropianowych i tynkowanych gzymsów i sztukaterii.
Taki historyzujący lukier wielu widziałoby chętnie i na modernistycznej architekturze, po mediach społecznościowych co jakiś czas hulają wizualizacje np. Ściany Wschodniej obłożonej neoklasycznym kostiumem.
ZM: To się podoba wielu osobom i na pewno nie jest to specyficzne dla Elbląga, a szersze zjawisko jakiegoś skrętu w prawo w architekturze. Architektura klasycyzująca, historyzująca, silne przywiązanie do form historycznych jako tych słusznych. Taka ogólnopolska grupa promująca ten konserwatywny nurt w architekturze, podobna do elbląskiej „NIE dla zabudowy klockowatej” to „Architektoniczna Rewolta”.
W retrowersji z kolei, jak zaznaczaliście, najważniejszy jest nie historyczny kostium, a duch miejsca, co z perspektywy doktryn konserwatorskich wydaje się mało precyzyjną kategorią. Jakie konkretne wytyczne na tej bazie sformułowała Lubocka-Hoffmann? Co kwalifikuje się jako czysta retrowersja?
ZM: Podstawowy, najważniejszy punkt dotyczy skali urbanistycznej, czyli odbudowy na linii historycznych, zachowanych fundamentów. Przybliżając perspektywę, również odtworzenie wysokości budynków, pierzei, ale już niekoniecznie dokładnych form fasad czy wnętrz. najważniejsze jest rozparcelowanie na pojedyncze kamienice, odtworzenie wnętrz urbanistycznych, które są bardzo ważne dla ducha miejsca – to jakie dana uliczka ma proporcje, w jaki sposób zorganizowane jest życie wokół niej. Podkreślana była rola odtworzenia historycznych przedproży, gdzie mieszczą się tarasy kawiarenek, restauracji, w których spotykają się mieszkańcy. Dziś patrzymy na to nieco inaczej – schody przedproży ograniczają dostępność architektoniczną.
Fikuśne kształty, łuczki czy okrągłe okienka są pewną fantazją na temat architektury dawnej. Te inspiracje są różne i są próbą wytworzenia nowej tożsamości architektonicznej tego miejsca, które zostało całkowicie wyburzone i zamieszkane przez nowe osoby. Jest w tym poszukiwanie jakiejś nowej lokalności.
Konkretne formy architektoniczne retrowersji często bywają zaskakujące. Jest na przykład bardzo piękny kwartał zabudowy zakładowej spółdzielni ZAMECH, w którym jest dużo spokoju, powtarzalności, z ducha jakby południowy, budzący skojarzenia z architekturą włoską – np. mieszkaniowymi kwartałami na weneckiej Giudecce projektu Aldo Rossiego czy Gino Vallego. Ale są też pierzeje bardziej zróżnicowane, na przykład wzdłuż ulicy Rybackiej, przy kościele św. Mikołaja, z charakterystyczną żółtą kamienicą, na którą mówimy „Słoneczko”. Tam każda z kamienic jest zupełnie inna, poza ich proporcjami, obrysami, wysokością nie ma w tym zasady, którą dałoby się naukowo opisać. Są jeszcze bardziej szczegółowe zasady Lubockiej-Hoffmann. Od strony ulicy nie mogło być balkonów, co czasami było rozwiązywane w formie ukrytej loggii. Kolejny istotny element to osiowość fasady. Z kolei te fikuśne kształty, łuczki czy okrągłe okienka są pewną fantazją na temat architektury dawnej, nawiązują czasem do kamienicy manierystycznej, która stała w danym miejscu, a czasem i do modernistycznej kamienicy przedwojennej czy secesyjnej. Te inspiracje są różne i są próbą wytworzenia nowej tożsamości architektonicznej tego miejsca, które zostało całkowicie wyburzone i zamieszkane przez nowe osoby. Jest w tym poszukiwanie jakiejś nowej lokalności, która jednak jest w znacznej mierze uznaniowa. Konkretne detale nie mają poparcia w jakiejś matematycznie rozpisanej zasadzie.
W ten sposób dochodzimy też do bardziej kontrowersyjnych realizacji. W środowisku konserwatorskim typowa narracja jest taka, iż Elbląg to udana, kanoniczna realizacja doktryny, a kolejne próby to już ciąg wynaturzeń. Ciężko spotkać się z przychylnymi opiniami na temat retrowersyjnych projektów w Głogowie, Kołobrzegu czy Stargardzie. Może więc sukces pierwszych faz odbudowy w Elblągu to kwestia połączenia osobowości i wizji Lubockiej-Hoffmann, Bauma i Semki, a samej doktryny nie da się łatwo przeszczepić i wdrożyć w innych miastach?
