Miłość, Śmierć i Roboty – recenzja 4. sezonu. Obcy, koty i zmarnowany potencjał

popkulturowcy.pl 4 godzin temu

Tę antologię animowanych filmów dla dorosłych kojarzy chyba każdy. Nic więc dziwnego, iż na fali popularności tego serialu, Netflix postanowił uraczyć swoich widzów nowym, czwartym już sezonem.

Miłość, Śmierć i Roboty to antologia krótkich animacji stworzona przez Tima Millera i Davida Finchera. Zamysł jest prosty. Stworzyć różne gatunkowo produkcje, które łączą w sobie trzy tytułowe słowa (albo wykorzystują chociaż jedno z nich). W dotychczasowych trzech sezonach pojawiały się odcinki dobre/bardzo dobre, czasem nieco średnie, jak również małe, animowane perełki. Niestety czwarty sezon w najlepszym wypadku prezentuje widzowi tylko kilka dobrych epizodów.

Zacznijmy jednak od początku. Na pierwszy ogień dostajemy odcinek Can’t Stop, który przenosi nas na marionetkowy koncert zespołu Red Hot Chili Peppers. Stanowi całkiem przyjemne wprowadzenie, jednak zabrakło mi tutaj jakiegoś dobrego finału. Czegoś, co na koniec zaskoczy widza bądź wprowadzi go w lekką konsternację. Niestety nic takiego się nie zdarzyło, a szkoda. Kolejny odcinek – Bliskie spotkanie małego stopnia, utrzymany w tej samej konwencji co epizod z trzeciego sezonu Noc minitrupów, ukazuje krótką historię przybycia obcych na Ziemię. Podobnie jak w przypadku poprzednika jest śmiesznie, jest w nim kilka zabawnych odwołań do popkultury, a całość zostaje zwieńczona ironicznym zakończeniem.

Fot. kadr z odcinka

Trzeci epizod przenosi nas na skraj galaktyki, gdzie w odosobnieniu żyje pogrążona w żałobie kobieta. Jej jedynym celem jest dokonanie zemsty na wrogach. Spider Rose to jeden z czterech udanych odcinków w tym sezonie. Tego samego nie można niestety powiedzieć o Chłopcach z rewiru 400, następnej krótkiej animacji. Trzeba przyznać, iż kreska i wygląd tej animacji jest świetny, a całość utrzymano w ciekawej, powiedziałabym undergroundowej stylistyce. Jednak pod względem fabularnym historia nie jest już tak dobra. W zasadzie zostaje sprowadzona do jednej wielkiej bitwy, po której nie dostajemy już nic.

Ta inna duża rzecz to z kolei świetna historia o żądnym władzy kocie, któremu w przejęciu panowania nad światem pomaga autonomiczny robot. To pełen dobrego humoru odcinek, okraszony nutką sarkazmu, który stanowiłby dobre wprowadzenie do dłuższej historii. Aż chce się poznać dalsze losy tej dwójki bohaterów. Kolejne odcinki, Golgota i Krzyk tyranozaura miały na siebie pomysł, aczkolwiek nie został on dostatecznie wykorzystany. Pierwszy z nich nie wyróżnia się w zasadzie niczym ciekawym, drugi zaś, choć zapowiada się dobrze, także przynosi jedynie rozczarowanie. Jedynie fani MrBeasta mogą być zadowoleni, słysząc głos swojego idola.

Fot. kadr z odcinka

Na szczęście kolejnym epizodem jest Zeke i religia, który przenosi widza do czasów II wojny światowej, gdzie załoga bombowca wyrusza na tajną misję nad terytorium wroga. Na miejscu piloci będą musieli rozprawić się z demonicznym przeciwnikiem. Fabularnie animacja jest dość prosta, jednak trzeba przyznać, iż potrafi działać na wyobraźnię. Sam finał opowieści również satysfakcjonuje. Do tego wszystkiego dochodzą także elementy grozy. Nie jest może za strasznie, jednak krew leje się tu strumieniami. Nie wolno zapomnieć również o urzekającej kresce samej animacji. Zeke i religia stanowi jeden z nielicznych plusów nowego sezonu Miłość, Śmierć i Roboty. Przedostatnim odcinkiem jest epizod zatytułowany Inteligentne urządzenia i ich głupi właściciele. Jednak nie ma się tu nad czym zbytnio rozwodzić. interesujący pomysł, kilka dobrych gagów i na tym animacja się kończy.

Na sam koniec, wisienka na tym jakże suchym torcie, czyli ostatni epizod Bowiem potrafi się skradać. Odcinek, który został moim osobistym faworytem, posiada wszystkie składniki dobrej animacji. Przepiękna kreska, intrygujący motyw, dobra fabuła i interesujące przedstawienie historii. Do tego oczywiście kotki i to w wersji poczwórnej. Czego chcieć więcej?

Fot. kadr z odcinka

Miłość, Śmierć i Roboty w sezonie czwartym nie zachwyca. Na dziesięć odcinków, tylko cztery są tak naprawdę warte uwagi. Jest tu dużo powielonych schematów, jak również zmarnowanego potencjału. Sezon ten najbardziej traci pod względem fabularnym – oprócz tego dalej można nacieszyć oko ładnymi animacjami. Szkoda, bo sama antologia ma naprawdę duży potencjał.


Fot. główna: kadr z serialu // Netflix

Idź do oryginalnego materiału