"Mickey 17": Robert Pattinson, Mark Ruffalo i rola warta Oscara

film.interia.pl 12 godzin temu
Pochodzący z Korei Południowej Bong Joon-ho wyrobił sobie już taką markę, iż jego nowy film to jedna z ważniejszych premier pierwszej połowy roku. Reżyser "Okjy" czy "Parasite" tym razem wybiegł nieco w przyszłość i przeniósł się w przestrzeń kosmiczną, by opowiedzieć bardziej zaangażowaną społecznie, politycznie oraz ekologicznie wersję "Dnia świstaka". Tyle iż stawką nie jest tu przeżycie kolejnego takiego samego dnia, ale w ogóle... przeżycie.


"Mickey 17": ma co najmniej 17 żyć


Doświadcza tego tytułowy bohater filmu "Mickey 17" - Mickey Barnes. Nieco zblazowany i wyraźnie rozczarowany swoim ziemskim życiem mężczyzna zgłosił się na straceńczą misję. Jej celem jest wynalezienie szczepionki na tajemniczego wirusa, jaki ogarnął jedną z planet. Określenie "straceńcza" nie ma tu jednak większego znaczenia, bowiem Mickey w swojej nowej roli, tak zwanego "Zbędnego" (od angielskiego "expendable"), ma więcej żyć niż kot, a choćby kilka kotów. Co najmniej siedemnaście. choćby najbardziej ryzykowne zadanie w trakcie misji nie stanowi żadnego problemu, bo choćby jeżeli zginie, a przydarzyło mu się to szesnaście razy, bardzo szybko, dzięki technologii, powstaje z martwych. Tyle tylko, iż wzbogacony o doświadczenie wcześniejszego wcielenia. Droga do postępu i pędzący na złamanie karku kapitalizm najwyraźniej wymagają ofiar. C'est la vie. Reklama
Mickey, podobnie jak cała załoga kosmicznego promu, pracuje dla kogoś takiego jak Hieronymous Marshall. Mężczyzny nie za mądrego, niezbyt błyskotliwego i całkowicie pozbawionego poczucia humoru. Jedyne czym może imponować, to idealnie białe zęby i bujna czupryna. Marshall, któremu wiernie towarzyszy, podsuwająca mu co rusz brakujące słowa żona (w tej roli Toni Collette) to typowy populista. Mężczyzna, który zrobi absolutnie wszystko, byle tylko osiągnąć cel i skumulować w swoim ręku całą dostępną władzę. Brzmi znajomo? choćby o ile południowokoreański reżyser nie przyznaje wprost, iż to karykatura Donalda Trumpa, wydaje się to oczywiste. Swojego odpowiednika, w osobie szalonego naukowca, ma też Elon Musk, ale akurat ta postać jest zdecydowanie mniej istotna dla fabuły filmu.


Warto na chwilę zatrzymać się przy Marshallu, przede wszystkim z uwagi na wcielającego się w nią aktora. Jest nim Mark Ruffalo, który ponownie, po "Biednych istotach" Yorgosa Lanthimosa tworzy kreację, wartą co najmniej oscarowej nominacji. Niby drugoplanową, ale jednocześnie tak wyrazistą, iż spokojnie wokół niej można by było zbudować osobną historię.


"Mickey 17": show kradnie tu Robert Pattinson


Show jednak kradnie tu Robert Pattinson, który po rolach u Davida Cronenberga, Christophera Nolana czy Roberta Eggersa, dopisuje do swojego aktorskiego CV współpracę z kolejnym znakomitym autorem współczesnego kina. Tym razem choćby w podwójnej roli, czyli dwóch kolejnych wersjach Mickeya - 17 i 18. Tak się bowiem złożyło, iż w skutek błędu systemu wydrukowano nową wersję bohatera, zanim jeszcze stara poniosła śmierć. To istotny moment filmu, przywodzący na myśl całą dyskusję związaną z powracającym co jakiś czas tematem klonowania ludzi.


Dwóch Pattinsonów ogląda się akurat całkiem przyjemnie, ale do całego zagadnienia zwłaszcza od strony etycznej, Bong Joon-ho podchodzi bardzo krytycznie. Wracają też tematy podejmowane w dwóch wspomnianych wyżej filmach reżysera. Zatem od kwestii społecznych nierówności wybrzmiewających w wybitnym "Parasite", po mocne proekologiczne przesłanie z "Okjy". Co ciekawe, i tym razem siły natury reprezentowane są przez dziwne, trudne do nazwania stwory, które akurat w "Mickey 17" przypominają sporo przerośnięte i wbrew pozorom wcale nie tak groźne, dżdżownice.
Może się podobać, iż reżyser z Korei Południowej, na amerykańskiej ziemi (to jego drugi film po angielsku) nie pozwolił na to, by ani wielka wytwórnia jaką jest Warner Bros., ani wcześniej Netflix stępiły mu pazury. Duży budżet oraz hollywoodzkie gwiazdy w obsadzie oczywiście nie pozostają bez znaczenia, ale wszystko to podporządkowane jest wyższemu celowi, czyli artystycznej wizji Bonga. Nie odwrotnie, A znamy przecież przypadki twórców z każdego niemal kontynentu, którzy w Hollywood przepadali i kompletnie tracili swój autorski głos.
I choćby jeżeli w "Mickey 17" wszystkiego dla mnie jest za dużo (poza Pattinsonami), w efekcie czego trudno skupić swoją uwagę na esencji tej opowieści, zdecydowanie bardziej wolę ten twórczy chaos niż bezpieczne i kunktatorskie kino.
7/10
"Mickey 17", reż. Bong Joon-ho, USA 2024, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 14 marca 2025 roku.
Idź do oryginalnego materiału