MW: To, co się wydarzyło w Elblągu, jest o tyle charakterystyczne i wyjątkowe, iż na odtworzenie tego miasta tak, jak ono wygląda teraz, duży wpływ miały wspomniane już prace archeologiczne na Starym Mieście. Pozwoliły one faktycznie odkryć to, jak miasto wyglądało przed wojną i stworzyć je niejako od nowa, ale w tym przedwojennym duchu. W Elblągu również bardzo troszczono się o to, z czego Stare Miasto było budowane. Mimo niedoborów budowlanych budowano z dość szlachetnych materiałów, stosując cegły klinkierowe, okucia – wspaniałą metaloplastykę. Ten szacunek do materii, z której budowo, wybija się w porównaniu na przykład z Głogowem, gdzie tego elementu zabrakło. A według mnie retrowersja to w dużej mierze właśnie próba odtworzenia przedwojennej elegancji miasta, która widoczna jest między innymi w szlachetnym detalu architektonicznym.
Pewnie jest to też kwestia osobowości Lubockiej-Hoffmann, która często dawała architektom uwagi, własnoręcznie nanosiła im wiele zmian na projekty. Aleksandra Wilde, córka Szczepana Bauma, opowiadała, iż jej ojciec po powrocie do domu często musiał cały projekt przerysować od nowa, ponieważ profesor Lubocka-Hoffmann stwierdzała na przykład, iż zaproponowany przez niego wątek ceglany jest nie do przyjęcia, a okrągłe okno jest za mało okrągłe. Wizja ducha przedwojennego miasta, jaką miała konserwatorka, była tu na pewno istotna. Dla porównania szczecińskie Podzamcze to dzieło tych samych architektów, Bauma i Semki, ale wygląda już trochę inaczej.
Modernizm realny około 1981 roku
W przypadku Elbląga najważniejsze były skala i kompleksowość kluczowe, ale nie uważam, iż takie zjawisko nie mogłoby zajść w innym miejscu. Potrzebna byłaby po prostu inna osoba czy też zespół innych, równie zaangażowanych osób, który by ten projekt realizował i pilnował spójności.
ZM: Elbląg jest taki wyjątkowy i podawany za przykład ze względu na kompleksowość tej realizacji. Tam ten proces pod okiem jednej osoby i przy udziale tych samych architektów trwał najdłużej w sposób ciągły. Rzeczywiście można więc powiedzieć, iż obecność tej konkretnej konserwatorki i jej piecza – czy wręcz kontrola – nad procesem odbudowy pozwoliła zrealizować dzieło, które jest spójne przez okres kilku dekad. Lubocka-Hoffmann pozostawała na stanowisku Wojewódzkiej Konserwatorki Zabytków niemal 30 lat, realizując swoją wizję przy udziale zespołu architektów i archeologów. Szczecin to jest trochę inna historia, bo tam część Starego Miasta odbudowano w duchu modernistycznym, potem jest bardziej historyzujący fragment Podzamcza, mieszają się ze sobą różne wizje. Podobnie w Kołobrzegu możemy zobaczyć miks podejść z różnych okresów. Tam również można znaleźć realizacje bardzo interesujące, z elementami ceglanymi czy szachulcowymi, podobne do typowo retrowersyjnych kamienic, choć nie brak i późniejszych budynków mniej udanych lub wcześniejszych stricte modernistycznych bloków. Stare Miasto w Elblągu ciągle jeszcze się zabudowuje, ale są to już tylko pojedyncze uliczki czy kwartaliki, których nie zabudowano we wcześniejszych fazach. Myślę więc, iż skala i kompleksowość są tu kluczowe, ale nie uważam, iż takie zjawisko nie mogłoby zajść w innym miejscu. Potrzebna byłaby po prostu inna osoba czy też zespół innych, równie zaangażowanych osób, który by ten projekt realizował i pilnował spójności.
Głogów też jest spójny, ale już w innym stylu. Zaczął się odbudowywać trochę później niż Elbląg i nie stoi za tym taka historia społecznego zaangażowania. W materii Elbląga odczuwalne jest po prostu to, iż budowany był rękami ludzi, Głogów z kolei trafił na moment narodzin pierwszych deweloperów w Polsce. Z kolei Stargard to przykład ekstremalnej hybrydy centrum handlowego udającego kamienice – tutaj ten mityczny duch miejsca został już bardzo mocno przetrawiony przez zaawansowany kapitalizm. W kamienicach powstających w Elblągu w drugiej i trzeciej dekadzie XXI wieku również widać tę standaryzację, optymalizację kosztów, budowanie w zupełnie innym porządku ekonomicznym, w innym celu. Inwestorowi musi się to spiąć w Excelu. Stosowane są rozwiązania, które w jakiś sposób dostosowywane są do Starego Miasta, ale przy zastosowaniu bardzo zoptymalizowanych i powtarzalnych systemów, zapożyczonych z typowych osiedli deweloperskich. Gołym okiem można zobaczyć, iż coś tu jest nie tak i iż coś te budynki różni od kamienic retrowersyjnych. Na naszą wystawę Janek Domicz zrobił pracę o jednej z takich nowych fasad przy ulicy Studziennej, która pewnie mogłaby powstać też gdziekolwiek indziej, chociażby ze względu na wykorzystanie charakterystycznej dla nowej zabudowy, również blokowej, płyty elewacyjnej.
