„Miasto z piasku” – W pustyni i ciszy | Recenzja | Festiwal Filmów Azjatyckich Pięć Smaków 2025

filmawka.pl 1 dzień temu

Zawsze miałem słabość do filmów, które nie spieszą się z opowiadaniem historii. Do takich, które nie tyle biegną od punktu A do punktu B, co zawieszają się gdzieś po drodze, zapatrzone w jakiś detal – jakiś cień na ścianie czy w ludzką sylwetkę rozpuszczającą się w miejskim pejzażu. To kino, które nie potrzebuje katharsis, bo jego celem nie jest oczyszczenie, ale osadzenie. Dlatego Miasto z piasku Mahde Hasana trafiło do mnie od razu – nie przez historię, ale przez sposób, w jaki ją opowiada. On po prostu trwa, rozpada się i znów skleja, jakby sam był zbudowany z tego, o czym opowiada: z piasku.

Hasan, bangladeski reżyser, którego nazwisko do tej pory funkcjonowało raczej w obiegu festiwalowym, zadebiutował pełnym metrażem, który wygląda, jakby powstał z miejskich resztek. Miasto z piasku nie jest kinem surowym, ale emocjonalnym. Film ten wyciągnięty jest z brudu i smogu Dhaki, z jej dusznego powietrza i chaotycznej energii. Kamera podąża za dwiema postaciami: kobietą zbierającą piasek dla swojego kota i mężczyzną, który kradnie krzemionkę z fabryki szkła. Brzmi to jak pomysł z poetyckiego absurdu albo Schultzowego oniryzmu – i tak jest.

To, co mnie w tym filmie najbardziej ujęło, to jego cierpliwość. Hasan nie próbuje przekonać nas do swoich bohaterów, nie podsuwa im psychologicznego zaplecza, nie daje wskazówek, kim są ani czego pragną. Oni po prostu istnieją – dryfujący i wszechobecni. Hasan nie moralizuje, nie szuka sensu w ich działaniach, tylko patrzy. A patrzeć potrafi znakomicie. Każdy kadr ma w sobie ciężar i oddech jednocześnie; to kino, które nie potrzebuje muzyki, żeby wytworzyć rytm. W tym sensie Miasto z piasku to film o materii: o tym, jak świat, który człowiek zbudował, powoli zamienia się w kurz, i jak my sami stajemy się jego częścią.Jest w tym coś bardzo lokalnego, coś, co odróżnia go od jego azjatyckich „duchowych kuzynów”. Dhaka w filmie to nie miasto w ruinie, tylko przestrzeń, która nigdy nie miała szansy się narodzić – wiecznie w stanie stawania się, wiecznie pokryte warstwą pyłu, który tłumi każdy dźwięk i każdy gest.

fot. „Miasto z piasku” / mat. prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć Smaków

Każdy kadr jest dopracowany do granic możliwości – światło przechodzi przez kurz tak, iż prawie czujesz ten smog w płucach, a kompozycja sprawia, iż choćby statyczne ujęcia mają w sobie jakiś wewnętrzny rytm. To zdjęcia robione z wyczuciem, nie tylko dla estetyki, ale też dla atmosfery. Montaż przy tym jest powolny, ale świadomy – Hasan wie, kiedy trzymać ujęcie, a kiedy ciąć. Nie zawsze trafia, ale częściej tak niż nie. Twórca ma też oko do miejskiej faktury. Dhaka w jego ujęciu to nie egzotyczny plac zabaw dla zachodniego widza, tylko żywy, pokryty pyłem organizm, który ledwo dycha. Widać, iż reżyser zna to miasto od podszewki – nie romantyzuje go, nie ocenia, tylko po prostu je pokazuje. I robi to z czułością, której nie spodziewasz się po filmie tak surowym wizualnie.

Dźwięk to oddzielna historia. Film prawie nie ma muzyki, a mimo to brzmi – jakby samo miasto generowało soundtrack. Szum fabryk, oddech betonu, przytłumione kroki na zapylonej ulicy. To kino ASMR dla ludzi, którzy lubią dyskomfort. I nie mówię tego ironicznie – naprawdę działa. Realizacja dźwięku buduje tutaj więcej nastroju niż dialogi, których zresztą jest jak na lekarstwo.

No ale jest haczyk. Bo Miasto z piasku w pewnym momencie zaczyna się zakochiwać we własnych kadrach. Gdzieś po godzinie film wpada w trans – kadry się wydłużają, akcja zwalnia jeszcze bardziej, a widzowie pozostawieni są na łasce reżysera i jego cięć. Hasan czasem gubi wątek między kontemplacyjnością a zwykłą monotonią. Nie powiem, iż się nudziłem, ale były momenty, kiedy musiałem sam sobie przypominać, żeby zostać w filmie. W momentach, kiedy dłuższe ujęcia i piękno-brzydkie kadry się nudzą, warto byłoby chwycić się emocji bohaterów jako elementu, które może utrzymać widza w zaangażowaniu. W tym wypadku jest to o tyle problematyczne, iż Hasan daje nam bardzo ograniczony wgląd w świat wewnętrzny postaci. Ciężko zżyć się z którymś, utożsamić albo choćby do końca zrozumieć, kim oni są. Jako metafora nicości jednostki w tak ogromnym i przytłaczającym mieście jak Dhaka sprawuje się to świetnie. Poza symboliką jednak nie dostajemy wystarczającej ilości substancji, żeby utrzymać skutecznie zainteresowanie.

Miasta z piasku nie ogląda się dla klasycznej fabuły z punktami zwrotnymi, konfliktami i rozwiązaniami – to nie ten adres. Miasto z piasku to kino dla cierpliwych, dla tych, którzy nie mają problemu z tym, iż przez 90 minut nic się raczej nie wydarzy, a i tak wyjdą z sali z wrażeniem, iż zobaczyli coś ważnego. Bo jest tu pewien rodzaj prawdy – nie narratorskiej, ale wizualnej. Hasan nie opowiada o rozpadzie świata, on go po prostu filmuje. Nie jest to arcydzieło – ma swoje długie przejścia, momenty samozachwytu oraz emocjonalnego haczyka. Ale jest w tym filmie coś, co zostaje. Może to właśnie ta materialna pamięć, o której Hasan mówił w wywiadach. A może po prostu umiejętność pokazania brzydoty tak, iż staje się piękna.

Korekta: Oliwia Kramek


Tekst powstał w ramach patronatu medialnego nad Festiwalem Kina Azjatyckiego Pięć Smaków.

Idź do oryginalnego materiału