Sally Rooney, Intermezzo, przeł. Jerzy Kozłowski, W.A.B. 2025
Wydawał się nie fair wobec chłopaka w tym wieku. Ten garnitur na pogrzebie. Do tego aparat ortodontyczny na zębach, najgorsza niedogodność wieku dorastania.
Tak pojawia się na kartach powieści, w której centrum znajduje się dwóch braci Koubków, synów imigranta ze Słowacji, młodszy z nich, Ivan. W niezgrabnym garniturze z second-handu, dziecinny, nieprzystosowany. A obok jego starszy o dziesięć lat brat, Peter, całkowite przeciwieństwo Ivana – przystojny, powszechnie lubiany, inteligentny, wygadany, elegancki prawnik z Dublina.
Spotykają się na pogrzebie ojca. Bracia się nie lubią, a choćby nienawidzą. Ale to wszystko tylko pozory. Ivan nie jest aż takim nieudacznikiem, ma prawie dwadzieścia trzy lata i skończył już studia, więc i nie dzieciak. Aparatu na zębach nie będzie nosił przez całe życie, a już teraz widać, iż jest równie przystojny jak jego brat. Na razie pracuje dorywczo i ponosi porażki, chociaż jeszcze parę lat temu był szachowym mistrzem, może jednak wróci do formy. Jest trochę autystyczny, niezbyt dobrze radzi sobie z relacjami z ludźmi, ale też nie aż tak źle, jak wciąż nam się sugeruje. Wszystko jeszcze przed nim. Natomiast Peter tylko pozornie jest takim szczęśliwym człowiekiem sukcesu. Ma depresję, za dużo pije i może choćby jest na skraju załamania nerwowego.
Kto jeszcze wystąpi w tym dramacie? Trzy kobiety: jedna chora, jedna bezdomna, jedna z prowincji. Ale wszystkie piękne, każda na swój sposób, i inteligentne. Jedna jest wyrafinowaną intelektualistką, druga lekko zwariowaną, żywiołową studentką, a trzecia dobrym, mądrym człowiekiem po rozstaniu z mężem alkoholikiem. Poza tym na dalszym planie pozostało matka bohaterów, rozwiedziona od lat z ojcem, chyba trochę wredna, synowie za nią nie przepadają. Oraz pies – uroczy, nie za duży, nie za mały, miękki i uszaty, dobrze wychowany słodziak.
Wszystkie te osoby (poza psem) mają kłopoty w relacjach z innymi, wiadomo, relacje to bardzo trudna sprawa. Niektóre z nich poznamy dogłębnie: wszystkie ich wewnętrzne zmagania i cierpienia, opisane drobiazgowo i, jak na mój gust, pretensjonalnie. I nie da się zapomnieć, iż – to nieuniknione – w życiu jest też miejsce na choroby i śmierć, a to takie smutne. I jeszcze stajemy przed rozmaitymi Dylematami, a to bardzo męczące jest.
Niektóre czytelniczki uważają prozę Rooney za nudną i irytującą – kiedyś spróbowały, i już jej nie czytają, a jeżeli dopiero teraz sięgnęły po kolejną powieść, gwałtownie odpadły. Ma ona jednak też duże grono fanek, które chwalą Intermezzo, a choćby uznają za jej najlepszą powieść. Może więc coś w tym jednak jest? Uczciwie mówiąc, przez pierwszą połowę książki byłam zirytowana i znudzona, i tylko pytanie: czemu komuś to się podoba?, trzymało mnie przy lekturze. A potem kliknęło, wciągnęłam się w ten psychologiczny galimatias, styl, który uważałam za pretensjonalny, nagle zaczął mi się wydawać wyrafinowany, czytałam z coraz większym zainteresowaniem, a to jest przyjemne. Pomyślałam, całkiem to dobre, trzeba się tylko bardziej otworzyć na specyfikę tego pisarstwa.
Aż doszłam do happy zakończenia, kiedy okazało się, iż wszyscy jednak się kochają. Główne problemy bohaterów wynikały z tego, iż pragnęli czegoś, co narusza społeczne konwenanse, a może choćby etyczne zasady. Dużo w tym było: a co ludzie na to powiedzą? A poza tym prosta norma moralna – nie krzywdź bliźniego. Dramat można budować wokół tego, iż czasem nie da się tego uniknąć, ale tu szczęśliwie wszyscy chwilowo są zadowoleni. A bohaterowie i bohaterki powieści męczyli się przez tyle stron, żeby dostać w końcu to, czego chcieli od początku. I zmądrzeć, czyli zrozumieć, iż szczęścia na zawsze nikt nam nie zagwarantuje, trzeba brać to, co jest, i liczyć się z możliwością porażki. Gdyby to był punkt wyjścia, a potem moglibyśmy się dowiedzieć, co z tego wyniknie za rok, pięć, dziesięć lat! Gdzież te czasy, kiedy na straży moralności stał sam Panbóg, a za przekroczenie konwenansów można było zginąć, teraz wystarczy przepracować problem, poprawić komunikację i dostać swoje ciasto oraz w bonusie rodzinne ciepełko pod choinkę.