Gdzieś pomiędzy blokową standaryzacją a specyficzną lokalnością mieści się inne, bardzo charakterystyczne i spójne założenie, w które zaangażowany był Szczepan Baum, czyli gdańskie osiedle Niedźwiednik, gdzie w tym roku kuratorujecie festiwal Narracje. Jak planujecie opowiadać o tym miejscu i co tam was zainteresowało?
ZM: Na Niedźwiednik trafiliśmy jeszcze zanim konkurs na Narracje został ogłoszony, odwiedzając Aleksandrę Wilde, która dzieliła się z nami wspomnieniami i materiałami na wystawę elbląską. Przy okazji przeglądaliśmy też szerzej jej archiwa po ojcu, który zrealizował chociażby wiele bardzo ciekawej architektury sakralnej, ale też właśnie osiedle Niedźwiednik.
MW: Podczas przeglądania archiwów naszą uwagę przykuły też jego realizacje sanatoryjno-wypoczynkowo-uzdrowiskowe, ale i widok z domu pani Wilde na piękne wzgórza morenowe. W Narracjach pytamy więc o to, czy takie osiedle otoczone parkiem krajobrazowym i wzniesione na dwóch wzgórzach morenowych może stać się właśnie rodzajem uzdrowiska dla mieszkańców. W kontekście samej architektury interesuje nas to, iż te świetnie wpisuję się ona w ukształtowanie terenu Niedźwiednika, wykorzystują je, a nie stają do niego w opozycji, mimo iż są to w dużej mierze wysokie bloki. Ta architektura, którą zaproponował Baum – razem z Danutą Dzierżanowską – na Niedźwiedniku jest zupełnie inna od tego, co widzimy w Elblągu, ale mimo wszystko widzimy w tym jakąś ciągłość, chociażby w formach balkonów z „uśmiechami”. To osiedle jest też pomyślane bardzo prospołecznie, tak samo jak Stare Miasto w Elblągu. Według relacji Aleksandry Wilde, jej ojciec myślał o tym osiedlu jako o przestrzeni, gdzie ludzie będą mogli się spotykać i odpoczywać. Choć wielu z projektowanych wspólnych placów nie udało się zrealizować, to jednak to osiedle miało być przestrzenią wytchnienia, miejscem do mieszkania i odpoczywania.
Unosić się w modernizmie. „Fenomen Falowca” w Gdańskiej Galerii Miejskiej
ZM: Jest rodzajem enklawy, podobnie jak Stare Miasto w Elblągu. Z tym iż Starówka to przestrzeń bardzo zurbanizowana, gdzie element zieleni został całkowicie pominięty. Na Niedźwiedniku natomiast ukształtowanie terenu i naturalna zieleń stały się punktem wyjścia dla projektu. Niedźwiednik powstał kilka wcześniej niż elbląska starówka, jeszcze w duchu późnomodernistycznym, choć widać w nim już zamiłowanie do bardziej fikuśnych form, łukowatych barierek balkonów czy zygzakowatych dachów szeregowców, kaskadowo położonych na zboczach wzgórz. Uderzające jest jednak głównie to, iż jest to rodzaj schronienia wśród zieleni i trochę tak funkcjonuje. Jest funkcjonalnym miejscem zamieszkiwania, są tam dwie szkoły podstawowe, ale nie ma zbyt wielu innych usług społecznych czy komercyjnych, dominuje architektura mieszkaniowa i pewnie też dlatego to wzbudziło w nas takie skojarzenia właśnie z uzdrowiskiem, miejscem wypoczynku, które jest bardzo spokojne, położone trochę na uboczu. Te budynki, usytuowane z dużym poszanowaniem dla krajobrazu, tworzą wręcz rodzaj sacrum. Wysokie bloki dają możliwość bycia nad morzem, a zarazem trochę w górach. Co interesujące na Niedźwiedniku ta góralszczyzna jest wyraźnie podkreślana – w nazwie ulicy Góralskiej czy np. lokalu Jaszczurówka. Zaczęliśmy więc myśleć o dobrostanie mieszkańców i o tym, jak w pełni wykorzystać potencjał tego osiedla jako rodzaju uzdrowiska, do którego nie trzeba wyjeżdżać turystycznie, tylko można spędzać w nim czas na co dzień, mieszkając tam. Tych potencjałów poszukiwać będą zaproszeni artyści i artystki.
MW: Kiedy byliśmy ostatnio u pani Aleksandry Wilde, wpadł nam w ręce album pełen fotografii wykonywanych przez Szczepana Bauma z ostatniego piętra bloku na Niedźwiedniku, w którym mieszkał, przedstawiających wschody i zachody słońca. Co ciekawe, te bloki są tak usytuowane, iż z jednej strony widzimy morze, a z drugiej las. Widać więc, iż Baum był bardzo wrażliwym architektem, pełnym szacunku wobec tego, co go otaczało – czy był to historyczny układu ulic w Elblągu, czy przyroda na Niedźwiedniku.