Mission is possible

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Nie przypuszczałam, iż aż tak się zestarzeję – mówi 93-letnia Thelma (June Squibb) do swojego dorosłego wnuka Daniela (Fred Hechinger). Autoironiczne wyznanie niesie w sobie drobinki smutku i goryczy, ale przede wszystkim świadomość upływającego czasu. 2 lata temu kobieta straciła ukochanego męża Teddy'ego. Ma lekkie problemy z pamięcią i liczne dolegliwości, nie chce być jednak traktowana jak dziecko i żyje samodzielnie. Córka Gail (Parker Posey) i zięć Alan (Clark Gregg) coraz poważniej myślą o wysłaniu staruszki do domu opieki, co niespecjalnie podoba się Danny'emu. Chłopak spędza z babcią dużo czasu, uczy ją choćby obsługi komputera. Pewnego dnia do Thelmy dzwoni oszust podszywający się pod jej wnuczka i prosi o wysłanie pocztą 10 tysięcy dolarów. Zdezorientowana emerytka daje się nabrać, ale ta nieprzyjemna sytuacja sprowokuje ją do działania. Na drodze do odzyskania pieniędzy bohaterka spotka starego znajomego Bena (ostatnia rola Richarda Roundtreego) i wspólnie upomną się o sprawiedliwość.

"Thelma" jest wzorcowym przykładem feel-good movie, ale też autentycznie zabawnym kinem akcji "dla seniorów" i słodko-gorzkim portretem późnej starości. Film Josha Margolina zainspirowała prawdziwa historia jego babci, którą bliscy na szczęście powstrzymali przed wysłaniem gotówki naciągaczom. Każdy z nas pewnie słyszał o podobnych sprawach i może utożsamić się z reakcją głównej bohaterki. Twórca obiera prosty punkt wyjścia, ale wcale nie umartwia się nad losem poszkodowanej. Stawia przed sędziwą Thelmą wyzwanie, pyta o jej sprawczość i determinację, każe jej wyjść poza znajome tory. Pewna siebie seniorka wierzy, iż ze wszystkimi problemami poradzi sobie sama. Ewentualną przeprowadzkę do domu opieki uznałaby wręcz za policzek. Trudno nie kibicować zadziornej kobiecie, gdy rusza w miasto z Benem, by dowieść swej wartości. Margolin zderza jednak na ekranie kilka wyobrażeń o starości. Dawna znajoma bohaterów, Mona, żyje całkiem sama i straciła już kontakt z rzeczywistością. Po jej domu biegają karaluchy, a zasłonięte okna sprawiają, iż czujemy się tam jak w grobowcu. Jej los odbija sytuację wielu starszych ludzi egzystujących na społecznym marginesie. Tymczasem Ben wybrał dom opieki świadomie, po odejściu żony. Mężczyzna akceptuje, iż jego ciało i umysł nie funkcjonują już tak dobrze jak kiedyś. Zalicza się do tej grupy, która nie walczy z przemijaniem i sięga po pomoc bez wstydu. Odwrotnością jest postawa Thelmy, godna podziwu, ale i ryzykowna, bo lekceważąca pułapki i ograniczenia wieku. W jednej z najmocniejszych scen bohaterka pada na ziemię i nie może wstać o własnych siłach. Reżyser zawiesza akcję i trzyma nas w niepewności – co, jeżeli nikt nie udzieli jej pomocy? Nagle pogodny i budujący film zaczyna odwoływać się do całkiem realnych lęków i zagrożeń. Znikają komizm, energia, czar i pojawiają się wątpliwości.

Bez obaw, fabuła opiera się głównie na efektownych atrakcjach i erupcjach humoru. Nieprzypadkowo Thelma i Daniel oglądają w telewizji nadludzkie akrobacje Toma Cruise'a, a nagłówek w gazecie podpowiada, iż Mission is possible. Margolin puszcza oko do widzów i umiejętnie nawiązuje do kina akcji, które nie interesuje się osobami po pięćdziesiątce. W jego wizji znalazła się jednak przestrzeń na pościg elektrycznymi skuterami, gubienie śladów i ucieczkę przed zatroskaną rodziną czy wreszcie interwencję z użyciem broni. Odpowiednie napięcie i tempo zapewnia muzyka Nicka Chuby ("Szogun"), która idealnie współgra z komediowo-dramatycznym nastrojem całości. Kolejne przygody bohaterów wydają się realistyczne, choć nakręcono je z lekkim dystansem i urokiem charakterystycznym dla konwencji. choćby antagonista ma tu konkretną motywację i w ogóle nie przypomina demonicznej figury, która zagrażałby Thelmie i Benowi. Od pierwszych scen widzimy zresztą, iż mimo sporej dawki melancholii i refleksyjności opowieść kieruje się w stronę błyskotliwej rozrywki i próbuje rozświetlić wizerunek seniorów. Podążanie ich tropem uświadamia, ile mają w sobie chęci do życia, charakteru, sprytu, a choćby przebojowości. Znamienne, iż Thelma korzysta ze telefona i powoli oswaja się z komputerem – nie zamierza odwracać się od współczesności i wiecznie narzekać na zmiany. Reżyser zbyt często żartuje z technologicznego zacofania bohaterki, a za mało wykorzystuje jej wrodzoną szczerość, która naturalnie podbija efekt komiczny. Czasem staruszka mimochodem wypowiada jakieś zdanie i wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Duża w tym zasługa June Squibb ("Nebraska"), która udowodnia, iż należy do najlepszych w swoim fachu. W jej interpretacji Thelma umie chwycić nas za serce i skłonić do myślenia, ale i zadziwić niemal młodzieńczą brawurą. Błyszczy też nieodżałowany Richard Roundtree (gwiazdor "Shafta") jako Ben, który najpierw jest głosem rozsądku i niewygodnej prawdy, a potem największym oparciem dla bohaterki. Podobnego duetu ze świecą szukać we współczesnym kinie.

"Thelmę" łatwo pokochać, ale Margolin nie wystrzegł się błędów. Wątek kryzysu Daniela, który ma obrazować problemy i dylematy pokolenia Z, nie dotyka nas na głębszym poziomie i chwilami wydaje się zbędny. Motyw jego rozstania z dziewczyną trąci wręcz scenariuszowym lenistwem i emocjonalną pustką. Cieniutką kreską zostają naszkicowane postacie córki i zięcia Thelmy, o których dowiadujemy się bardzo niewiele. Do tego stopnia, iż ich relacje z główną bohaterką trudno choćby konkretniej zdefiniować. Twórca lubi też do znudzenia powtarzać żarty (np. z Thelmą mylącą przechodniów), a warto zaznaczyć, iż jest doświadczonym komikiem. Żal jeszcze, iż perypetie dwojga staruszków nie obejmują większej liczby miejsc, spotkań i wyzwań, bo lepiej poznalibyśmy Los Angeles z perspektywy seniorów. Szybciej jednak wybacza się filmom, które stanowią piękny hołd dla naszych babć i dziadków, a w szerszym kontekście stają się pożegnaniem z legendami kina. Roundtree godnie spuentował swoją wieloletnią karierę. Oby 95-letnia Squibb została z nami jak najdłużej.
Idź do oryginalnego materiału