Nie twierdzę, iż ja tego typu książek nie potrzebuję, szczególnie w dzisiejszych czasach. Ale bądźmy uczciwe, to jest mieszczański kicz – nic więcej. A iż jest to coś więcej, ma nas dodatkowo przekonać długa lista cytatów czy parafraz użytych przez autorkę, które ujawnia na koniec. Na przykład fraza „I wiedziało niewielu” pochodzi z wiersza Wordswortha, a „Drzewa jesienne wypiękniały” z Yeatsa.
Paul Murray, Żądło, przeł. Łukasz Witczak, Filtry 2025
W sąsiednim miasteczku jakiś człowiek zabił swoją rodzinę. Drzwi zabarykadował, żeby nie dało się uciec. Sąsiedzi słyszeli, jak ofiary biegają po domu i wołają o litość. Na koniec mężczyzna sam się zastrzelił.
Wszyscy o tym mówili – kim trzeba być, żeby coś takiego zrobić, jakie tajemnice musiał skrywać ten człowiek. Huczało od plotek o romansach, nałogach, ukrytych plikach w komputerze.
A Elein powiedziała, iż to dziwne, iż takie rzeczy nie zdarzają się częściej.
W sąsiednim miasteczku. I nigdy niczego więcej o tej sprawie się nie dowiemy. Ale jest to strzelba, która powieszona na początku na koniec wypali. Ta społeczno-obyczajowa, psychologiczna powieść pod koniec okaże się trochę kryminałem, a trochę thrillerem. Chociaż najpierw można by pomyśleć, iż to „coś jak Rooney” i też irlandzkie. Poznajemy kolejnych bohaterów, potem ich historie, ich myśli, wewnętrzne zmagania, drobiazgowo opisane codzienne przeżycia. Każde z nich jest oddzielnym światem, niepotrafiącym komunikować się z innymi, zwierzyć ze swoich problemów. Każda z postaci patrzy na świat z innej perspektywy.
I jest to dramat rodzinny. Rodzina Barnesów jest typową małomiasteczkową, zamożną rodziną z klasy średniej. Ojciec zajmuje się rodzinną firmą – salon samochodowy i warsztat naprawy. Matka, piękność, uwielbia zakupy, ale trudno się dziwić, pochodzi z bardzo biednej rodziny. Córka to wzorowa uczennica, marzy o studiach w Dublinie. Młodszy synek, trochę dziwadło, zasypuje rodzinę różnymi ciekawostkami naukowymi. Jednak poznajemy ich, kiedy kryzys finansowy uderza w firmę ojca, a fasada się kruszy. Wszyscy skrywają jakieś sekrety, a kiedy zaczynają się poważne problemy, więzi rodzinne okazują się zbyt słabe.
Jest też tło historyczne i społeczne. Mająca czasami zdolność przewidywania przyszłości stara ciotka, kiedyś pomagająca kobietom w aborcji. Rodziny pogrążone w biedzie i przemocy. Dobrze prosperująca konserwatywna klasa średnia, oczywiście wiele w tym hipokryzji. Homofobia sprzed lat i – czy nie pozornie? – dzisiejsza wyzwolona młodzież, może trochę za bardzo woke. Za bardzo, bo prawdziwy problem jest gdzieś indziej, to oczywiście katastrofa klimatyczna. Ale i w tym wypadku można przesadzić z przejmowaniem się i survivalem.
Wreszcie adekwatnie metaforyczne zakończenie, w którym wszyscy błąkają się po lesie jak w jakimś Śnie nocy letniej. Otwarte, więc sami możemy zdecydować, jak je sobie wyobrażamy. Nie ma to jak rodzina? A może skazana jest ona na porażkę?
Dobrze napisana, ilekroć można trochę zacząć się nudzić drobiazgowymi opisami, następuje jakiś zwrot akcji i przyspieszenie. Momentami irytujące bohaterki i bohaterowie pokazują swoją inną twarz i zaczynamy ich lepiej rozumieć. Pojawi się też czarny charakter i będzie to zabójczo przystojny Polak. Trudno nie zauważyć, iż cała ta budowla składa się z dość dobrze znanych klocków, ale dlatego nie męczy. Świetnie mi się to czytało.